3 maja 2024

Kształcenie przeddyplomowe. Jakość weryfikowana przez rynek

Z prof. Marcinem Gruchałą, nowo wybranym przewodniczącym Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych i rektorem Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, rozmawia Lidia Sulikowska.

Prof. Marcin Gruchała. Foto: Paweł Sudara

Jakie są największe problemy dotyczące kształcenia przeddyplomowego lekarzy i lekarzy dentystów w Polsce?

Publiczne uczelnie medyczne są poddawane presji społecznej, aby kształcić jak najwięcej lekarzy, bo przecież mamy ogromne niedobory medyków w systemie opieki zdrowotnej. Z drugiej strony musimy stać na straży jakości kształcenia, które jest bardzo kosztowne. Dyrektywy unijne i standardy krajowe ściśle określają formę i przebieg nauczania. Wszystkie uczelnie muszą temu sprostać. To zaspokojenie oczekiwań społecznych przy zachowaniu odpowiedniej jakości kształcenia jest trudnym wyzwaniem, bo przecież mamy na jego realizację ograniczone środki finansowe. Niestety subwencje państwowe rosną powoli i nie są wystarczające na pokrycie kosztów kształcenia studentów, utrzymania infrastruktury i wysoko wykwalifikowanej kadry. Trzeba więc szukać dodatkowych źródeł przychodów.

W postaci prowadzenia płatnych studiów w trybie niestacjonarnym i w języku angielskim.

Dokładnie tak.

Czy jednak przez takie działania nie spada jakość kształcenia? Więcej studentów to większe grupy, mniej miejsca na zajęciach praktycznych… A przecież student, który kształci się w jęz. angielskim, zapewne nie zostanie w kraju i nie zasili rodzimych kadr medycznych.

Dzięki przychodom osiąganym z prowadzenia studiów odpłatnych, uczelnie mogą zachować stabilną sytuację finansową, a przez to – utrzymać jakość kształcenia na odpowiednim poziomie. Gdyby pozbawić je takiej możliwości zarobkowania, to natychmiast stałyby się bankrutami. Poza tym w ostatnich latach Ministerstwo Zdrowia sukcesywnie zwiększa limity przyjęć na kierunek lekarski w trybie stacjonarnym w przypadku niektórych uczelni medycznych i wspiera je ekonomicznie w tym zakresie. To pozwala w pewnym stopniu ograniczać liczbę studentów na studiach płatnych i daje nadzieję na zwiększanie liczby lekarzy praktykujących w naszym kraju. Chciałbym jednak podkreślić, że umiędzynarodowienie kształcenia wpływa pozytywnie na rozwój uczelni.

Jak bardzo uczelnie są pojemne? Ilu studentów są w stanie wykształcić?

Są dość pojemne, ale im więcej kształcimy studentów w trybie stacjonarnym, tym mniej studiujących niestacjonarnie czy w języku angielskim. To, jakie są proporcje, zależy od finansowania ze strony państwa. Oczywiście grupa studiująca w języku angielskim nie musiałaby być tak liczna, jak jest obecnie, przez co stałaby się bardziej elitarna. Jak powiedziałem wcześniej, czynnik ekonomiczny ma duże znaczenie i dopóki uczelnie nie otrzymają większego wsparcia, muszą sobie radzić same, żeby spiąć ograniczony budżet. Trzeba pamiętać, że pustki w uczelnianych kasach generują poważny problem związany z kadrami. Zawód lekarza jest dość atrakcyjny pod względem finansowym. Dobry specjalista jest rozchwytywany przez placówki medyczne i coraz rzadziej chce być nauczycielem akademickim, a jeśli już, to w niepełnym wymiarze czasu pracy.

Jednocześnie powstają kierunki lekarskie, w tym na uczelniach niemedycznych i prywatnych. KRAUM od lat sprzeciwia się ich tworzeniu, choć w ostatnim czasie to stanowisko jest nieco mniej stanowcze.

