11 października 2024

Kiedy współczesność potyka się o historię, czyli dwie kobiety w kapsule czasu

O Muzeum Historii Medycyny i Farmacji, które niedawno powstało w siedzibie Śląskiej Izby Lekarskiej, rozmawiają Joanna Andrzejewska (radca prawny ŚIL) i Katarzyna B. Fulbiszewska (koordynator Ośrodka Dokumentacji ŚIL).

Zabytkowy fotel dentystyczny z przełomu XIX i XX w. (1890-1905), w powiększeniu secesyjne ornamenty

Joanna Andrzejewska: Kasia, po co to robimy? Po co gromadzimy te wszystkie rzeczy? Dlaczego ludzie mieliby tu przychodzić?

Katarzyna B. Fulbiszewska: Odpowiem Ci słowami Marszałka J. Piłsudskiego: „Kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości, nie jest godzien szacunku teraźniejszości, ani nie ma prawa do przyszłości”.

Lekarze tu przychodzą, oglądają i wracają pamięcią do czasów kiedy zaczynali swoją przygodę z medycyną. Niejednemu łza się w oku zakręciła ze wzruszenia na widok starych narzędzi.. Kto dzisiaj używa miednicomierza? Wszak mamy dokładne USG” Albo maski Schimmelbuscha, to dzisiaj jest przeżytek. Mało kto wie do czego służyły. Za kilka lat już ich nie będzie.

JA: Czyli pojawia się aspekt sentymentalny… A spotkałaś lekarzy, którzy uczyli się z tych podręczników?

KBF: Te podręczniki to coś w rodzaju biblii lekarskich. Pomimo, że są bardzo wiekowe nic nie tracą na wartości merytorycznej. Ich wielkim walorem jest także fakt, że pochodzą od wybitnych lekarzy. W gablocie laryngologicznej leżą książki, z których czerpał wiedzę sam prof. Tadeusz Ceypek. Są opatrzone jego exlibrisem i imienną pieczątką. W gablocie okulistycznej natomiast leży podręcznik „Anatomja człowieka” t. IV z 1925 r. To jest podręcznik przekazany nam przez jednego z lekarzy z naszej Izby.

Zachowały się w nim jego podkreślenia i odręczne notatki na marginesach. To dowód na to, że podręcznik był w użyciu! Współautorem tego podręcznika jest dr Edward Loth, późniejszy organizator i profesor Uniwersytetu Warszawskiego, pionier antropomorfologii części miękkich. Zginął w Powstaniu Warszawskim pod gruzami kamienicy pełniąc obowiązki chirurga w punkcie opatrunkowym. Jego syn Felicjan był fenomenalnym chirurgiem, który dokonał wycięcia stawu kolanowego u chorego z hemofilią.

JA: Tak. Felicjan Loth, będąc więźniem, pracował w szpitalu na Pawiaku. Mamy należący do niego atlas z jego pieczątką… Zastanawiam się, co powiedzą na to studenci medycyny i młodzi lekarze? Przekonają się, że kiedyś trzeba było leczyć bez tomografu i laparoskopu.. Chciałabyś żeby ktoś kiedyś powiedział, że to takie drugie Charité? Czy my w ogóle mamy jakiś wzorzec, czy to wszystko opiera się pasji naszego Szefa, który dawno temu wymyślił to miejsce, bo interesuje się historią medycyny? Złapałaś też tego bakcyla?

KBF: Skoro słynne Charité zajmuje czwarte piętro Szpitala, to nasze „małe Charité” może mieć początki w przyziemiu Izby! Pasja Prezesa rzeczywiście zaraża i nie ma na nią lekarstwa. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Historia interesowała mnie zawsze, ale gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że zajmę się historią medycy, to bym nie uwierzyła! Dzieje medycyny są trochę makabryczne i niekiedy przerażające, ale z drugiej strony są wciągające i fascynujące. Joanna, a co ty właściwie czujesz jak tu wchodzisz?

