Kształcenie lekarzy oparte na fundamencie jakości
Do końca maja powinny się zakończyć kontrole uruchomionych w ostatnich dwóch latach kierunków lekarskich – zapowiadają przedstawiciele rządu – pisze Małgorzata Solecka.
Do tego czasu resorty nauki i zdrowia nie będą podejmować decyzji, a nawet prowadzić rozmów, na temat limitów przyjęć na studia lekarskie w nowym roku akademickim. Można to traktować jako sygnał, że rząd poważnie bierze pod uwagę opcję odebrania przynajmniej niektórym uczelniom prawa do kształcenia przyszłych lekarzy. Sygnałów jest zresztą więcej.
Pod koniec lutego minister zdrowia Izabela Leszczyna odwołała ze stanowiska Małgorzatę Zadorożną, dyrektor Departamentu Rozwoju Kadr Medycznych, która w ekipie byłego ministra Adama Niedzielskiego, obok wiceministra Piotra Brombera, rewolucjonizowała system kształcenia przeddyplomowego, autoryzując zgody na otwieranie kierunków lekarskich również w tych szkołach, co do których były poważne wątpliwości związane z oceną ich możliwości zapewnienia jakości kształcenia. Również w tych szkołach, którym negatywną opinię wystawiła Polska Komisja Akredytacyjna (PKA).
Zmiany są pewne
Była już dyrektor konsekwentnie broniła strategii rządu Zjednoczonej Prawicy. Nawet tuż po wyborach 15 października, gdy było niemal pewne, że władzę przejmie koalicja partii demokratycznych (bardzo krytycznie nastawionych wobec multiplikacji uczelni kształcących lekarzy i w kampanii deklarujących zmiany w tym obszarze), i gdy duża część ekspertów już wprost zwracała uwagę na wielość zagrożeń związanych z niekontrolowaną wręcz eksplozją miejsc będących przepustką do zawodu lekarza.
– Narasta we mnie złość. Nie mamy tego zweryfikowanego, nie wiemy, czy szkoły dopuszczone do kształcenia lekarzy będą to robić źle – komentowała krytyczne głosy ekspertów i praktyków, dowodząc, że również wcześniej, jeszcze przed decyzją o radykalnym zwiększeniu liczby kierunków lekarskich, nie wszystkie uczelnie dopuszczone do kształcenia przyszłych lekarzy były w stu procentach gotowe w momencie uzyskiwania zgody. Apelowała, by brać pod uwagę uczucia studentów, którzy rozpoczęli naukę na stawianych pod pręgierzem kierunkach. – Mówią, że uczą się tak samo ciężko jak koledzy z renomowanych uczelni, a słyszą pomysły umieszczania na pieczątkach nazw ukończonych uczelni.
Jednak kolejne tygodnie i miesiące potwierdziły, że to krytycy linii, jaką przyjęły w minionej kadencji resorty zdrowia i nauki, mieli rację. Zmiany są pewne.
Nie bez oporów, bo żadna polityczna ekipa nie podpisze się z entuzjazmem pod decyzjami o odbieraniu (w tym przypadku głównie lokalnym społecznościom, dla których uruchomienie kierunku lekarskiego było potwierdzeniem „prestiżu” miejscowej uczelni) tego, co dała poprzednia władza. Wszystko wskazuje, że po pierwsze nowe kierownictwo Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie tylko nie zamierza wydawać zgód wbrew negatywnym opiniom PKA (co oznacza powrót do normalności), ale wręcz myśli o przywróceniu przepisów ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce do kształtu sprzed fali liberalizacji kryteriów stawianych szkołom wyższym, jaka rozpoczęła się jesienią 2020 r.
Jednym głosem
Uczelni o wątpliwym potencjale jakościowego kształcenia nie powinno więc przybywać, ale czy zmniejszy się ich liczba? Dyskusja na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia 21 lutego pokazała, że rządzący biorą pod uwagę konieczność, a przynajmniej możliwość, zamknięcia części z nich. Na pewno nie wszystkich. Jak mówił prof. Marcin Gruchała, rektor Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego i przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych (KRAUM), można zakładać, że część nowo otwartych kierunków lekarskich wykaże, że jest w stanie – zapewne z pewnym wsparciem – zapewnić wysoką jakość kształcenia.
