Dawka uderzeniowa
Babcia Stenia nie lubiła narzekać na swoje przypadłości zdrowotne. Mawiała, że jak ktoś ma więcej niż osiemdziesiąt lat, budzi się rano i nic go nie boli, to znaczy, że już nie żyje. Ulubiony żarcik babci przypomina mi się, kiedy słyszę retoryczne zapędy polityków oceniających sytuację w naszym kraju.
Foto: freeimages.com
Jest wśród nich wielu takich, którzy twierdzą, że „państwo nie działa”. Różnią się tylko oceną tego, kto za taki stan odpowiada i czy dopiero teraz zaczyna nie działać, czy nie działa już od jakiegoś czasu.
A ja, tak jak babcia Stenia uważam, że kraj musi trochę nie działać, żeby było wiadomo, że żyje. Polska jest już dobrze po osiemdziesiątce, więc coś musi boleć. Dowodem na ostateczną agonię organizmu państwowego byłoby dla mnie ogłoszenie zakończenia reform systemu oświaty i służby zdrowia.
Trwają, od kiedy pamiętam. Zmienił się ustrój, zmieniają się rządy, a te dwie ważne części naszego życia społecznego są ciągle poprawiane, odwracane, poniewierane i układane w nowe konfiguracje. Zaczyna się od wskazywania błędów poprzedników i z wysoko podniesioną głową rusza się do popełniania własnych.
Kilka lat temu napisałem „Wiersz o efektach reformy służby zdrowia w Polsce”. To jeden z najbardziej ponadczasowych utworów w mojej twórczości: „Już niedługo mej niedoli/ Już niedługo ja pocierpię/ Marzec jest i ząb mnie boli/ A dentystę mam na sierpień”.
Żeby nie siać defetyzmu, mogę zauważać jakieś postępy i wyrazić nadzieję na poprawę. Na przykład: „Już niedługo mej niedoli/ Córka ślicznie gra na skrzypcach/ Marzec jest i ząb mnie boli/ Wyrwę go pod koniec lipca”. Lepiej? Jeszcze mało? Proszę bardzo: „Już niedługo mej niedoli/ Pocieszyła mnie Agata/ – Dobrze, że to ząb cię boli/ Bo kardiolog za dwa lata”.
I teraz proszę sobie wyobrazić, że to wszystko nagle się zmienia! Reforma kończy się sukcesem, można rano zadzwonić do rejestracji w przychodni i wybrać sobie, czy chce się mieć wizytę u neurologa od razu, czy dopiero po pracy. A może lepiej neurolog przyjedzie do domu? Koszmar!
Nie dość, że przyzwyczaić się do takiego systemu byłoby trudno, to jeszcze kawał literackiego dorobku by mi się zmarnował.Wszystkich kolejnych rządzących błagam: nie kończcie reform służby zdrowia i oświaty! Są pokolenia Polaków, dla których to są symbole ciągłości państwa i dowody na jego istnienie.
Mam jeszcze prośbę do lekarzy czytających ten tekst. Czy mogliby Państwo zwrócić baczniejszą uwagę na zjawisko tak zwanej „dawki uderzeniowej”? Odnoszę wrażenie, że rozpowszechnia się taka ludowa mądrość, że jak coś się zaczyna z człowiekiem dziać, widzi się początki jakiejś choroby, należy zastosować „dawkę uderzeniową”.
I nie konsultuje się tego z lekarzem lub farmaceutą, po prostu coraz więcej ludzi dowiaduje się od innych, że trzeba na początku dużo. Póki to jest „dawka uderzeniowa” cytryny, rumianku, mięty, miodu, to chyba jeszcze da się to przeżyć. „Dawka uderzeniowa” czosnku co najwyżej wpłynie na relacje towarzyskie. Ale zauważyłem, że coraz więcej z moich znajomych w okresie przeziębień stosuje „dawkę uderzeniową witaminy C”.
Tak można? Tłumaczcie pacjentom, gdzie jest kres „dawek uderzeniowych” i jakie są ich konsekwencje. A może wyrwanie sześciu zębów, chociaż boli tylko jeden, też jest formą „dawki uderzeniowej”? Tyle, że wór witaminy C można zażyć natychmiast, a usuwanie sześciu zębów potrwałoby jakieś trzy lata. Chyba, żeby tego nie robić u dentysty.
Na każdym osiedlu jest takie miejsce. Tak zwana „ławka uderzeniowa”. Wystarczy podejść do siedzących na niej mężczyzn i powiedzieć coś nieprzychylnego o miejscowym klubie piłkarskim.
Artur Andrus
Dziennikarz radiowej „Trójki”, konferansjer i satyryk
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 12/2015-1/2016