Kiedy chore dziecko jest porzucane
Dotykamy sytuacji, w których państwo nie staje na wysokości zadania i ludzie pozostają sami z problemami – mówi prof. Iwona Maroszyńska, neonatolog, dyrektor Instytutu „Centrum Zdrowia Matki Polki”.

– W większości porzucane są dzieci z poważnymi wadami rozwojowymi. Dlaczego? Rodzic mówił mi otwarcie, że porzuca chore dziecko, bo ono się „w obraz życia nie wpisuje”. To się zdarza i to chyba znak czasów. Kiedyś taka decyzja wiązała się z potępieniem. Dziś – jak widzę – łatwiej ją podjąć.
Gdybyśmy problem sprowadzili tylko do tej łatwości, strywializowalibyśmy go. Bo przecież łatwo powiedzieć z przekąsem, że ktoś nie chce się w życiu męczyć i chce mieć łatwiej. Tylko że mam kontakt z ludźmi przeżywającymi prawdziwy dramat i widzę ich lęk, że sobie nie poradzą. I jest coś na rzeczy, bo mam wrażenie, że dotykamy sytuacji, w których państwo nie staje na wysokości zadania i ludzie pozostają sami z problemami.
Coś musi nie działać, skoro w 2025 r. do szpitala są przyjmowane dzieci bliskie śmierci z powodu niedożywienia. I nie dlatego, że nie mają co jeść. One się zagładzają, bo mają zaburzenia psychosomatyczne. Ileś służb publicznych powinno to zauważyć, a nikt nie widzi.
Dzieci z wadami i rzadkimi chorobami i ich rodzice również są niewidzialni. Kiedyś dostałam list od rodziców takiego pacjenta. To była rodzina lekarska. Opisali gehennę, którą przechodzili w uzyskaniu pomocy dla dziecka. Jak walczyli o rehabilitację, o wizyty specjalistów, jak to wszystko próbowali łączyć ze swoim życiem. Wierzę im.
Tak samo jak wierzę córce, która działała jako wolontariusz. Jej pierwszym podopiecznym było dwunastoletnie dziecko z mózgowym porażeniem dziecięcym. Po kolejnej wizycie mama tego chłopca zapytała córkę, czy mogłaby przyjść w godzinach wczesnowieczornych. Córka się zgodziła. Gdy rodzice wrócili, mama rozpłakała się. Powiedziała, że to był pierwszy raz od lat, kiedy ona z mężem wyszła wieczorem z domu.
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6/2025