Nie ukrywam, że jesteśmy negatywnie nastawieni do takiego trendu, co wynika z troski o jakość kształcenia i obawy o rozpraszanie środków przeznaczonych na nauczanie w zawodach medycznych. Istniejące uczelnie medyczne są w stanie zwiększyć liczbę studentów, ale – co już podkreślałem – w sytuacji, gdy pojawią się nowe środki finansowe na ten cel. W opinii KRAUM nie ma potrzeby tworzenia kierunków lekarskich na kolejnych uczelniach. Te jednak powstają, prowadząc kształcenie o różnej jakości. Na niektórych jest ona wysoka, my to widzimy i doceniamy. Dlatego w ostatnich latach przyjęliśmy do swojego grona kilka nowych uczelni i nie wykluczam, że struktura naszej organizacji będzie dalej ewoluować. KRAUM to klub elitarny, ale nie hermetyczny. Obawiam się jednak, że nie wszystkie nowo powstające kierunki lekarskie sprostają wysokim wymogom jakości. Są przypadki uczelni, które mają ewidentne problemy z utrzymaniem odpowiedniego poziomu kształcenia, dlatego mamy do nich duże zastrzeżenia. Nikt mnie nie przekona, że miejsce, w którym okulistyki uczy ortopeda czy w którym nie ma bazy klinicznej, np. prosektorium, wykształci dobrego lekarza.

To dlaczego takie uczelnie otrzymują zgodę na prowadzenie kierunku lekarskiego od Polskiej Komisji Akredytacyjnej?

W grę wchodzi niestety konflikt interesów. W wielu przypadkach chęć otwarcia kierunku lekarskiego nie wynika z faktycznych możliwości i przygotowania kadry oraz posiadania odpowiedniej infrastruktury, ale z ambicji lokalnych polityków i środowisk medycznych, a także z faktu, że na danym terenie brakuje kadr medycznych. Pojawia się więc myśl, że uruchomienie studiów medycznych rozwiąże problem braku kadr lekarskich w tym regionie.

Wracając do kwestii limitów – o ile liczba miejsc na kierunku lekarskim wzrasta, to w przypadku kierunku lekarsko-dentystycznego tak się nie dzieje. Wielu uważa, że w kraju nie brakuje lekarzy dentystów. Jakie jest pana zdanie?

Również uważam, że nie ma potrzeby zwiększania liczby przyjęć na kierunek lekarsko-dentystyczny, ale groźne może być redukowanie obowiązujących limitów. Przypomnijmy sobie, co działo się 20 lat temu – zmniejszyliśmy przyjęcia na kierunek lekarski, czego skutki obecnie odczuwamy. Aktualna liczba lekarzy dentystów zaspokaja – w mojej opinii – potrzeby społeczne, chociaż świadczenia stomatologiczne są przede wszystkim realizowane na rynku komercyjnym, więc i dostępność do nich jest mocno ograniczona. Gdyby chcieć zabezpieczyć rzeczywiste potrzeby zdrowotne, to nie jestem pewny, czy obecny zasób kadrowy byłby wystarczający.

To jednak już kwestia finansowania ze strony NFZ, a na zwiększenie puli na stomatologię niestety się na zanosi.

Taka jest smutna prawda. Obawiam się, że jeżeli nie zainwestuje się w tę dziedzinę, za dwie dekady będzie nam brakowało stomatologów.

Na początku naszej rozmowy padło wiele słów na temat jakości kształcenia. Jak pan ocenia tę jakość na polskich uczelniach medycznych?

Jeśli chodzi o te należące do KRAUM, oceniam je bardzo dobrze. Jakość jest weryfikowana przez rynek, a nasi absolwenci są doceniani zarówno w kraju, jak i za granicą. W strukturach KRAUM funkcjonuje komisja, która co roku dokonuje oceny jakości kształcenia w uczelniach stowarzyszonych. Nasz system kształcenia jest akredytowany przez Departament Edukacji USA. Spełniamy wszystkie warunki dobrego nauczania studentów medycyny, co oczywiście nie oznacza, że to kształcenie nie może być lepsze. Nieustannie trzeba się doskonalić, choć w ostatnich latach wiele dobrych rzeczy już się wydarzyło. Mam tu na myśli chociażby większe upraktycznienie nauczania, które dokonało się dzięki wprowadzeniu ostatniego roku kierunków lekarskiego i lekarsko-dentystycznego jako roku praktycznego oraz ogromnemu rozwojowi w nauczaniu w oparciu o centra symulacji medycznej. Takimi jednostkami, wyposażonymi w nowoczesne fantomy wysokiej wierności, dysponuje już każda uczelnia medyczna w naszym kraju.

