21 listopada 2024

ICD Mirowskiego

40 lat temu po raz pierwszy wszczepiono człowiekowi defibrylator. Badacze historii elektrofizjologii, notując skrupulatnie nazwiska związane z tym urządzeniem, podają specjalistów różnej narodowości: Beck, Kouwenhoven, McWilliam, Zoll, Levy, Lown… Kluczowy element tej opowieści związany jest jednak z wybitnie polskobrzmiącym nazwiskiem: Mirowski.

Foto: pixabay.com

Ocenia się, że jedynie jedna trzecia przypadków nagłego zatrzymania krążenia dotyczy miejsc publicznych, takich jak ulice, dworce, uczelnie czy centra handlowe. Do większości NZK dochodzi w domu. Jeżeli więc udało się w przeszłości przenieść defibrylatory z zamkniętych sal operacyjnych do przestrzeni publicznej, dlaczego nie można by ich umieścić w domach? Albo jeszcze lepiej – wszczepić ludziom do wnętrza ich ciała?

Nic nie umieją ci lekarze

To idea, której dużą część swojego życia poświęcił urodzony w Polsce amerykański lekarz Michel Mirowski. Jak podaje „Encyklopedia Britannica”, w latach 60. XX w. wpadł on na pomysł stworzenia implantowanego kardiowertera-defibrylatora, który mógłby być wykorzystany u pacjentów dotkniętych niektórymi rodzajami arytmii. Pierwszy ICD wszczepiono u pacjenta 4 lutego 1980 r. Jak do tego doszło? Michel Mirowski urodził się jako Mordechaj Frydman (Friedman) w 1924 r. w Warszawie. Jako kilkulatek był konsultowany z powodu szmeru nad sercem.

Dziecku zaordynowano unikanie wysiłku fizycznego. Pacjent był jednak krytyczny co do tych zaleceń: „Nic nie umieją ci lekarze. Kiedy dorosnę, zostanę kardiologiem” – twierdził. Jeszcze w latach 30. ojciec zmienił mu imię i nazwisko na polskobrzmiące: Mieczysław Mirowski. W 1939 r. zmarła mu matka. A potem wybuchła wojna i nic już nie było takie samo. Miał 15 lat, postanowił przedostać się za wschodnią granicę, na tereny okupowane przez Sowietów. Tam, do końca wojny, korzystając z fałszywych dokumentów, ukrywał się w wioskach i lasach. Cudem przeżył.

Rok 1966

Po wojnie powrócił do Polski. Domu nie było, a cała rodzina zginęła w obozach zagłady. Nie przeżył ojciec, ani ośmioletni brat, żaden z kuzynów, ani jedna ciotka. Udało się tylko jemu. Zgodnie z wolą ojca rozpoczął studia medyczne, początkowo w Gdańsku. Po roku wyemigrował do Izraela. Tam jednak nie było wtedy możliwości studiowania medycyny, więc powrócił do Europy i w 1947 r. rozpoczął studia medyczne na uniwersytecie w Lyonie. Warto zaznaczyć, że właściwie nie znał wtedy języka francuskiego (ani też angielskiego).

We Francji zmienił imię na Michel i tak dziś funkcjonuje w literaturze światowej. Jego doktorat dotyczył komisurotomii zastawki mitralnej (obserwacja 29 przypadków). Poślubił Francuzkę, Annę, i razem powrócili do Izraela. Nie na długo jednak. Mirowski zdecydował się specjalizować w kardiologii, wyjechał więc do Meksyku i rozpoczął pracę w tamtejszym Instytucie Kardiologii (można tam podziwiać olbrzymi mural Diego Rivery poświęcony historii kardiologii). Dzięki stypendium wyjechał na staż do Stanów Zjednoczonych do szpitala im. Johnsa Hopkinsa w Baltimore.

W 1966 r. powrócił do Izraela z żoną i trzema córkami i został jedynym kardiologiem w szpitalu oddalonym 15 km od Tel Awiwu (Assaf Harofeh Hospital). Nieoczekiwanie rok 1966 stał się punktem zwrotnym w życiu i karierze zawodowej Michela Mirowskiego. Jego przyjaciel i mistrz, którego traktował jak ojca, prof. Harry Heller (specjalista chorób wewnętrznych), zmarł nagle w domu z powodu kolejnego epizodu częstoskurczu komorowego, który zdegenerował do migotania komór. Prof. Heller wiedział, że przebywając w domu zwiększa ryzyko nagłego zgonu, ale nie chciał reszty życia spędzić w szpitalu, choć tylko tam był dostęp do defibrylatora, który w razie kryzysu mógł uratować mu życie.

Mirowski był przekonany, że życie jego przyjaciela i wielu innych ludzi można by ocalić, gdyby tylko udało się umieścić defibrylator w ciele pacjenta. Niestety, ówczesne konstrukcje ważyły nawet kilkanaście kilogramów. Ta idea stała się jego życiowym wyzwaniem. W Izraelu niestety nie było szans na realizację tego projektu. Szczęśliwie, na jednym z sympozjów kardiologicznych, Michel Mirowski nieoczekiwanie dostał propozycję pracy w USA, w szpitalu w Baltimore. Postanowił przyjąć tę posadę, bo tam były techniczne możliwości pracy nad zastosowaniem wszczepialnych defibrylatorów. Ceną tej decyzji była rezygnacja z dotychczasowej stabilizacji życiowej i pozycji. Dalej była niewiadoma.

