20 lutego 2025

Hydraulik

Lubię słuchać opowieści magicznych i pikantnych żartów o chirurgach. Ale pozbawiony jestem umiejętności powtórzeń, które wywoływałyby salwy śmiechu podobne do prowokowanych przez kolegów z kabaretowymi niemal predyspozycjami.

Fot. pixabay.com

Z powodzeniem natomiast próbuję takie quasi-spektakle anegdot moderować, z ciekawością obserwując reakcję widowni siedzącej przy stole.

Wiadomo, że nie zawsze można wszystko powiedzieć wprost. Prawdę, która w oczy kole, nie raz i nie dwa trzeba zaszyć w podtekst bajki. Doskonale nadawały się do takich przytyków obiady czwartkowe, wydawane przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. I choć w poetyckiej frazie głoszonej przez Ignacego Krasickiego „prawdziwa cnota krytyk się nie boi”, lepiej z ostrożności procesowej ośmieszać sprawę niż sprawców.

W 2010 r. organizowałem zlot Światowej Unii Pisarzy Lekarzy. Z wydawnictwa pokongresowego przywołam przypowieść Haralda Rauchfussa o srebrnym widelcu, którą warto zapamiętać, rozglądając się wokół.

„Młody jezuita został zaproszony na obiad do biskupa, gdzie spotkał piękną gospodynię purpurata. Biskup spostrzegł ironiczny grymas gościa, mówiąc: ››Kochany bracie, widzę twoje spojrzenie i przypuszczam, co myślisz, ale chciałbym cię zapewnić, że nasze stosunki są wyłącznie służbowe‹‹. Tydzień później gospodyni poskarżyła się biskupowi: ››Ekscelencjo, jest mi niezmiernie przykro o tym mówić, ale od czasu obiadu, na którym gościł ten młody, utalentowany duchowny, brakuje w zastawie srebrnego widelca‹‹. Biskup nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której duchowny mógłby ukraść cokolwiek, ale mimo wszystko napisał krótki list: ››Drogi bracie, nie sądzę, że ukradłeś srebrny widelec, nie sądzę również, że go nie ukradłeś. Należy jednak uznać fakt, że od czasu twojej wizyty nie mamy widelca‹‹. Parę dni później nadeszła odpowiedź: ››Wielebny biskupie, nie sądzę, że spałeś ze swoją gospodynią, nie sądzę również, że z nią nie spałeś, ale należy przypuszczać, że znalazłbyś widelec, gdybyś spał we własnym łóżku‹‹”.

Najbardziej lubię baśniowe wątki o cwaniakach i metodach ich działania. W moim rankingu wiodą prym dwie pouczające powiastki, powtarzane w samorządowym gronie od kilku dekad. Jedna jest o hydrauliku. Druga o piłkarskich „aborygenach”. Pierwsza wywodzi się ze świata korporacji, a wtóra z polskiej ligi futbolowej sprzed lat. Obie nie tylko są bardzo podobne do siebie, ale pasują do wielu fleszy, które przychodzą mi do głowy, ułatwiając zrozumienie zdarzeń niewytłumaczalnych.

Widelec zamieńmy więc na układ dwóch stron. Do nowego prezesa małej spółki puka w pierwszych dniach urzędowania hydraulik, proponując podpisanie umowy serwisowej. W lokalu jest tylko łazienka z sedesem i umywalką, a ich awaryjność nie jest częsta. Szef nie rozumie, dlaczego miałby zatrudnić kogoś na stałe. Zdenerwowany fachowiec tłumaczy bez ogródek: „Pańki poprzednik był bardziej lotny. Firma daje mi przelew na 500 zł miesięcznie, a ja oddaję do pana rąk własnych połowę tej sumy. Wszyscy będziemy zadowoleni i absolutnie nic nie wycieknie”.

Afery wokół piłki nożnej obiegają cały świat. Wystarczy sięgnąć po najnowszy thriller śledczy „Czerwona kartka” napisany przez Kena Bensingera. W jednym z licznych komentarzy Michał Kołodziejczyk napisał: „Pieniądze, przekręty, najgorsze żądze – a wszystko to w imię piękna futbolu. Wstrząsająca książka”. Czas zatem dodać do felietonu trzeci widelec, przytaczając powiastkę, która w prosty sposób sugeruje mechanizmy nielegalnego kupowania meczów.

Dawno, dawno temu w czasie okienka transferowego działacze mieli za zadanie przywieść nowych zawodników, niekoniecznie umiejących dobrze grać. Negocjacje kończyły się układem, w którym nabywca zawsze płacił więcej, niż żądał sprzedający, ale w zamian dostawał walizkę gotówki, chowaną skrzętnie do specjalnego sejfu. W niej lądowały także haracze ściągane od zagranicznych piłkarzy, którzy przeszacowanymi pensjami dzielili się pod stołem z klubem. W ten sposób rósł stos walizek, którym można było opłacić arbitrów. Wszyscy, oprócz kibiców, którzy patrzyli na stadionowe cuda, byli zadowoleni, a szef był bogiem.

Standardowa zastawa liczy 24 komplety sztućców. A nuż, widelec znacie hydraulika, piłkarza czy lekarza, o którym warto napisać jakieś zdanie ku przestrodze biesiadników? Chętnie posłucham opowieści z życia wziętych.

Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 2/2025