Czy Kopciuszek znów będzie królową?
Biorąc pod uwagę zmiany strukturalne w szpitalach, oddziały internistyczne są nikomu niepotrzebne. Niegdysiejsze wewnętrzne dzielą się na kardiologie, endokrynologie, diabetologie, nefrologie, reumatologie, gastrologie, hipertensjologie, zależnie od tego, jakiej „logii” jeszcze w szpitalu nie ma i jacy specjaliści są do zagospodarowania.
Foto: Marta Jakubiak
Alternatywny proces to obudowywanie oddziałów i klinik internistycznych rozmaitymi podooddziałami. Co przy tym charakterystyczne, w nazwach eksponuje się wąskie dziedziny, spychając internę, niczym ubogą i mniej wartościową krewną, na koniec.
Z ekonomicznego punktu widzenia wszystko się zgadza. Absurd polega na przypisywaniu gałęziom i gałązkom większego znaczenia od pnia z korzeniem. Jak niedorzeczne w stosunku do potrzeb i rzeczywistej roli jest miejsce chorób wewnętrznych w szpitalnej hierarchii, widać po liczbie konsultacji. Interniści są specjalistami najczęściej proszonymi o pomoc w rozstrzyganiu problemów klinicznych na różnych oddziałach.
Tyle im zostało z dumnej roli reprezentantów królowej nauk medycznych. O ile w ogóle można mówić o dumnej roli, widząc w karcie zleceń skreślone ręką zabiegowca słowo „internista”, gdzieś między moczem a morfologią.
Nie bądźmy jednak drobiazgowi. Lepiej tak niż w ogóle. Taki wpis uratował niejedno życie, tudzież wybawił z poważnych tarapatów. I to zarówno pacjenta, jak i zabiegowca, bo ten ostatni zapomniał po operacji w porę zmniejszyć ilość podawanych płynów, nie zauważył złośliwie narastającej kreatyniny albo szybującego pod sufit cukru, orientując się niemal w ostatniej chwili życia chorego, że coś z nim jest chyba nie tak.
W Stanach Zjednoczonych, które proces odpączkowywania od interny specjalizacji szczegółowych przeszły długo przed nami, dość szybko dostrzeżono, że dobry internista to w szpitalu żadna tam kula u nogi, a bardzo ważny specjalista, zwiększający zyski. Już ponad dwadzieścia lat temu wywnioskowano, że jeśli lekarzem prowadzącym pacjentów szpitalnych jest doświadczony internista, to wyniki leczenia są lepsze, zwłaszcza na oddziałach zabiegowych.
Tacy specjaliści są nazywani hospitalistami, a do ich zadań należy nadzór nad procesem leczenia, bieżące rozwiązywanie problemów zdrowotnych chorego, przekazywanie mu i wskazanym przez niego osobom informacji, zlecanie konsultacji i badań dodatkowych, współpraca z personelem pielęgniarskim. Wszystko to w czasie, gdy operator zajmuje się tym, co potrafi najlepiej.
Wykorzystuje się również rozległą wiedzę medyczną internistów, obsadzając ich w szpitalnych komitetach do spraw farmakoterapii, zakażeń, błędów medycznych, efektywności leczenia itp. U nas tymczasem trwa proces odchodzenia ze szpitali do lecznictwa ambulatoryjnego wielu potencjalnych hospitalistów. A mądre, profesorskie głowy przewodników internistycznego stada labiedzą w wywiadach i listach do możnych systemu o kryzysie interny.
Ów kryzys nasila się od kilkunastu lat, co jest najlepszym dowodem nieskuteczności biadoleń nad losem Kopciuszka, a niegdyś królowej dyscyplin medycznych.
Jedyny dobry ruch wykonany w tych smutnych dla interny latach to danie internistom możliwości otwierania wspólnie z pediatrami praktyk podstawowej opieki zdrowotnej. Należy za to pochwalić ministra Arłukowicza, choć z pewnością bardziej zależało mu na swoich, czyli pediatrach. Niestety, ta bez wątpienia słuszna decyzja skutkuje drenowaniem internistów ze szpitali.
Wiadomo – w lecznictwie otwartym stawki godzinowe lepsze, praca mniej stresowa, weekendy i święta wolne, a spać można zawsze we własnym łóżku. Jeśli nic się nie zmieni, to w perspektywie pokolenia zabraknie w większości szpitali jedynych specjalistów, będących w stanie sprawować zintegrowaną opiekę medyczną nad hospitalizowanymi.
Co zrobić, by tego kosztownego dla chorych i systemu błędu uniknąć? Po pierwsze, odejść w przypadku interny od zasady płacenia za jedną chorobę. Po drugie, zobowiązać szpitale, mające wejść do sieci, do prowadzenia oddziałów ogólnointernistycznych. Po trzecie, utworzyć we wszystkich szpitalach publicznych poradnie internistyczne.
Spełnienie tych warunków wymaga czasu, za to praktycznie od ręki można wpisać internę na listę specjalizacji priorytetowych. Klucze do rozwiązania problemów coraz bardziej zapomnianej królowej nauk medycznych są w rękach ministra Radziwiłła.
Sławomir Badurek
Diabetolog, publicysta medyczny
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 5/2016