Czy opłaca się być „bogiem”?
Lepiej być dobrym lekarzem niż udawanym „bogiem” i nie firmować tego, na co nie ma się wpływu, czyli wadliwego systemu – pisze Anna Gołębicka.
Aż 29 proc. Polaków powyżej osiemnastego roku życia, czyli około dziewięciu milionów obywateli, twierdzi, że w organizacji i funkcjonowaniu polskiego systemu ochrony zdrowia najbardziej przeraża ich brak partnerskiego traktowania.
W grupie ludzi z wykształceniem wyższym podobną deklarację złożyło aż 34 proc. badanych (panel badawczy Ariadna na zlecenie Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, przy liczbie respondentów równej 1054). I co Państwo na to? Jeśli już was to wkurzyło, to warto bliżej przyjrzeć się temu zjawisku.
Po pierwsze: czy to jest o was? Czy padło słowo „lekarz”? Nie! Więc dlaczego od razu pomyśleliście, że to o lekarzach. Przecież tak samo niepartnersko można potraktować człowieka przy rejestracji, pobieraniu krwi i w każdym innym miejscu tego systemu.
Ale skoro lekarz zawłaszczył sobie całą kategorię, to niech się nie dziwi, że gdy system nie działa, w pierwszej kolejności patrzy się na lekarza. Jak w call center, gdzie zawsze obrywa ten, kto podnosi słuchawkę. Czy zatem nie należy oddzielić leczenia od organizacji, wytłumaczyć, o czym są te dwie rzeczy? Jasno powiedzieć, że może jesteście takimi samymi ofiarami tego bałaganu jak pacjenci?
Przyjęło się, że lekarz jest „bogiem”, a skoro „bóg” może wszystko, to niech ogarnie problemy ochrony zdrowia. Tymczasem ten „bóg” siedzi w gabinecie kolejną godzinę, przyjmując trzydziestego pacjenta, lub został sam na dyżurze z 70 chorymi. Albo dowiedział się właśnie, że jadą dwie karetki, a on jest jedynym internistą SOR.
Po drugie: przestańmy wreszcie tworzyć mit, że lekarze to monolit, idealny jak kryształ w swojej strukturze. Otóż nie. Są lekarze świetni, partnerscy dla pacjenta, są genialne gbury, ale także i tacy, którzy ze swojej pracy potrafili zrobić dobrze funkcjonującą fabrykę.
Problem zaczyna się wtedy, gdy ta fabryka zaczyna działać na akord. Bo leczenie to nie akord. Jeśli w koszyczku jest zgniłe jabłko, to dobry gospodarz je wyrzuca, by nie narażać innych. Czas przestać udawać, że każdy, kto ma prawo wykonywania zawodu lekarza, jest w porządku. Bo – jak w każdym zawodzie – tak nie jest. I po trzecie: czas dostrzec, że świat się zmienił.
Wprawdzie pacjent nadal boi się wizyty, ale oczekuje już nie tylko recepty i instrukcji zażywania leków, ale wytłumaczenia diagnozy, informacji, jakie są następne kroki. Tak jak wyszliście ze starych samochodów, tak trzeba wyjść z przekonania, że pacjent ma przestrzegać zaleceń. Oczekiwany przez pacjentów concordance polega na tym, że terapię lekarz i pacjent wybierają wspólnie.
Dzięki takiemu podejściu lekarz zachowuje swoje godne miejsce, a pacjent ma pełny obraz sytuacji, która go dotyczy. I to jest właśnie to partnerstwo. W tych samych badaniach 71 proc. respondentów, pytanych, co w aktualnej organizacji i funkcjonowaniu polskiego systemu ochrony zdrowia najbardziej ich przeraża, zaznaczyło długi okres oczekiwania na wizytę u lekarza specjalisty, 56 proc. wskazało na oczekiwanie na badania diagnostyczne, a 55 proc. na wysokie ceny leków.
Czy jeśli się długo czeka, to jest partnerstwo? No nie. Czy jeśli cena nie pozwala ci na wykupienie leku, to jest partnerstwo? No nie. Czy lekarz jest jedynym ogniwem systemu? No nie. Czy w ramach tego, co robi, może być partnerski? Tak. Czy będzie to z korzyścią dla pacjenta? Tak. Czy będzie to z korzyścią dla lekarza? Tak. Lepiej być dobrym lekarzem niż udawanym „bogiem” i nie firmować tego, na co wpływu się nie ma.
Anna Gołębicka, strateg komunikacji