JA: Wchodzę tu jak do kapsuły czasu. Te przedmioty, zdjęcia, książki przenoszą mnie w zupełnie inny świat. Fantastycznie wyeksponowane zbiory, a do tego to magiczne oświetlenie. Patrzę na te przedmioty i widzę w nich małe dzieła sztuki. Nawet stare medyczne baseny mają w sobie „coś”.

Te wszystkie kolorowe butelki apteczne, słoiki, dozowniki, nawet stare mikroskopy urzekają finezją, czasem elegancją. Tu czuje się „ducha przeszłości”. Gdy patrzę na stare przedwojenne fotografie lekarzy i pacjentów we wnętrzach szpitali, zastanawiam się, co wtedy myśleli, czym żyli…

Nigdy nie zapomnę, kiedy kupiliśmy pieczątki z zabrzańskiej apteki. Datownik zatrzymał się na 22-04-1944 r. Zmroziło mnie, bo poczułam, że ta data oznaczała dla kogoś koniec… pracy, może życia… A więc dla mnie to nie są tylko szafy z rupieciami, bo te przedmioty nie są anonimowe, każda rzecz mogłaby nam opowiedzieć historię czyjegoś życia. Większości tych historii pewnie nigdy nie usłyszymy, ale wiem, że masz śledczą smykałkę i udaje Ci się czasem odkurzyć czyjś życiorys…

KBF: Tak, świetnie to ujęłaś!Zwróciłaś uwagę na butelki z kolorowego szkła. Potrafią być fascynujące. Np. ta elegancka brązowa z wypukłym napisemMagister Klawe Warszawa. Zakład rodu Klawe stał się jednym z najważniejszych producentów leków w przedwojennej Europie. To były najlepsze farmaceutyki. Pozostałością po wysokiej ocenie ich wyrobów na stałe w naszym języku zagościło określenie „jest klawo” (jest dobrze) i „klawe życie” (udane życie w dobrych warunkach).

JA: Niesamowita historia. Ciekawe czy za 100 lat ktoś umieści w Muzeum Historii Medycyny i Farmacji te dzisiejsze bezimienne, plastikowe opakowania po lekach?

KBF: Joanna, pamiętasz jak przed pandemią chciałyśmy jechać do Wiednia podziwiać tamtejszą secesyjną sztukę zdobniczą? W zasadzie nie musimy wybierać się tak daleko. Obejrzyj ten fotel dentystyczny, a właściwie malaturę na jego nodze. To ręczna robota, secesja w każdym calu. Podpisuję się dużymi literami pod Twoją teorią, że niektóre przedmioty tu zgromadzone są sztuką i to przez duże S.

JA: Fantastyczne! Uwielbiam, kiedy przedmioty, które mają nam ułatwić życie, dodatkowo je umilają. Użyteczność może iść w parze z pięknem, czego ten fotel jest najlepszym dowodem. Dzisiejsze fotele dentystyczne wyglądają jak małe statki kosmiczne. Wygodne, komfortowe dla pacjenta, ale bezduszne. Nie sądzę żeby zafascynowały przyszłe pokolenia. A może warto zastanowić się czy nie wrócić do dawnej estetyki zdobienniczej?

KBF: Te eleganckie zdobienia to też wyraz szacunku rzemieślnika dla lekarza i lekarza w stosunku do pacjenta. Cierpienie umilała mu estetyka i elegancja. Ciekawe…

JA: Zastanawiałam się długo nad tą waszą fascynacją medalami. Co ciekawego jest w ciężkim i zimnym kawałku metalu?

KBF: One mają w sobie coś. W pewnym symbolicznym sensie zamykają minioną epokę. Bo kto dzisiaj robi pamiątkowe medale z okazji Zjazdu Chirurgów czy 100 lecia jakiegoś szpitala? Zobacz: WAM-u nie ma, a medal pozostał!

JA: Czyli można je nazwać takim świadectwem wydarzeń?