Jednak nie miał też wątpliwości, że w gronie szkół, które będą poddane ponownej kontroli przez PKA, są takie, w których mają miejsce sytuacje „absolutnie patologiczne”. To jednoznaczne stanowisko środowiska uczelni akademickich ma wielką wagę. Wytrąca politykom z ręki argument, że lekarze – reprezentowani przez samorząd czy też związek zawodowy – występują przeciw mnożeniu miejsc na kierunkach lekarskich rzekomo w obronie „korporacyjnego interesu”.
Gdy prof. Piotr Ponikowski, rektor Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu, mówi w wywiadzie dla „Rynku Zdrowia”, że poprzednia ekipa rządząca jest odpowiedzialna za degradację systemu kształcenia, podpisuje się pod stanowiskiem izb lekarskich z ostatnich lat. W tej chwili nie ma wątpliwości, że samorząd lekarski i KRAUM mówią jednym głosem.
Pod koniec stycznia NIL i KRAUM wydały wspólne stanowisko w sprawie kształcenia lekarzy: „Kształcenie studentów na kierunku lekarskim, w opinii Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych oraz samorządu zawodowego lekarzy powinno opierać się o najwyższe standardy edukacyjne, powinny je zatem prowadzić uczelnie akademickie, a nie zawodowe. Do właściwego poziomu nauczania przyszłych lekarzy powołane są uczelnie dysponujące wykwalifikowaną kadrą naukową, bazą dydaktyczną, dostępem do nowoczesnych laboratoriów, pracowni umożliwiających wykorzystanie materiału sekcyjnego przy ścisłej współpracy z wielospecjalistycznymi szpitalami klinicznymi. Od poziomu kształcenia lekarzy zależy bezpieczeństwo pacjentów i jakość całego systemu opieki zdrowotnej w Polsce” – czytamy w dokumencie.
Jak wygląda fotografia systemu kształcenia przeddyplomowego dziś? – Obecnie kształcenie lekarzy realizowane jest na 39 uczelniach w Polsce, w tym 29 publicznych i 10 niepublicznych. Siedem uczelni ma status wyższych szkół zawodowych, natomiast pozostałe 32 są uczelniami akademickimi. Siedemnaście uczelni uzyskało uprawnienia do kształcenia na kierunkach lekarskich w latach 2022-2023 w wyniku liberalizacji przepisów Prawa o szkolnictwie wyższym – powiedziała posłom wiceminister zdrowia Urszula Demkow, przypominając, że w ciągu niespełna dwóch dekad liczba miejsc na studiach lekarskich wzrosła ponad 2,5-krotnie.
– W 2005 r. mieliśmy 3 tys. miejsc na kierunkach lekarskich, natomiast w roku akademickim 2022/2023 było to już 8 tys. miejsc. Ten wzrost był możliwy przede wszystkim dzięki zmianom w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym. Umożliwiły ubieganie się o wydanie zgody na prowadzenie kierunków lekarskich także tym uczelniom, które nie posiadają doświadczenia w prowadzeniu studiów na jakimkolwiek kierunku medycznym, nie mają kategorii naukowych w dyscyplinach nauk medycznych lub nauki o zdrowiu.
Bez taryfy ulgowej
To jednak nie wszystko. Wśród czternastu uczelni, które uruchomiły kierunki lekarskie w roku akademickim 2023/2024, dziesięć uzyskało negatywną opinię Polskiej Komisji Akredytacyjnej (PKA). Mimo to za zgodą poprzedniego kierownictwa Ministerstwa Zdrowia mogły przeprowadzić nabór i rozpocząć kształcenie studentów. Dlatego w połowie lutego minister nauki i szkolnictwa wyższego zwrócił się do nowo powołanego przewodniczącego PKA o przeprowadzenie kontroli w szkołach, które otrzymały zgodę na kształcenie lekarzy w ostatnim okresie.
Na podstawie wyników tego audytu w maju, najpóźniej na początku czerwca, mają być podjęte decyzje dotyczące przyszłości tychże kierunków. Rząd dysponuje mocną deklaracją ze strony KRAUM, że akademickie uczelnie medyczne są w stanie zapewnić miejsca dla studentów, których macierzyste szkoły stracą ewentualnie prawo do prowadzenia studiów na kierunkach lekarskich. Studenci ci, co jest oczywiste, będą musieli jednak sprostać wymaganiom stawianym przez te najbardziej renomowane szkoły – tu nie ma mowy o żadnej taryfie ulgowej.
