Grzegorz Mazur: Sztafeta pokoleń
Nie wszyscy lekarze „żyją samorządem”, ale ci, którzy byli lub są aktywnie zaangażowani, czerpią z doświadczeń zdobytych na wielu polach: od medycyny i prawa po działalność kulturalną i sportową – mówi dr n. med. Grzegorz Mazur, skarbnik Naczelnej Rady Lekarskiej, w rozmowie z Mariuszem Tomczakiem.

Żeby ukończyć maraton, trzeba pokonać dokładnie 42 kilometry i 195 metrów. Od kiedy biega Pan na takim dystansie?
Zacząłem dopiero po 50. roku życia. W takim wieku trudno mierzyć się z 20- czy 30-latkami, którzy trenują od dawna, ale mam ogromną satysfakcję, kiedy startując w zawodach, udaje mi się stanąć na podium w mojej kategorii wiekowej. Tym bardziej że razem ze mną często biegną m.in. nauczyciele wychowania fizycznego czy byli sportowcy.
Największy sukces to…?
Najlepszy wynik, 3 godziny 31 minut, osiągnąłem w Berlinie w 2019 r. Ale za największy sukces uznaję start w maratonie w Nowym Jorku w 2018 r., kiedy przede mną na metę dobiegło 8 tys. osób, ale pokonałem 46 tys. ludzi. Myślę jednak, że każdy, kto ukończył dowolny maraton, który jest przecież biegiem ekstremalnym, ma powody do satysfakcji. Lubię rywalizację, choć dla mnie sport to nie kwestia bicia rekordów…
Czego zatem? Zdrowego stylu życia?
Zdecydowanie. Uważam, że lekarze powinni promować aktywność fizyczną. Im zdrowsze społeczeństwo, tym lepiej. To mniej pracy dla nas (śmiech). A mówiąc całkiem serio – każde zachowanie prozdrowotne korzystnie wpływa na nasz organizm. Jeśli u osób prowadzących zdrowy styl życia pojawiają się niepokojące symptomy, reagują na nie szybciej, bo przeszkadzają im na co dzień w aktywnym życiu. Do prowadzenia fotelowego trybu życia niewiele przecież potrzeba.
Jak przekonać lekarzy, by znaleźli czas na regularne treningi?
Aktywność ruchowa jest znakomitym antidotum, takim resetem, na wszystkie obciążenia wynikające z wykonywania zawodu, np. trudne operacje, decyzje diagnostyczne i terapeutyczne. Przecież stres często zabieramy z pracy do domu. Moim zdaniem czasami nie ma lepszego lekarstwa niż bieg po lesie, choć oczywiście każdy może zdecydować się na inną dyscyplinę sportu. To lepsze od biesiadowania przy stole.
Jak znaleźć czas na aktywność, będąc zapracowanym?
Nie wolno szukać wymówek. To wymaga pewnej samodyscypliny i konsekwencji w działaniu, ale chyba każdy lekarz znajdzie dwie-trzy godziny w tygodniu na aktywność fizyczną, np. po godzinie. To naprawdę pomaga w zmaganiu się następnego dnia z wieloma problemami.
Czy działalność w samorządzie lekarskim traktuje Pan jako sztafetę pokoleń?
W jakimś sensie tak, bo zmieniają się pokolenia, a przemijanie jest rzeczą naturalną. Angażowanie się w działalność izb lekarskich przedstawicieli kolejnych pokoleń powinno być naturalnym procesem, tak jak i to, że w samorządzie są osoby w różnym wieku. Inną perspektywę mają młodzi lekarze, a zupełnie inną osoby, które były młodymi lekarzami 20 czy 30 lat temu. Inne są aktualne wyzwania, a inne były dwie-trzy dekady temu.
Odmłodzenie samorządu jest niezbędne. W obecnej kadencji w pewnym stopniu już doszło do tego, ale jak się spojrzy na władze w okręgowych izbach lekarskich, to czasami można odnieść wrażenie, że w ostatnich kilkunastu latach przewijają się wciąż te same nazwiska. Na przykład wśród lekarzy dentystów w niektórych izbach zdarza się, że najmłodszy delegat na zjazd okręgowy czy krajowy jest powyżej 40. roku życia. Oczywiście starsi działacze zrobili bardzo wiele dobrego i zapewne jeszcze wiele zrobią, ale sukcesja pokoleniowa jest konieczna. Ktoś musi przejmować pałeczkę od najstarszych…
…jak w sztafecie.
Dokładnie tak. W mojej izbie wiceprezesami są osoby, które zaczynały działalność od zaangażowania w kole młodego lekarza, a później sekretarzowały w prezydium. Tak wygląda pożądana ewolucja, która rodzi postęp – ucząc się od starszych, wnosimy też swoje własne pomysły. Nie będzie postępu bez włączania młodych osób do procesu decyzyjnego w radach okręgowych i Naczelnej Radzie Lekarskiej.
Każdy wie, że osoby dobiegające wieku emerytalnego zwykle nie mają takiego samego podejścia do nowinek technicznych jak trzydziestolatkowie. Starsze pokolenia zwykle poruszają się po utartych ścieżkach, które z ich punktu widzenia wydają się najlepsze i najbardziej sprawdzone. Wiadomo też, że perspektywa zmienia się z upływem czasu. Dlatego zaapeluję: trzeba zachęcać młode osoby do dużo większej aktywności w ramach izb.
Jest Pan delegatem na krajowy zjazd lekarzy od drugiej kadencji. Czym różniły się lata 90. Od współczesności?
Patrzyłem na ówczesną rzeczywistość zupełnie innymi oczyma niż dziś. Ale to były zupełnie inne czasy. Pierwsza kadencja była okresem odnowy etyczno-światopoglądowej po czasach komunizmu. Samorząd lekarski kształtowały osoby z pięknymi życiorysami i o przekonaniach antykomunistycznych. Chciały budować inny świat na wartościach odmiennych od rzeczywistości znanej im z PRL. Dla młodych ludzi, wchodzących do zawodu na początku lat 90. XX wieku, było to oczywiście ważne, lecz niewystarczające.
Dlaczego?
Bo chcieli godnie żyć. I zaczęli walkę o godne wykonywanie zawodu, godne dla nas i dla naszych rodzin, tak byśmy zarabiali, a nie dorabiali. Warto przypomnieć, że w drugiej i trzeciej kadencji w strukturach samorządu bardzo ważne funkcje pełnili ówcześni trzydziestoparolatkowie, bo było silne zapotrzebowanie na osoby mające dużo werwy i inicjatywy.
Czy główne bolączki środowiska lekarskiego, które dostrzegł Pan w czasie drugiej kadencji, udało się rozwiązać?
Na rozwiązanie wielu z nich trzeba było długo czekać i potrzebny był wysiłek licznych osób w trakcie różnych kadencji. Zmiany zachodziły bardzo powoli. Z całą pewnością nie udało się uzyskać pieczy nad kształceniem specjalistycznym. Zmniejszył się też wpływ na wybór kadr kierowniczych w lecznictwie zamkniętym – kiedyś konkursy na ordynatorów odbywały się pod nadzorem przedstawicieli okręgowych rad lekarskich, a teraz właściwie tych konkursów nie ma.
Ale są też duże sukcesy. Jeśli porównujemy obecną sytuację z latami 90., to doszło do uproszczenia spraw związanych z prowadzeniem praktyk zawodowych i zaczęto doceniać młodych lekarzy wchodzących do zawodu, czego kiedyś w ogóle nie było. Poprawiły się też warunki pracy całego środowiska. W tym miejscu trzeba oddać szacunek determinacji Porozumienia Rezydentów w ubiegłej dekadzie, z którego wywodzi się m.in. obecny prezes NRL Łukasz Jankowski, bo patrząc z perspektywy, najbardziej znaczące podwyżki wynagrodzeń miały miejsce pod wpływem ich działań.
Poza tym w ramach izb rozwinęła się pomoc dla osób kształcących się, np. w formie pożyczek czy nagród dla osób osiągających sukcesy na tym polu, pomoc prawna czy pomoc socjalna, np. część izb wypłaca becikowe. Długo by jeszcze można wymieniać. Niestety wiele tych osiągnięć nie jest dostrzegana przez część lekarzy.
Bo traktuje się je jako coś oczywistego, a nie efekt wielu lat zaangażowania różnych osób?
Myślę, że tak. Niektóre koleżanki i koledzy przypominają sobie o izbie, gdy dzieje się coś złego w ich życiu zawodowym czy osobistym i jest potrzebna jakaś pomoc. Nie wszyscy lekarze „żyją samorządem”, ale myślę, że ci, którzy byli lub nadal są aktywnie zaangażowani w pracę izb, czerpią z doświadczeń zdobytych na wielu polach – od medycyny i prawa po działalność kulturalną i sportową.
Przez samorząd przewinęły się przecież tysiące lekarzy i lekarzy dentystów. Niektórzy byli działaczami przez kilka lat, a inni przez kilka kadencji. Dzięki temu zdobyli duże doświadczenie, także poza światem medycyny. Ponad 35-letnia działalność odrodzonego samorządu przyczyniła się do wykształcenia umiejętności pracy kolegialnej oraz zdolności formułowania apeli, stanowisk i uchwał, które są przyjmowane w odniesieniu do bieżących problemów – takich, którymi w danym momencie żyją lekarze i lekarze dentyści.
A zatem działalność samorządu zwiększyła samoświadomość środowiska zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym.
Z całą pewnością. I myślę, że to też jest za mało doceniane.
Dr n. med. Grzegorz Mazur – specjalista otolaryngologii II stopnia, skarbnik NRL (VIII kadencja-nadal), prezes ORL w Łodzi (VI-VII kadencja), zastępca NROZ (II-V kadencja), delegat na OZL i KZL (II kadencja-nadal).
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 10/2025