28 kwietnia 2024

Matka potrafi więcej

Lekarki, nawet w specjalizacjach niegdyś uznawanych za typowo męskie udowadniają, że mając dzieci można pracować. Kodeks pracy daje dziś możliwość łączenia ról bez potrzeby udawania herosek – pisze Karolina Kowalska.

Od lewej: Anna Błażejczyk, Justyna Bogucka-Czapska. Fot. arch. prywatne, K. Kowalska

„Albo ma się rodzinę, albo się pracuje” – usłyszała chirurg Anna Błażejczyk od specjalisty z kliniki, w której robiła rezydenturę. O godz. 22.00 zażądał artykułu gotowego na rano. Żeby go skończyć, musiałaby jechać do pracy, zostawiając małą Blankę. A to było trudne, bo jej mąż Kuba, kapitan, pływał wówczas po którymś z oceanów.

Sprawę rozstrzygnął kierownik Kliniki Klatki Piersiowej, Ogólnej i Onkologicznej Szpitala im. Wojskowej Akademii Medycznej (WAM) w Łodzi prof. Marian Brocki. Przyznał rację młodej matce, a specjalista ani pisnął. A gdy niedługo później okazało się, że prof. Brocki odchodzi na emeryturę, a kierownikiem zostaje wspomniany specjalista, młoda lekarka uznała, że to dobry czas na kolejną ciążę.

Pan raczy żartować

Doktor Błażejczyk, dziś chirurg w szpitalu w Skierniewicach i lekarz kwalifikujący do oddania krwi w centrach krwiodawstwa w Skierniewicach i Pabianicach, nie pamięta wielu sytuacji, w których chirurdzy-mężczyźni byliby jej niechętni dlatego że jest kobietą czy matką. Więcej negatywnych komentarzy dotyczyło jej sylwetki.

– Mam 159 cm wzrostu, ważę 45 kg. Kiedy mój przyszły kierownik specjalizacji usłyszał od prof. Brockiego, że będę jego specjalizantką, wyrwało się mu: „Pan profesor raczy, k…, żartować”. Ale profesorowi w wojskowej klinice się nie odmawia. Kierownik nie żałował, bo, jak powtarzam, chirurgia to ciężka praca, ale bardziej chodzi o wytrzymałość niż o niesamowitą siłę fizyczną. No i mała ręka wszędzie wejdzie, a i cięcie mniejsze – mówi dr Błażejczyk.

W pierwszą ciążę zaszła na V roku medycyny. Lekarze straszyli, że może nigdy nie mieć dzieci, więc z Kubą zaczęli się starać od razu po ślubie. Blanka urodziła się na VI roku w marcu. Jej mama miała indywidualną organizację studiów i przez trzy ostatnie miesiące uczyła się z dzieckiem przy piersi.

– Prawie wszyscy prowadzący poszli mi na rękę, poza tymi z ginekologii i pediatrii. Zajęcia z pediatrii przepadły, bo wylądowałam na tydzień na patologii ciąży. Miałam je odrabiać popołudniami na dyżurach. Ale jeden z asystentów uznał, że przy noworodku mam dostateczne praktyki i podpisał mi dokumenty. Mogłam się zająć Blanką – opowiada. A że dziecko uspokajało się w ruchu, Anna Błażejczyk chodziła z nim na godzinne spacery, ucząc się do – wówczas jeszcze – Lekarskiego Egzaminu Praktycznego (LEP, dziś Lekarski Egzamin Końcowy – LEK).

PES z maluchem przy piersi

Specjalizację zaczęła, gdy Blanka miała 1,5 roku. Dziecko przygotowało ją do nocnych dyżurów, a dyżury do kolejnych dzieci. Kiedy koleżanki po całej nocy biegania między blokiem, a salami chorych słaniały się na nogach, ona szła ogarniać dom i dziecko. Pensja szła na żłobek i na nianię. Przerwa między Blanką a Kają byłaby dłuższa niż cztery lata, gdyby szefem nie został niechętny jej specjalista. Wróciła z macierzyńskiego po roku i miesiącu.

Trzecie dziecko, Maksym, przyszło na świat w szczycie pandemii, 9 kwietnia 2020 r., pięć lat po drugiej córce. Miał być dziewczynką, bo mężczyźni pływający na statkach, wskutek działania radarów, rzadko zachowują mniej żywotne plemniki męskie. O ciąży młoda chirurg dowiedziała się w szpitalu, po kolizji. Kolega lekarz chciał jej zrobić diagnostykę obrazową, ale pomyślała, że skoro jest tak roztargniona, to musi być w ciąży. I miała rację.

Zamierzała pracować tak długo, jak to będzie możliwe i wyrobić staże do specjalizacji, w których narażenie na czynniki szkodliwe jest najmniejsze, a więc z chirurgii dziecięcej czy endoskopii. W siódmym miesiącu dostała silnych wymiotów i poszła na zwolnienie.

Udało się jednak dotrwać do szóstego roku rezydentury, na czym zależało jej najbardziej. – Akurat wszedł przepis, że Państwowy Egzamin Specjalizacyjny (PES) można zdawać na ostatnim roku specjalizacji. Chciałam go zdać na macierzyńskim – mówi Anna Błażejczyk.

Sami mają dzieci

Niemożliwe? Ależ skąd. Z trojgiem dzieci, w pandemii uczyła się, gdy na 3-4 godziny przychodziła niania. No i po nocach. Pracowała też na część etatu w centrum krwiodawstwa, gdzie potrzebowali lekarza kwalifikującego. Wszystko szło jak z płatka, gdy okazało się, że część ustną PES ma zdawać w Lublinie, bo w Łodzi egzamin ustny odbywa się w jej szpitalu.

– Był 2021 rok, szczyt pandemii, mąż na morzu, a ja z trojgiem dzieci. W Lublinie nikt nie chciał mnie zakwaterować z nianią i maluchami. Napisałam więc do konsultanta krajowego w dziedzinie chirurgii ogólnej, prof. Grzegorza Wallnera, z prośbą o możliwość zdawania części ustnej w Łodzi. Zgodził się, a do kliniki WAM specjalnie dla mnie przyszedł egzaminator z zewnątrz, którego nie znałam – opowiada.

Zdała, skończyła rezydenturę i… trafiła na cały etat do centrum krwiodawstwa. Nie dlatego, że matka trojga dzieci z mężem na morzu nie może być chirurgiem. Najstarsza córka była po dwóch operacjach kręgosłupa, więc pracę trzeba było ustawić pod jej rehabilitację. Anna Błażejczyk dawców krwi kwalifikowała przez rok. Potem odezwał się kolega ze szpitala powiatowego w Skierniewicach, potrzebowali jeszcze jednego chirurga. To był strzał w dziesiątkę.

– Dla moich kolegów fakt, że mam rodzinę, jest w porządku. Sami mają dzieci i wnuki, chętnie ze mną operują. Na oddziale pracuję trzy dni w tygodniu, a w czwartki mam dyżur. Gdy w piątek z niego schodzę, idę do skierniewickiego centrum krwiodawstwa. Śmieję się, że żeby operować, trzeba najpierw utoczyć trochę krwi. W poniedziałek zaś toczę krew w Pabianicach, bo i tam brakowało lekarza – uśmiecha się Anna Błażejczyk.

Nie więcej niż jedenaścioro

Kilka lat od niej młodsza Justyna Bogucka-Czapska, wiceprzewodnicząca Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL) i rezydentka pediatrii w szpitalu powiatowym w Krynicy-Zdroju, na początku oświadczyła szefowej, że z mężem Bartoszem, anestezjologiem, planują tyle dzieci „ile Bóg da, ale nie więcej niż jedenaścioro, no bo bez przesady”.

 – Dlaczego jedenaścioro? Bo tak się nam powiedziało. Szefowa do dziś się z tego śmieje, ale jej wyrozumiałość jest ogromna. Na razie do jedenaściorga brakuje siedmiorga. 10-miesięczny Zawisza jest czwarty, a jego mama przez 6,5 roku ukończyła dwa lata specjalizacji.

Policzyła, że w ciągu 10 lat od ukończenia studiów trzy lata była w ciąży, a kolejne trzy i pół na urlopie macierzyńskim. Przy okazji ukończyła podyplomowe studia rolnicze i roczne zarządzenie jednostkami w ochronie zdrowia. Miało być inaczej. Gdy na początku stażu, po dwóch latach małżeństwa, okazało się, że jest w ciąży, była pewna, że popracuje do rozwiązania.

– Efekt był taki, że dwa tygodnie pracowałam, a kolejne dwa byłam chora, i dwa razy lądowałam na patologii ciąży z zagrożeniem przedwczesnego porodu. Przekonałam się, że nie warto być heroską – mówi. Drugie ostrzeżenie przyszło, gdy z dwuletnim Jeremim i w siódmym miesiącu drugiej ciąży miała wypadek samochodowy. Inny kierowca wjechał w ich auto z drogi podporządkowanej.

– Uświadomiłam sobie, że w jednej chwili mogę stracić dziecko na tylnym siedzeniu i to, które noszę w brzuchu. Że mogę stracić macicę i nic może nie wyjść z planów dużej rodziny. Postanowiłam zwolnić – wspomina.

Przy niani na gotowe

Wcześniej z 2-letnim Jeremim, będąc w drugiej ciąży, organizowała w Krakowie głodówkę Porozumienia Rezydentów OZZL, robiąc pięć rzeczy na raz. Była w ciągłym ruchu. W dniu porodu zaczynała studia podyplomowe z zarządzania na Uniwersytecie Jagiellońskim i dwa tygodnie później, z Rochem przy piersi, jechała na drugi zjazd (pierwszy przepadł przez poród). Do pracy wracała na pół etatu, gdy Roch miał osiem miesięcy, a oni z mężem zdecydowali się zatrudnić nianię.

– I to był klucz do wszystkiego. Nareszcie miałam work-life balance. Wracałam z pracy, a tam wszystko posprzątane, obiad na stole, dzieci zadbane i szczęśliwe. Zostawało tylko się z nimi pobawić i położyć je spać. Czułam się jak mężczyzna, który wraca do domu na gotowe i nic nie musi – śmieje się Justyna Bogucka-Czapska.

Chwilę po tym, jak przeprowadzili się do nowego domu, wybuchła pandemia, a dr Bogucka-Czapska w 6. tygodniu ciąży zachorowała na Covid. Do siebie dochodziła trzy miesiące. – Całą ciążę przeleżałam – mówi i szybko się poprawia: – To znaczy „przeleżałam” zajmując się dwojgiem dzieci, bo mąż wtedy dużo pracował.

Żeby nie zwariować, zaczęłam kurs doradcy laktacyjnego, co do dziś przydaje się mi w pracy. Przyznaje, że momentami było trudno: – Byłam zmęczona Covidem, ciążą, byciem w zamknięciu z małymi dziećmi. Za to dzieciaki pandemię wspominają jako najlepszy czas w życiu. Miały ogród ze zjeżdżalnią i rozłożonym basenem i rodziców na wyłączność, bo kiedy latem 2020 r. zaczęli chorować, przez 30 dni byli na kwarantannie.

Oddziałowa pomoże karmić

We wrześniu 2020 r. okazało się, że dr Bogucka-Czapska jest w kolejnej ciąży. Dobrawa, która urodziła się w maju 2021 r., miała być „Covidią”. Gdy miała 4,5 miesiąca, jej mama wróciła do pracy, a ściślej na staż specjalizacyjny na oddział noworodkowy, 7 km od domu, czyli 34 km bliżej niż jej podstawowe miejsce pracy.

– Wiele matek lekarek nie wie, że w trakcie urlopu macierzyńskiego można pracować, np. gdy dziecko ma pół roku, mogą wrócić do pracy na pół etatu i w ten sposób pracować przez rok. Dla mnie to lepsze niż sytuacja, w której znikam rocznemu dziecku na 200 godzin miesięcznie – mówi i zapewnia, że to pomogło jej zachować równowagę między życiem rodzinnym a pracą. Podobnie jak wymienianie się z mężem przy dzieciach.

– Dawniej, gdy pracowaliśmy w te same dni, pędziłam do domu, by odebrać dzieci i zawieźć je na zajęcia dodatkowe. Wracałam do domu i na nic nie miałam siły. Teraz, gdy pracujemy na zmianę, mogę wypocząć – mówi. Kiedy się widują z mężem? – Wieczorami  i w weekendy. W dodatku mnóstwo razem wyjeżdżamy. Znajomi nie mogą uwierzyć, że przy czworgu dzieciach i pracy lekarza prowadzimy otwarty dom. Wciąż ktoś nas odwiedza, a po ogrodzie biega czasem ośmioro dzieci – opowiada lekarka.

Jak radzi sobie w pracy karmiąc małego Zawiszę? – Kluczem do laktacji w każdym szpitalu jest pani oddziałowa, która zawsze potrafi znaleźć przytulne miejsce do sesji z laktatorem. To moja złota rada dla każdej matki lekarki – Justyna Bogucka-Czapska zamienia się w działacza związkowego.

– A kolejna to poznanie swoich praw. Wiele matek, jak ja na początku, udaje heroski i poświęca się pracy kosztem dzieci i życia rodzinnego. A dziś kodeks pracy daje im możliwości łączenia tych ról, z korzyścią dla obu sfer życia – dodaje. Obie z Anną Błażejczyk zgadzają się co do jednego: – Najważniejsza jest zaufana opiekunka.

Karolina Kowalska