Udany eksperyment

Michel Mirowski objął kierownictwo oddziału intensywnej opieki kardiologicznej w Sinai Hospital w Baltimore, szpitala należącego do Uniwersytetu im. Johnsa Hopkinsa. Tam poznał Mortona Mowera, który był lekarzem, ale też świetnym muzykiem i elektronikiem. Razem opracowali prototyp defibrylatora. Niestety artykuł, który na ten temat napisali, odrzuciło kilka czasopism kardiologicznych, ostatecznie tekst opublikowany został w piśmie dla internistów. Mirowski razem z Mowerem nie poddawali się. Wszczepili defibrylator psu.

Cały eksperyment rejestrowali na taśmie filmowej. W wyniku wywołanego przez badaczy częstoskurczu/migotania komór zwierzę straciło przytomność i padło na podłogę w pracowni. Urządzenie zareagowało prawidłowo – po chwili pies podniósł się, zamerdał ogonem i przeszedł kilka metrów. Jednak nawet film nie przekonał opornych czołowych sław kardiologii. Mirowski został zbesztany. Znakomici kardiolodzy Lown i Axelrod w opiniotwórczym czasopiśmie „Circulation” w 1972 r. nazwali defibrylatory „niedoskonałym rozwiązaniem”, twierdząc, że „skonstruowano je tylko dlatego, że było to po prostu możliwe”.

Tamci to byli amatorzy

Mimo tej niekonstruktywnej, ostrej krytyki Mirowski razem z Mowerem nadal pracowali nad miniaturyzacją i ulepszeniem urządzenia, tak by można było je wszczepić człowiekowi. Udało się. Ten dzień nastąpił 4 lutego 1980 r. W szpitalu w Baltimore zaimplantowano kardiowerter 57-letniej kobiecie w ramach profilaktyki wtórnej (po NZK na skutek zawału serca). Dr Ariella Rosengard-Mirowski (córka Michela) zapytała ojca po latach, jak poradził sobie z tak dużą krytyką i ostracyzmem największych gigantów kardiologii. Ten pomyślał chwilę i odpowiedział: „Przeżyłem Hitlera. I przeżyłem Stalina. A tamci to byli amatorzy”.

Warto zauważyć, że krytyka znamienitych kardiologów skutkowała utratą szerszego zainteresowania defibrylatorem, wycofaniem się sponsorów, a w konsekwencji brakiem środków na badania. Coś zaczęło się jednak zmieniać. W 1981 r. Bernard Lown napisał w liście do Mirowskiego: „Śledziłem Pana pracę z dużą uwagą i zainteresowaniem. Rezerwa, którą miałem dawniej w stosunku do Pana, wymagała ponownej oceny. Nic w życiu nie jest stałe z wyjątkiem śmierci”. W 1985 r. defibrylator Mirowskiego, po serii badań in vivo, otrzymał akceptację FDA. Pierwsze dostępne na rynku urządzenia miały wielkość książeczki do nabożeństwa i ważyły ok. 300 gramów. Wszczepiano je w powłoki brzuszne, elektrody były nasierdziowe, naszywane na serce.

Michel Mirowski swoje wykłady formułował zawsze po angielsku, ale znał biegle także francuski, hebrajski, polski, rosyjski, hiszpański. Trzy jego córki (Ginat, Ariella, Doris) poszły w ślady ojca, wybierając medycynę. Twórca ICD nie chciał wracać do tragicznych wspomnień z lat dzieciństwa. Po zakończeniu wojny nie miał potrzeby podróży do Polski, Rosji, a tym bardziej Niemiec. Naukowiec czy eksperymentator nie zawsze ma szansę zobaczyć realizację swoich pomysłów. On miał to szczęście, że tego dożył. Powtarzał, aby nie poddawać się i nie ulegać. Uważał, że powinno się mieć w życiu plan na rok, na pięć lat i na dziesięć lat, nie powinno się pozostawiać spraw własnemu biegowi.

Przywiązywał wagę do szczegółów, zwykł mawiać: „Ufaj, ale sprawdź”. W latach 80. zdiagnozowano u niego szpiczaka mnogiego. Ratunkiem mogło być przeszczepienie szpiku od dawcy spokrewnionego, ale przecież z jego rodziny nie ocalał nikt. Nikt więc nie mógł mu pomóc. Nie było ratunku dla człowieka, który niemal całe swoje dorosłe życie pracował nad urządzeniem ratującym od nagłego zgonu sercowego setki tysięcy ludzi. Michel Mirowski zmarł 26 marca 1990 r. Miał 66 lat. W tym roku mija 30. rocznica jego śmierci.

Dr n.med. Magdalena Mazurak, Oddział Kardiologii Dziecięcej, Wojewódzki Szpital Specjalistyczny we Wrocławiu