KBF: Jasne, że tak. One zawsze były wybijane z jakiejś okazji. Dwa najstarsze pochodzące z 1831 r. i 1881 r. upamiętniały zjazdy Lekarzy i Przyrodników we Wrocławiu i Krakowie. Najmłodszy z 2015 r. był prawdopodobnie podarunkiem od odchodzącego po 13 latach z służby Komendanta Wojskowego Szpitala Klinicznego z Polikliniką we Wrocławiu. Ten ostatni jest ze szkła ciętego laserowo. Taka ciekawostka.

JA: To by znaczyło, że dajmy na to taki Kongres czy Zjazd był bardzo ważnym wydarzeniem, na którym wypracowano jakieś stanowiska czy rekomendacje. Dzisiaj też są Kongresy, nawet jest ich więcej niż kiedyś. Ale jaką rangę musiał mieć wtedy, kiedy wybijano z jego okazji medale? I co dalej działo się z tymi medalami? Uczestnicy dostawali je na pamiątkę?

KBF: Na takim kongresie czy zjeździe przede wszystkim wymieniano się doświadczeniami. W tych latach, a mówimy o latach 50 do 80 nie było internetu. Ludzie chcieli i musieli się spotykać. Uczestnicy zabierali te medale ze sobą. Medale zdobiły biurka i półki w gabinetach, świadczyły o prestiżu. Uprzedzam twoje pytanie: teraz idziemy w kierunku taniości i bylejakości. Dostajemy pendrive’y, długopisy i notesy.

Rzeczy, które szybko się zużywają, albo szybko je gubimy. Co najważniejsze one nie mają tego artystycznego waloru, bo pendrive raczej nie zaprojektuje znany artysta. A nasze medale sygnowali uznani w świecie medalierzy m.in. Józef Stasiński, Piotr Zawałło czy pochodzący z Mikołowa Edward Gorol. Taki medal niewątpliwie podnosił rangę wydarzenia.

JA: Czyli mam kolejny dowód na to, że ta kolekcja to znowu dzieła sztuki. Skąd my mamy taką ilość dokumentów pochodzących od jednego człowieka, od prof. Tadeusza Ceypka?

KBF: Dokumenty będące w naszym posiadaniu są niezwykłym darem nieżyjącej już Teresy Trzeciak, która zabrała je z likwidowanego mieszkania na ul. Rymera w Katowicach po śmierci Profesora. Dokumentują życie prywatne i karierę zawodową Profesora od czasów przedwojennych lwowskich do czasów powojennych na Śląsku. To ponad 100 dokumentów.

Największe wrażenie na mnie i tak naprawdę na wszystkich robi jego Książeczka Wojskowa z 1927 r. z odciskiem kciuka. To taki namacalny dowód na istnienie tego niezwykłego człowieka. Te dokumenty to też niezwykła historia Lwowa. Zobacz sama: dowód osobisty T. Ceypka wydany w 1931 r. z pieczęcią z polskim orłem w koronie, później paszport rosyjski wydany w 1940 r. i dwa niemieckie ausweisy z 1942 i 1943 r. To pokazuje jak Lwów przechodził z rąk do rąk.

Przyrządy okulistyczne wraz z książkami: „Postępy w okulistyce” pod red. prof. Tadeusza Krwawicza (1954 r.) i pierwsze powojenne wydanie „Kalendarza Lekarskiego” z 1946 r. przekazane przez dr Marię Kulig-Gedliczkę

A wiedziałaś, że we Lwowie działało Karpackie Towarzystwo Narciarzy i Polskie Towarzystwo Tatrzańskie o/Lwów? Ja też nie, dopóki nie zobaczyłam tych legitymacji Profesora z lat 1925 i 1928 r. Z takich dokumentów da się czytać jak ze szklanej kuli. Z jednej strony masz Profesora – lekarza, a z drugiej Profesora „po godzinach”. Wiesz co lubił, czym się interesował.

JA: Można powiedzieć, że to dokumenty uratowane przed zagładą?

KBF: Niewątpliwie. Gdyby nie dbająca o pamięć p. Teresa wszystko mogłoby trafić na przemiał. Podobnie mogło być z dumą naszej kolekcji – 45 zdjęciami z Międzynarodowej Wystawy Sanitarno-Higienicznej odbywającej się w 1927 r. w Warszawie. To było wydarzenie towarzyszące IV Międzynarodowemu Kongresowi Medycyny i Farmacji Wojskowej. Kongres, poświęcony sprawom sanitarnym w wojsku, był dużym i bardzo prestiżowym wydarzeniem, w którym udział wzięło ok. 1200 osób.