Ani wobec samych uczelni, ani wobec studentów (wiceminister Demkow zarówno podczas posiedzenia Komisji Zdrowia, jak i wcześniej, w dyskusji poświęconej problemom kształcenia podczas konferencji „Priorytety w Ochronie Zdrowia 2024”, która odbyła się na Zamku Królewskim w Warszawie 31 stycznia, ubolewała, że spora część nowych uczelni zachęca kandydatów obniżonymi, czasami w sposób skrajny, warunkami rekrutacji). Wątpliwości ma wyjaśnić audyt, a jeśli potwierdzi on, że szkoły nie spełniają warunków, nie zostaną dopuszczone do kształcenia lekarzy.
Podważenie niezależności
O tym, jakie konsekwencje – dla całego szkolnictwa wyższego – miałoby dalsze ignorowanie opinii Polskiej Komisji Akredytacyjnej, przypominał w Sejmie dr hab. Janusz Uriasz, powołany przez obecnego ministra nauki i szkolnictwa wyższego przewodniczący PKA. Podkreślił, że zgoda na kształcenie lekarzy wydana w poprzedniej kadencji przez resorty zdrowia i nauki szkołom wyższym, które nie uzyskały pozytywnej opinii PKA (wręcz uzyskały opinię negatywną), stanowiła poważne podważenie jej niezależności.
Zaś odpowiadając na pytanie przewodniczącego Komisji Zdrowia Bartosza Arłukowicza, jakie zarzuty i zastrzeżenia miała PKA wobec uczelni, którym wystawiła ostatecznie negatywną opinię, wymieniał: – Spektrum zastrzeżeń wobec kierunków lekarskich, które otrzymały negatywną ocenę PKA, jest szerokie. Dotyczy między innymi: braku doświadczenia w badaniach naukowych z obszaru medycyny, braku wymaganej kadry dydaktycznej i odpowiedniej infrastruktury.
Ponadto część programów nauczania była niespójna z obowiązującymi standardami. Zaniżano też kryteria przyjęcia na studia lekarskie. Konsekwencją deprecjonowania pozycji PKA, która jest członkiem szeregu międzynarodowych gremiów zrzeszających instytucje stojące na straży jakości kształcenia, mogłoby być, jak przypominał jej przewodniczący, wykluczenie PKA – a co za tym idzie – nieuznawanie polskich dyplomów za granicą.
Przed takim scenariuszem przestrzegali od wielu miesięcy przedstawiciele samorządu lekarskiego, mówiła o tym również podczas październikowego Forum Rynku Zdrowia dr Małgorzata Gałązka-Sobotka z Uczelni Łazarskiego. Jednak w poprzedniej kadencji nikt z decydentów nie był zainteresowany takimi argumentami.
Nie dla „zapłać za dyplom”
Wnioskami z analiz sytuacji na nowych kierunkach lekarskich dzielił się również z posłami Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL, które aktywnie monitorowało warunki, w jakich studiują lub mają studiować przyszli lekarze. Przedstawił „pięć uniwersalnych prawd” na temat kierunków uruchomionych w ostatnim czasie w niemedycznych uczelniach. – Po pierwsze niska jakość kształcenia związana jest z gorszym przygotowaniem do zawodu, a w konsekwencji z większym ryzykiem błędów i zdarzeń niepożądanych.
Po drugie nieakceptowalne jest stosowanie półśrodków w nauczaniu. Metody stosowane na nowych kierunkach – to jest nauka na plastikowych modelach, stołach wirtualnych, narządach zwierzęcych – mogą być co najwyżej dodatkiem, a nie stanowić podstawę nauczania praktycznego. Po trzecie praktyczne zajęcia kliniczne powinny się odbywać z pacjentem, w grupach maksymalnie sześcioosobowych. Nie ma zgody na zajęcia kliniczne w składach piętnastoosobowych lub w formie symulowanej.
Po czwarte uczelnia, która zamierza tworzyć kierunek lekarski, powinna móc wykazać możliwości kadrowe i infrastrukturalne do przeprowadzenia całego toku kształcenia. Po piąte akademicki biznes o profilu „zapłać za dyplom” jest nieakceptowalny. Nieakceptowalne są też kryteria wymagające zaledwie zdania matury podstawowej i z jednym rozszerzeniem, bez definiowania minimalnego progu – wyliczał.