Skoro jest tak dobrze, to dlaczego w różnego rodzaju międzynarodowych rankingach oceniających uczelnie medyczne, np. GRAS, polskie uniwersytety są daleko w tyle?

Musimy pamiętać, że wspomniane rankingi nie oceniają jakości kształcenia, a efektywność naukową uczelni, która rośnie wraz ze wzrostem finansowania badań akademickich. Trudno oczekiwać, abyśmy konkurowali z USA czy Finlandią, gdzie nakłady na ich prowadzenie są zupełnie inne niż w Polsce. Choć pewne pozytywne zmiany już zachodzą – mam na myśli powstanie Agencji Badań Medycznych. Dotychczas nie było żadnego źródła finansowania akademickich badań klinicznych, a dzięki ABM jest to możliwe. Mamy więc realną szansę awansować w rankingach.

A czy kształcenie, które w czasie panującej pandemii koronawirusa w dużej mierze odbywało się zdalnie, i nie wiadomo, jak będzie dalej, nie wpłynie niekorzystnie na studentów? Nie da się przecież uczyć medycyny, szczególnie na ostatnich latach studiów, bez zajęć praktycznych.

Władze uczelni medycznych, kadra akademicka, jak i sami studenci mają tego pełną świadomość. Podejmowane są działania mające na celu przywrócenie jak największej liczby zajęć klinicznych. Musimy przy tym zachować maksymalne bezpieczeństwo, co wiąże się z zaopatrzeniem nauczycieli i studentów w odpowiednie środki ochrony osobistej. To duży, nieplanowany koszt dla każdej uczelni. Ta sytuacja ma też pewne pozytywne strony. Zmusiła nas, nauczycieli, do dokonania weryfikacji dotychczasowych programów dydaktycznych i zadecydowania, które zajęcia muszą zostać zrealizowane w formie stacjonarnej, a czego z powodzeniem można nauczać z wykorzystaniem innych narzędzi – nowocześniej i z większą korzyścią dla studentów. W tym zakresie nastąpiła ogromna aktywność w poszukiwaniu nowych form nauczania.

Jak powinno się nauczać medycyny?

Uczelnie cały czas poszukują właściwego sposobu. Od lat toczy się dyskusja, jak to robić. Jedne wciąż stosują model, w którym nauczanie odbywa się według tradycyjnego schematu, gdzie kolejno realizowane są poszczególne zagadnienia. Są też uczelnie, które wprowadzają nauczanie problemowe, gdzie studenci uczą się metodyki rozwiązywania zagadnień klinicznych, z mniejszym naciskiem na zapamiętywanie wiedzy encyklopedycznej. Świat się zmienia. Mamy do czynienia z ogromem zmian zachodzących w wiedzy medycznej. Trudno oczekiwać od studenta, że nauczy się wszystkiego, ważne, aby umiał znaleźć potrzebne informacje i na bieżąco się dokształcać. Należy przede wszystkim uczyć sposobu myślenia lekarskiego. Nie wszystko trzeba mieć w głowie, ale należy wiedzieć, gdzie znaleźć potrzebne informacje. To duże wyzwanie, bo oznacza zmianę myślenia o całym procesie kształcenia.

Jak jednak myśleć o zmianie procesu nauczania, podczas gdy problem występuje na poziomie zwykłej komunikacji. W czerwcu polskie media obiegła informacja o skandalicznym zachowaniu niektórych nauczycieli wobec studentów w Śląskim Uniwersytecie Medycznym.

To jest bardzo poważna sprawa. Takie sytuacje w ogóle nie powinny mieć miejsca, a zwłaszcza na uczelniach medycznych, gdzie wartością, którą trzeba przekazać przyszłym lekarzom, jest godność i szacunek do drugiego człowieka, niezależnie od wszystkiego. Po tym, co wydarzyło się na Śląsku, wszystkie uczelnie medyczne podjęły kroki, aby lepiej identyfikować takie zachowania i w porę im przeciwdziałać. Bardzo ważna jest współpraca ze środowiskiem studentów i doktorantów, bo na patologiczne zachowania mogą być narażeni również oni. Najważniejsze, aby tych sytuacji nie bagatelizować, ale zgłaszać władzom uczelni. Istotna jest też właściwa reakcja na tego typu zachowania, czyli zero tolerancji dla działań noszących znamiona molestowania, mobbingu, dyskryminacji.

Jednak, aby tak się stało, ofiara musi czuć się bezpiecznie.

Zdecydowanie tak. Wraz z inauguracją nowego roku akademickiego u nas, w GUMed, zacieśniamy współpracę ze środowiskiem wewnętrznym, właśnie po to, aby była większa chęć i otwartość do zgłaszania patologicznych zdarzeń. Inicjujemy kampanię edukacyjno-informacyjną „Kultura szacunku”, służącą wzmacnianiu atmosfery wzajemnego zrozumienia, tolerancji i empatii, niezależnie od wieku, narodowości, wyznawanej religii, statusu społecznego, orientacji seksualnej, pozycji społecznej i innych czynników.

Jaka może być skala tego zjawiska?

Mam nadzieję, że są to zdarzenia incydentalne. Jestem pewien, że zdecydowana większość nauczycieli ma prawidłowe relacje ze swoimi studentami, ale wszędzie może trafić się niechlubny wyjątek. Być może uczelnie medyczne, ze względu na swój konserwatyzm, a także wciąż występującą hierarchiczność w zawodzie lekarza, są troszkę bardziej narażone na tego typu zachowania.

Przejdźmy do problemu uniezależniania się szpitali klinicznych od swojego organu założycielskiego, którym jest uczelnia medyczna.

Uczelnie przede wszystkim dążą do współpracy ze swoimi podmiotami leczniczymi, bo dla nich szpital kliniczny jest podstawowym narzędziem dydaktycznym i miejscem prowadzenia badań naukowych. Z kolei dla szpitala najważniejsze jest świadczenie usług na najwyższym poziomie, w tym wprowadzanie nowoczesnych technologii, a uczelnia może mu pomóc w zdobyciu nowych kadr oraz grantów naukowych i na infrastrukturę. W mojej opinii ta kooperacja jest niezbędna i korzystna dla obydwu stron. Wszędzie tam, gdzie współpraca układa się dobrze, nie ma takiego problemu. Mam jednak świadomość, że sytuacja jest zróżnicowana w zależności od uczelni, a współpraca dodatkowo komplikuje się, gdy szpitale kliniczne mają trudności finansowe.

Jakie ma pan plany na nadchodzącą czteroletnią kadencję jako przewodniczący KRAUM?

Przede wszystkim zamierzam zabiegać o większe środki na nauczanie w uczelniach medycznych oraz zadbać o lepszą kondycję szpitali klinicznych i ich właściwe miejsce w systemie ochrony zdrowia. W swoich działaniach będę kierował się troską o jakość kształcenia medycznego, nie tylko w gronie uczelni zrzeszonych w KRAUM.


Konferencję Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych (KRAUM) tworzą rektorzy wszystkich publicznych wyższych szkół medycznych działających w Polsce. Celem jej działania jest wypracowywanie wspólnego stanowiska rektorów i wyrażanie opinii w sprawach związanych z kształceniem przed- i podyplomowym w zakresie nauk medycznych oraz we wszystkich innych sprawach dotyczących społeczności akademickiej publicznych wyższych szkół medycznych. Prof. Marcin Gruchała, rektor Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego został wybrany na przewodniczącego KRAUM na kadencję 2020-2024. Wcześniej tę funkcję pełnił prof. Przemysław Jałowiecki, rektor Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach.