11 października 2024

Jak inwestować: aktywnie czy pasywnie?

Na inwestowanie skazany jest każdy, kto ma nadwyżki finansowe. W przeciwnym razie jego oszczędności stracą na wartości z powodu inflacji – pisze Mariusz Tomczak.

Fot. pixabay.com

Dzięki komputerom i internetowi, niższym opłatom transakcyjnym oraz wiedzy dostępnej dosłownie na wyciągnięcie ręki inwestowanie na rynku kapitałowym jest obecnie proste i tanie. Zawsze jednak obarczone ryzykiem.

Historia daje liczne dowody na to, że rynek kapitałowy stanowi doskonałe miejsce do pomnażania kapitału, ale nie istnieje jeden uniwersalny sposób umożliwiający zarabianie na giełdzie. Każdy może inwestować wedle własnego uznania i potencjalnie osiągać zyski.

Sposób nr 1: kup tanio, sprzedaj drogo

W wielkim skrócie – istnieją dwa podstawowe style inwestowania: aktywny i pasywny. W ramach tego pierwszego samodzielnie decydujemy o tym, w co inwestujemy oraz kiedy jest odpowiedni moment kupna i sprzedaży. Celem jest maksymalizacja stopy zwrotu w myśl zasady „kup tanio, sprzedaj drogo”.

Na przykład można nabyć akcje producentów leków lub firm, które zajmują się ich dystrybucją. Można kupić akcje spółki, która wytwarza sprzęt medyczny lub pracuje nad wprowadzeniem na rynek innowacyjnej terapii albo jednostki funduszu posiadającego akcje wielu firm związanych z ochroną zdrowia.

Lekarze z racji posiadanej wiedzy i wykonywanego zawodu mogą mieć przewagę w typowaniu kandydatów do portfela inwestycyjnego z branży medycznej. Ale warto pamiętać, że świat medycyny rządzi się zupełnie odmiennymi zasadami niż rynek kapitałowy, a pobijanie średniej rynkowej w długim terminie nie jest łatwe.

Sposób nr 2: kup i trzymaj

Inwestowanie pasywne można sprowadzić do prostej wskazówki: „kup i trzymaj”. Nie chodzi jednak o wybór akcji dowolnej spółki lub funduszu z zamiarem niesprzedawania przez kolejne 15 czy 20 lat. To na ogół kiepski pomysł, choć oczywiście nie brakuje przykładów, że kupno akcji niektórych spółek jedna-dwie dekady temu było fenomenalną okazją.

Inwestowanie pasywne nie ma jednej definicji, ale można je opisać zasadą: „zamiast szukać igły w stogu siana, kup cały stóg”. Nie próbujemy typować przyszłych zwycięzców, lecz kupujemy rynek „w całości”. Chodzi o regularne (np. raz na miesiąc, kwartał czy rok) nabywanie jednostek notowanego na giełdzie funduszu ETF inwestującego w odpowiednio zdywersyfikowany indeks giełdowy.

Za takie są uznawane indeksy MSCI ACWI lub FTSE All-World (oba śledzą akcje z całego świata – pierwszy ok. 2,9 tys. spółek, a drugi ok. 4,2 tys. spółek) lub S&P 500 (śledzi akcje ok. 500 największych spółek z USA).

Dywersyfikacja się opłaca

Wprawdzie wyniki historyczne nie dają gwarancji powtórzenia się w przyszłości, ale spoglądając na ostatnie kilka dekad, konkluzja jest następująca: większość funduszy aktywnie zarządzanych przez profesjonalistów osiąga w długim terminie wyniki gorsze od wymienionych wcześniej indeksów giełdowych.

Według aplikacji System Trader roczna stopa zwrotu indeksu S&P 500 za lata 1926-2023 wynosi ponad 10 proc. nominalnie i niemal 7 proc. realnie, tj. po uwzględnieniu inflacji (jako że to indeks amerykański, wyniki podano w dolarze i uwzględniają tamtejszą inflację).

Oczywiście stopy zwrotu w poszczególnych latach i dekadach były różne, a „po drodze” zdarzały się nie tylko korekty, ale również kilkudziesięcioprocentowe obsunięcia kapitału. Mimo to w długim terminie – przyjmijmy, że chodzi o przynajmniej 15 lat – inwestowanie w S&P 500 okazało się dobrym rozwiązaniem dla wielu osób.

Nie dla każdego

Inwestowanie aktywne daje szansę na duże zyski, ale bywa okupione większym stresem i czasem, który trzeba poświęcić na zarządzanie portfelem. Nie można „kupić i zapomnieć”.

Podstawowe zalety podejścia pasywnego to niskie koszty transakcyjne i spokojna głowa, oczywiście pod warunkiem nastawienia się na maraton, a nie sprint. To jednak nie oznacza, że inwestowanie pasywne jest dla każdego. Ale kto powiedział, że trzeba kupować wyłącznie akcje lub ETF-y?

W kilkudziesięciu zdaniach trudno opisać wszystkie niuanse, a przytłaczanie statystykami mija się z celem. Zamiast brnąć w szczegóły, postawiłem na prostotę, by choćby niektórych Czytelników „Gazety Lekarskiej” zainspirować do zgłębienia wiedzy albo zachęcić do podsunięcia tego artykułu swoim bliskim.

Mariusz Tomczak