Na zdjęciach uwieczniony został również m.in. moment przecinania wstęgi przez Prezydenta RP Ignacego Mościckiego. Wraz ze zdjęciami kupiliśmy dyplom – podziękowanie dla płk. dr Tadeusza Kobosa, skarbnika Komitetu Wystawy. Mało brakowało, aby zdjęcia zostały zdekompletowane i sprzedawane pojedynczo. Przetrwały całą wojnę w Warszawie, później pożar w mieszkaniu właściciela – dyplom nosi ślady zalania i nadpalenia , aż trafiły w nasze ręce.

JA: Skąd mamy to wszystko? I właściwie dla kogo stworzyliśmy to miejsce?

KBF: Część to darowizny od naszych lekarzy i ich rodzin. Lwia część jest kupowana na różnych portalach internetowych lub antykwariatach. Sprawdziła się teoria, że najlepszy jest tzw. „szeptany marketing”. Coraz częściej i chętniej ktoś nam coś daje! Myślę, że to jest miejsce dla wszystkich, których pasjonuje historia medycyny i nie tylko. Tu każdy znajdzie coś dla siebie.

JA: Niektórzy dostają drgawek na hasło „muzeum”, bo to jest przeżytek, bo kto to teraz ogląda itp. Teraz tworzy się muzea wirtualne i idzie się w kierunku pokazu multimedialnego, symulacji dźwiękowych i wizualnych. Zastanawiam się czy przy takiej konkurencji, taka instytucja jak nasza się obroni?

Muzeum wirtualne jest fajne, bo można sobie zobaczyć np. oko od środka, ale nie weźmiesz w nim do ręki przedwojennego haka chirurgicznego. Nie poczujesz jego wagi i nie docenisz kunsztu rzemieślnika, który go wyważył, przez co idealnie dopasowuje się do ręki. Tzw. muzeum wirtualne to raczej ścieżka edukacyjna dla dzieci. Prawdziwe muzeum to zbiór wartościowych przedmiotów, które można dotknąć, które pobudzają wyobraźnię, przy których rodzą się jakieś emocje i to jest ta wartość dodana.

Nadto, większość placówek muzealnych działa przy Urzędach miasta, uniwersytetach itp. Natomiast nasze muzeum jest jedynym utworzonym przez struktury samorządu lekarskiego. Mamy w Izbie wielu pasjonatów, chociażby w ODH, oni w ten sposób mogą rozwijać swoje pasje. Czy ty masz jakieś marzenia związane z tym miejscem?

KBF: To specyficzne miejsce, bo stworzone przez lekarzy dla / i nie tylko – lekarzy. Dlatego warto mieć marzenia z nim związane. Podobnie jak moi Szefowie: pan Prezes i Przewodniczący Rady Programowej ODH chciałabym, aby to miejsce żyło swoim życiem. Tu można przyjść powspominać, podumać, pooglądać czy spotkać się w ramach Komisji lub kameralnego kursu. To jest miejsce z ogromnym potencjałem.

Drugie marzenie to takie, że kiedyś na napisach końcowych, albo początkowych do filmu zobaczę podziękowanie dla Śląskiej Izby Lekarskiej za użyczenie eksponatów. Zważywszy na bliskość naszej słynnej „filmówki”, a także znajomość z pewnym pasjonatem i znawcą tematu historii medycyny, który prędzej czy później napisze odpowiedni scenariusz to marzenie ma duże szanse na realizację.

JA: I znowu współczesność potknie się o historię! Jak co miesiąc, kiedy czytam Twoje teksty historyczne i zawsze znajdzie się w nich jakiś haczyk, który mnie zatrzymuje i nakręca refleksję wokół codziennych teraźniejszych spraw.

Artykuł ukazał się w „Pro Medico” nr 3/2022