Przewodniczący PR OZZL ocenił, że „w zakresie jakości kształcenia studentów medycyny państwo zawiodło i pozwoliło na skrajną degradację, a przecież jego obowiązkiem jest zaoferowanie odpowiedniej jakości kształcenia”. Wydaje się jednak, że państwo nie tylko pozwoliło, ale wręcz tę degradację zaplanowało – i wprowadziło w życie. Można się zastanawiać, jaki w rzeczywistości decydenci mieli cel.
Były minister nauki Przemysław Czarnek, komentując wypowiedź prof. Ponikowskiego, radził, by rektor pojechał na wieś, gdzie chora babcia nie ma dostępu do lekarza. Domyślnie miałaby, gdyby nadal można było zwiększać liczbę miejsc na studiach lekarskich, ergo – ci, którzy są przeciwni, narażają zdrowie i życie przynajmniej części pacjentów. Jednak to skrajnie populistyczne podejście. Jak mówiła podczas posiedzenia wiceminister Demkow, nie ma analiz, na podstawie których podjęto decyzje o takiej a nie innej liczbie miejsc na studiach lekarskich.
– Musimy sobie odpowiedzieć, ilu lekarzy chcemy wykształcić – podkreślała, przypominając, że wskaźnik liczby lekarzy w Polsce (3,6) jest praktycznie na poziomie średniej unijnej (3,7), w dodatku są kraje, które ten wskaźnik mają wyraźnie niższy, a ich systemy opieki zdrowotnej działają bardzo sprawnie. Demkow wskazała na problemy kadrowe: wysoką średnią wieku lekarzy, dużą lukę pokoleniową (najmniej mamy lekarzy w średnim wieku, wykształconych w latach 90., gdy ograniczono bardzo znacząco liczbę miejsc na studiach lekarskich, w dodatku duża część lekarzy odeszła m.in. do przemysłu farmaceutycznego i medycznego) czy nadmierną koncentrację w wielkich miastach.
Jednak i tu odpowiedzią nie jest „produkcja” większej liczby gorzej wykształconych medyków, ale budowa takiego systemu, który będzie zabezpieczał potrzeby zdrowotne niezależnie od kodu pocztowego i motywował lekarzy do podejmowania pracy również w mniejszych miejscowościach. Stanowisko wiceminister Demkow jest spójne z działaniami Naczelnej Izby Lekarskiej. Samorząd zamierza przygotować i przedstawić Ministerstwu Zdrowia szczegółowy raport na temat między innymi zapotrzebowania na kadry medyczne do roku 2050.
Jak mówił na lutowym spotkaniu z dziennikarzami prezes NRL Łukasz Jankowski to jest właściwa perspektywa czasowa, z uwzględnieniem której powinny być podejmowane decyzje dotyczące m.in. liczby przyszłych lekarzy, których chcemy i potrzebujemy wykształcić.
Małgorzata Solecka
Autorka jest dziennikarką portalu Medycyna Praktyczna i miesięcznika „Służba Zdrowia”
Zmiany w resorcie zdrowia
6 marca minister zdrowia Izabela Leszczyna zdecydowała się na zmiany w podziale obowiązków w kierownictwie resortu zdrowia. Nadzór nad kadrami medycznymi i kształceniem (w tym nad uczelniami medycznymi) straciła podsekretarz stanu prof. Urszula Demkow.
Zadania te zostały powierzone Markowi Kosowi. Urszula Demkow od 6 marca odpowiada za nadzór nad obszarem chorób zakaźnych. Powód tej radykalnej decyzji nie został oficjalnie podany. Ten bezpośredni, który wydaje się najbardziej oczywisty, to zamieszanie z obsadą stanowiska konsultanta krajowego w dziedzinie psychoterapii.
Powołanie i odwołanie w lutym po dwóch dniach prof. Wiesława Cubały zostało powszechnie uznane za potężny skandal. Urszula Demkow miała się nie konsultować w tej sprawie z minister Leszczyną. Ale dlaczego Demkow straciła też nadzór nad uczelniami medycznymi i wszystkimi instytucjami, które od niedawna nadzorowała? Czy powodem jest ogólna utrata zaufania, czy też radykalne stanowisko wiceminister w sprawie kształcenia lekarzy i przyszłości kierunków lekarskich otwartych w ostatnich dwóch latach?