Dr Andrzej Cisło: Nasze stomatologiczne „neverending story”
Nie ma się co oszukiwać – losy i powodzenie negocjacji z NFZ stanowią pokaźną składową ostatecznej oceny kadencji samorządu w tej części, która dotyczy lekarzy dentystów. Wszystko powinno mieć jednak swoje dobrze zachowane proporcje.
Sprawa warunków kontraktowania jest bardzo ważna, niemniej pracę samorządu dla lekarzy dentystów spotyka często krytyka, że na zebraniach izbowych mówi się głównie o kontraktach. A tak przecież nie jest.
Przynajmniej w przypadku Komisji Stomatologicznej NRL, której pracami przyszło mi w tej kadencji kierować, tematyka kontraktów bynajmniej nie dominuje i nie „zawłaszcza” całokształtu prac. Z drugiej strony, często powielaną, błędną informacją jest wskazywanie, że w końcu umów z NFZ jest około 8 tys., a stomatologów w Polsce jest 38 tys.
Owszem, umów jest owe 8 tys., ale z jedną umową bywa związanych kilku stomatologów, więc można przyjąć, że sprawy związane z wykonywaniem i rentownością kontraktów dotyczą połowy naszej grupy zawodowej. Spieranie się z wyborcami byłoby mało roztropne.
Poza oczywistymi sprawami, jak walka o profil akademicki naszych studiów, lepszą ustawę o zawodach lekarskich, o powstanie jakiegoś spójnego systemu kształcenia podyplomowego, sprawy radiologii, EDM-u, racjonalnego kształtu nadzoru sanitarnego, sprawy separatorów i „całej reszty” (felieton ma limit objętości tekstu), ciśnienie wywierane przez anegdotyczną już mizerotę umów z NFZ spowodowało od samego początku nasze konkretne ruchy.
Relatywnie „sprawnie” poszło podniesienie wartości współczynnika świadczeń dla dzieci i młodzieży z 1,3 na 1,5, choć cały czas trzeba pamiętać, że wytyczony cel (wartość współczynnika 2,0) cały czas przed nami. Dostosowanie wyceny takiej np. już endodoncji (istotne wzrosty wycen) zajęło już rok z okładem. Mieliśmy akcję zbierania wniosków o zmianę warunków umowy (nowa wartość punktu), mieliśmy zbieranie podpisów pod petycją.
Wszystko to sprawiło, że w sensie rozpoznawalności problemu, jakim jest brak dostatecznego finansowania publicznej stomatologii, przebiliśmy się do świadomości zarówno świata mediów, jak i specjalistów branży medycznej z tezą o niedofinansowaniu i niskich stawkach.
Ale to za mało, jak widać, aby wywołać taką masę krytyczną, która ruszy tę bryłę z posad. Na to wszystko nałożyła się pandemia. Po endodoncji przyszedł czas na procedury chirurgiczne i periodontologiczne, i nie tylko w dedykowanych im z nazwy kontraktach specjalistycznych, ale wszędzie tam, gdzie są wykonywane.
Nie wiem, czy o negocjacjach w tej sprawie można by przysłowiowe „książki pisać”, ale sprawa ma swoje zaskakujące zwroty akcji. Felieton ten jest ostatnim tekstem dołączanym do bieżącego numeru, pisanym na gorąco, w dniu, kiedy toczyły się kolejne rozmowy w sprawie zaproponowanej przez NRL wyceny. Nie ma jednak ostatecznej decyzji co do losów tego etapu rozmów. 27 kwietnia nie przyniósł rozstrzygnięć.
Śledźcie komunikaty na stronie www.nil.org.pl. Niemniej, z danych, jakie ujawnia publikowane niedawno Sprawozdanie NFZ za 2020 r. wyłania się ciekawy i wiele mówiący kontekst. Zaczynamy np. jako państwo wydawać na zabezpieczenie stomatologicznej pomocy doraźnej (53 tys. pacjentów) połowę wartości wydatków na cały zakres ogólnostomatologiczny (4 mln pacjentów).
Oczywiście nie jest to apel o likwidację pomocy doraźnej, ale o przywrócenie zdrowych proporcji. Wraz z cały czas kontrowersyjną sprawą dentobusów jest takim wymownym świadectwem przypadkowości pewnych rozwiązań, gdy zapewne recepta jest ciągle boleśnie niezmienna: uczynić procedury opłacalnymi. To na pewno zadziała. Po aktualne wieści odsyłam tradycyjnie na stronę www.
Andrzej Cisło, wiceprezes NRL