Głuchy telefon
Rozmowa o problemach ochrony zdrowia przypomina dziecięcą zabawę. Zawiązane oczy „ciuciubabki”. Napuszona retoryka „pomidora”. Słaby zasięg połączeń…
Trzydziesty szósty minister zdrowia po 1989 r. – ten nie jest lekarzem. Dotychczas taka „łatka” była jednoznaczną dyskwalifikacją. Tymczasem pierwsze głosy są pozytywne. Widocznie głód nadziei na dobrą zmianę, po pięciu latach jałowej propagandy, jest już bardzo duży.
Frustracja przegranych szans polskiej medycyny w politycznej loteryjce osiągnęła zenit. Rządowa rekonstrukcja staje się zatem wyzwaniem dla wszystkich stron: władców, medyków i pacjentów, oczekujących przełamania na korcie.
Pandemiczne twierdze przychodni i oddziałów szpitalnych są coraz chętniej atakowane przez media, wsłuchujące się w lament o braku dostępności do podstawowych świadczeń obywateli. Wiele zarzutów jest prawdziwych. Wygoda teleporady osiąga czasami wymiar patologiczny, co w przyszłości odbije się nie tylko w rankingach zaufania do zawodów medycznych, ale także alarmami w statystykach zachorowań.
Szybkimi krokami zbliża się więc katastrofa, której głównym powodem jest brak równowagi procedur. Dialog z lekarzami za pomocą masowej korespondencji i sprawozdawczości elektronicznej wzmocnił jedynie strach, zamiast promować rozważną ostrożność. Wzór zachowań urzędniczych znalazł lustrzane odbicie w gabinetach, pozbawionych na początku epidemii wszelkiej pomocy państwa, którą miały zagłuszyć elaboraty z wojewódzkich oddziałów NFZ.
W pierwszym akapicie wyrażany był niepokój o formy ograniczające przyjęcia. W drugim wyliczano paragrafy, które dalej obowiązują. W trzecim ostrzegano przed wirusem. W każdym odpowiedzialność składano na barki świadczeniodawcy, a za wszelkie decyzje grożono szykanami. Dużo ekonomii, mało medycyny. Co zatem kryje karta starego ekonoma w nowej talii?
Czy „Czarny Piotruś” ma szansę wygrać kilka kluczowych partii jednocześnie: uspokoić chorych onkologicznie; walczyć o środowisko naturalne; podnieść nakłady na ochronę zdrowia zgodnie z postulatem rezydentów i bez manipulacji PKB; pokonać frustrację „białego personelu”; wyjąć ze śmietnika na Miodowej krzyk psychiatrii i próchnicę stomatologii; wdrożyć strategię odmłodzenia kadr, także w związku lawiną likwidacji przychodni niepublicznych, których właściciele przejdą niebawem na emeryturę; pouczyć dygnitarzy, że szczepienia ochronne to wybór przyszłości, a nie widzimisię między jednym selfie a drugim? Zachłyśnięcie się cyfryzacją już nie wystarczy.
Im szybciej nowe kierownictwo Ministerstwa Zdrowia zrozumie, że elektroniczne nowinki nie są lekarstwem, a tylko masą tabletkową, wypełniaczem, który ma ułatwić podanie leku, tym lepiej. Łatwiej będzie wówczas wyjaśnić, że terapia się wikła, gdyż skutecznie uodporniliśmy się na szarlatańskie substancje populistów i czekamy wyłącznie na cudowne uzdrowienie! Żaden wirus nie zmieni tego postulatu, a kredyty zaufania dajemy na coraz krótszy czas.
Cztery dekady od podpisania porozumień sierpniowych, szesnasty punkt z bramy Stoczni Gdańskiej: „Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną opiekę medyczną osobom pracującym”, nie został spełniony. Sprawy zdrowia nigdy nie znalazły się bowiem w zasięgu teleporady dla VIP-ów. Doświadczenie uczy, że po niosącym nadzieję powitaniu rozmowa będzie uważnie kontrolowana. Dalej już bez zmian. W trakcie zapadania decyzji budżetowych połączenie zostanie zerwane…
Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista