23 listopada 2024

Moglibyśmy zrobić więcej

Z dr. Jakubem Sieczko, anestezjologiem w jednym z warszawskich szpitali, inicjatorem akcji #MedycyNaGranicy, rozmawia Lucyna Krysiak.

Dr Jakub Sieczko. Foto: arch. prywatne

Kim są ludzie, którzy zadeklarowali swój udział w akcji #MedycyNaGranicy i jak w ogóle zrodził się ten pomysł?

Koleżanka zaangażowana w działania humanitarne, która od sierpnia jako wolontariuszka działa na granicy polsko-białoruskiej w okolicy strefy stanu wyjątkowego, opowiedziała mi o dramatycznej sytuacji zdrowotnej, w jakiej znajdują się koczujący tam imigranci i zapytała, czy nie zorganizowałbym dla nich pomocy medycznej. Zatelefonowałem do kilku zaufanych znajomych, chętnych do współpracy, i tak stworzyła się grupa, która przez „pączkowanie” finalnie urosła do 42 osób.

Są to lekarze specjaliści anestezjologii i intensywnej terapii, medycyny ratunkowej i innych specjalności oraz ratownicy medyczni i pielęgniarki anestezjologiczne pracujące na oddziałach intensywnej terapii i salach operacyjnych, legitymujący się wieloletnim stażem pracy w zawodzie oraz mający predyspozycje do pracy w trudnych warunkach. Zatem pomysł zorganizowania takiej akcji oparłem na osobistych kontaktach, które nawiązałem w czasie 10 lat pracy jako anestezjolog i 8 lat pracy jako lekarz medycyny ratunkowej.

Członkowie tej grupy to wolontariusze. Czy praca na granicy nie odbywa się kosztem dyżurów w macierzystych oddziałach?

Dzięki temu, że nasza grupa liczy 42 osoby, możemy tak ustawiać grafik dyżurów, aby nie kolidował z harmonogramem zajęć w naszych macierzystych placówkach. Obsadę karetki stanowi 3-osobowy zespół i nie ma obaw, że pomoc w ramach akcji może się odbywać kosztem codziennej pracy zawodowej. Chciałbym mocno podkreślić, że sytuacja jest specyficzna i to, co robimy, nie jest zajęciem dla nowicjusza – medyka prosto po studiach czy stażu podyplomowym.

Dobieraliśmy zespół dobrze wykształconych i doświadczonych osób, które sporo widziały i przeżyły. To jest inne środowisko pracy niż w szpitalu czy karetce pogotowia odpowiadającej na wezwanie. Naszą inicjatywę poparło 25 profesorów – autorytetów w swoich dziedzinach, rektorów uczelni medycznych, konsultantów krajowych, przewodniczących polskich i międzynarodowych towarzystw naukowych, kierowników klinik, instytutów. To są nasi nauczyciele akademiccy i ich wsparcie utwierdziło nas w przekonaniu, że decydując się na tę apolityczną akcję, poszliśmy dobrą drogą.

Granica polsko-białoruska. Foto: twitter.com/MON_GOV_PL

MSWiA nie wydało jednak zgody na wjazd karetki na teren objęty stanem wyjątkowym. Czy jest plan B na ewentualność, że mimo ponownych starań, takiej zgody nie będzie?

Właśnie realizujemy plan B. Mimo że nie mamy zgody na wjazd do strefy stanu wyjątkowego, jesteśmy tu, karetka cały czas jest w ruchu i niesie pomoc ludziom, którzy znaleźli się poza strefą i np. błąkają się w przygranicznych lasach. Są oni wyziębieni, chorują na różnego rodzaju infekcje, zatrucia pokarmowe, są wśród nich małe dzieci i karmiące matki. Większość z nas ma dzieci i wstrząsnął nami obrazek niemowlęcia, które matka próbowała nakarmić, siedząc na gołej ziemi przy ledwo tlącym się ognisku. Jedna z kobiet, której udzieliliśmy pomocy, z wyziębienia i wycieńczenia miała poważne zaburzenia świadomości.

Współpracujemy z organizacjami humanitarnymi, które są tu na miejscu, zajmują się wyszukiwaniem takich osób i zawiadamiają nas o tym. System ratownictwa medycznego na Podlasiu ma swoje problemy, które wobec wzrostu zachorowań na COVID-19 się pogłębiły, a ponieważ jesteśmy w bardzo dobrym kontakcie z urzędem wojewódzkim i z dyspozytornią medyczną w Białymstoku, nasza pomoc jest skoordynowana z działaniami tamtejszych służb ratownictwa medycznego. Moglibyśmy zrobić więcej i to jest bardzo frustrujące, że będąc zaledwie kilkaset metrów od strefy, nie mamy prawa tam wejść i nieść pomoc medyczną. Mamy sprzęt, karetkę, wysoko wykwalifikowanych ludzi i nie możemy ich w pełni wykorzystać.

Akcja ma się zakończyć 15 listopada*. Co będzie, jeśli kryzys na granicy potrwa dłużej?

To, co tu zobaczyliśmy, przypomina kadr z filmu o II wojnie światowej. Grupki ludzi ukrywających się w lesie, koczujących, płaczące i przestraszone dzieci. To bardzo poruszające, szczególnie jeśli się patrzy na krzywdę tych najsłabszych i najmniejszych. Dlatego na pewno nagle nie znikniemy wraz z zakończeniem akcji, nie pozostawimy tych ludzi bez nadziei, że nie będzie kogoś, kto im pomoże. Jesteśmy w kontakcie z innymi organizacjami medycznymi, które przejmą nasze obowiązki.

* Wywiad ukazał się z numerze 11/2021 „Gazety Lekarskiej” (został przeprowadzony w październiku)