2 maja 2024

COVID-19 powoduje przerażające zniszczenia miąższu płucnego

W czasie pandemii wielu lekarzy poraża bezsilność, gdy skuteczność terapii pozostawia wiele do życzenia. Z dr. med. Mieczysławem Dziedzicem, torakochirurgiem z Kliniki Specjalistycznej EuroMedic w Katowicach, członkiem NRL, rozmawia Mariusz Tomczak.

Foto: Marta Jakubiak

Przez ostatnie miesiące leczył pan pacjentów z COVID-19 trafiających do jednego z katowickich szpitali. Co najbardziej utkwiło w pamięci?

Niejedno już w życiu widziałem, bo od 40 lat pracuję z pacjentami zmagającymi się z chorobami klatki piersiowej i układu oddechowego, ale najbardziej zapamiętam obrazy z tomografii komputerowej, na których widać przerażające zniszczenia miąższu płucnego.

Nie są znane długoterminowe konsekwencje zdrowotne choroby COVID-19. Medycyna jeszcze nie zgromadziła wniosków z odpowiedniej ilości badań (np. izotopowych z użyciem Xe<133 i Tc<99m) w zakresie perfuzji płucnej, wentylacji i dyfuzji tlenu w pęcherzykach płucnych, ale wcześniej czy później ubytek powierzchni oddechowej da o sobie znać.

Jeśli nałożymy na to zmiany czynnościowe, które po przechorowaniu COVID-19 utrzymują się przez wiele miesięcy, a być może długie lata, to dla niektórych osób może to oznaczać ciężkie oddechowe inwalidztwo.         

Pandemia trwa od półtora roku. Co pana jako lekarza zaskoczyło przez ten czas?

Myślałem, że społeczeństwo jest znacznie bardziej przestraszone COVID-19, a jednak wiele osób wciąż się nie zaszczepiło. Przy tak wysokim zagrożeniu ciężkim przebiegiem choroby i wysoką śmiertelnością zaskakuje mnie duża liczba tych, którzy nie udali się jeszcze do punktów szczepień.

Niestety niewiele mediów rozmawia z lekarzami zajmującymi się pacjentami covidowymi w szpitalach. Są wywiady z profesorami, ale w przestrzeni publicznej jest za mało wypowiedzi medyków mających bezpośredni kontakt z osobami zakażonymi. Gdyby ich argumenty i doświadczenia były częściej prezentowane, mogłyby przekonać więcej osób do szczepień.

W czasie pandemii niejednego z lekarzy poraża bezsilność, gdy skuteczność terapii pozostawia wiele do życzenia, a zastosowanie respiratora nie przynosi znaczącej poprawy i niesie kolejne powikłania. To deprymuje.

Czy kolejna fala pandemii, oczywiście o ile do niej dojdzie, zmieni coś w świadomości osób dotychczas deklarujących, że nie zamierzają się zaszczepić przeciw COVID-19?

Nie wiem, czy coś zmieni, ale jeśli znacząco wzrośnie liczba zakażeń, to przynajmniej część sceptyków powinna się w końcu zdecydować na profilaktykę w postaci szczepień.

Dżuma czy czarna ospa kiedyś przerażały, bo przez wiele wieków, stanowiąc śmiertelne zagrożenie, trafiały do świadomości ludzi szukających ratunku. COVID-19 to nowa choroba, ludzie jej jeszcze za dobrze nie znają. Musi minąć trochę czasu, by część społeczeństwa zmieniła zdanie i zobaczyła, jak wielkie stanowi zagrożenie dla osób niezaszczepionych.

Czy środowisko lekarskie stanęło na wysokości zadania w promowaniu szczepień?

Myślę, że zabrakło codziennej, mrówczej pracy, głównie ze strony lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, w uświadamianiu pacjentom niebezpieczeństw dla ich zdrowia, kiedy zachorują na COVID-19 i z ciężkimi powikłaniami trafią do szpitala.

Relacje między lekarzami i pacjentami powinny się opierać na wzajemnym zaufaniu, ale na skutek zmian w ochronie zdrowia nie zawsze jest czas na rozmowę. Wykonuje się czynności wynikające z procedur, ale często brakuje dialogu, co być może zaważyło, że wyszczepialność jest tak niska.