23 listopada 2024

Na krętkach cywilizacji

„Obyś skonał od paskudnej bubas” – tak hiszpańskie matrony przeklinały wyrodne dzieci. Słowo to rozsławił w swojej księdze medyk Ruy Díaz de Isla.

„Powrót Krzysztofa Kolumba…”, a wraz z nim przybycie kiły. Obraz autorstwa Eugene’a Delacroix z 1839 r.

Wydrukowany w 1539 r. „Traktat o schorzeniu serpentine”, czyli o chorobie wenerycznej, miał w podtytule „Zwanej w Hiszpanii przez lud bubas i opisanej w Szpitalu Wszystkich Świętych w Lizbonie”.

Przyjęło się, że to Ruy Díaz de Isla jest pierwszym autorem, któremu zawdzięczamy opis kiły, choć w tamtych czasach tak tej choroby jeszcze nie nazywano. Ale istniała. Miała przypłynąć 15 marca 1493 r. na pokładzie Niñy i Piñty, by wraz z Krzysztofem Kolumbem zejść na brzeg w Palos nieopodal Kadyksu. Minęło kilkanaście miesięcy, a kiła miała już wiele imion i każde budziło trwogę.

Jedna noc z Wenus, całe życie z Merkurym

Marynarze Kolumba – jak można podejrzewać, będąc w okresie remisji – zaciągnęli się do armii Karola VIII. Władca Francji przemaszerował przez Florencję, Pizzę, Rzym i w lutym 1495 r. wkroczył do Neapolu. Losy wojny odwróciły się jednak, a król Francji musiał się wycofać. Ten powrót barwnie opisał XIX-wieczny medyk Żegota Krówczyński.

Skupił się na epidemii, jaka wybuchła wśród żołnierzy: „Przeważnie cierpieli na wrzody na częściach sromowych. Otwierały się co kilka dni i wydzielały ciągle znaczną ilość płynu ropiastego i brzydkiego, były to prawdziwie żrące […] wrzody, które niszczyły nie tylko ciało, ale i kości”. Włoski medyk i poeta, Girolamo Fracastoro, z bliska obserwował odwrót Karola VIII i poświadczał, że trudno było rozsądzić, które z wojsk zainicjowało epidemię.

Włosi schorzenie nazywali chorobą francuską, a walczący po ich stronie germańscy najemnicy – „diabelskimi wypryskami” lub „Franzosen” (stąd późniejsza „franca”). Z kolei podwładni Karola VIII byli przekonani, że winni są ich przeciwnicy. Podejrzewano, że zakażenie następuje przez bliski kontakt z chorym, choć byli i tacy, którzy sądzili, że przyczyną kiły jest spółkowanie człowieka z klaczą dotkniętą nosacizną.

A co na to żołnierze? Wiadomo, że obu stronom towarzyszyły markietanki. Kobiety te, w myśl średniowiecznego powiedzenia, stały się owymi Wenus i po nocy pieszczot przekazywały kiłę, która okazywała się śmiertelna. I w takiej atmosferze pierwszy etap wojen włoskich dobiegł końca. Francuzi wrócili do siebie, tysiące Szwajcarskich najemników do siebie. Europa została zainfekowana.

Losy bakterii

Stricte naukową teorię pojawienia się kiły zbudowano dopiero w XX w. i dotyczy ona starożytności oraz średniowiecza. Funkcjonują trzy hipotezy. Pierwsza, zwana kolumbijską, została postawiona ok. 1955 r. i zakłada, że choroba zrodziła się na obszarze Ameryk Północnej i Południowej, zaś do Europy przedostała się za sprawą Kolumba i jego marynarzy, którzy podczas bytności w Nowym Świecie współżyli z zakażonymi autochtonkami.

Zgodnie z drugą, określaną mianem prekolumbijskiej, Treponema pallidum, czyli bakteria krętka bladego, była obecna w Europie, ale nie umiano odróżnić spowodowanej przez nią choroby od trądu. Niemniej w drugiej połowie XV w. jakość życia na Starym Kontynencie miała się na tyle poprawić – sugerował autor tej hipotezy, Richmond Cranston Holcomb – że bakteria przekazywana pierwotnie w ramach kontaktu skóra-skóra uległa mutacji, a droga zakażenia zmieniła się na płciową.

Późniejsi apologeci uważają, że wiązała się ze wzrostem populacji oraz zauważalnym rozwojem miast. Na rzecz tej hipotezy przemawiają też kości, głównie piszczele, znalezione na terenie Europy i noszące ślady charakterystyczne dla kiły. Trzeba jednak zaznaczyć, że na Starym Kontynencie dowodów archeologicznych sprzed wyprawy Kolumba – jak policzył inny badacz, Herbert U. Williams – jest równo pięć, a w obu Amerykach znalezisk poprzedzających rok 1493 są dziesiątki, jak nie setki.

Jest wreszcie i trzecia hipoteza – unitarystyczna. Zakłada ona, że Treponema zawsze występowała na całym świecie i to we wszystkich pięciu podgatunkach, a dominacja któregoś z nich zależała od rozwoju cywilizacji. Obecna była więc i bakteria kiły, czyli T. pallidum pallidum, i odpowiedzialna za framboezję T. pallidum pertenue, a także wywołujące pintę T. pallidum carateum i T. pallidum trirocllium oraz T. pallidum endemicum powodująca bejel.

Schorzenia te, za wyjątkiem kiły, są endemiczne, czyli nie są przenoszone drogą płciową i unitaryści, wzorem prekolumbijczyków, dominację krętka wenerycznego wiążą z kulturą miejską, a zachowanie pozostałych krętków, obserwowane m.in. w Afryce, łączą z kulturą rolną. Nie wykluczają też koegzystencji, na przykład w sytuacji, gdy wokół zurbanizowanego centrum rozciągały się pola. Niezależnie od statusu, w Europie rozpasanie było wielkie.

Świński kochanek

Na przełomie wieków XV i XVI kiła dotarła do Krakowa, a w 1499 r. do Rosji, gdzie nazwano ją chorobą polską. Nad Wisłą stała się poważnym problemem i szybko znalazła swych badaczy. Jednym z pierwszych był Wojciech Oczko, który wyróżnił jej dwa rodzaje: horyzontalny i wertykalny. Pierwszy, jako boża kara, nie podlegał terapii, ale drugi – tak. Oczko dokonał nowatorskiego rozróżnienia między kiłą a rzeżączką i tyfusem. Niestety napisana po polsku książka nie trafiła do zachodniej Europy i dopiero ok. 1830 r. francuski lekarz Philippe Ricord ostatecznie dowiódł rozłączności chorób wenerycznych.

Na odkrycie samej bakterii przyszło poczekać jeszcze siedem dekad i w 1905 r. dwaj niemieccy badacze, mikrobiolog Fritz Schaudinn oraz dermatolog Erich Hoffmann, odkryli i opisali krętka bladego. Gwałtowna, nieobliczalna w czasach włoskich wojen, w kolejnych wiekach wytracała impet, ostatecznie stając się chorobą uciążliwą i wstydliwą, ale bez statusu epidemii. Leczona zgodnie z zaleceniami XVII-wiecznego polskiego medyka, Sebastiana Petrycego, czyli chirurgicznie, farmakologicznie i dietetycznie, nie zagrażała życiu. Miała i recydywy, m.in. w czasie II wojny światowej w ciągu roku zapadło na nią pół miliona amerykańskich żołnierzy.

Wprowadzenie antybiotyków radykalnie przyśpieszyło terapię i tu, zdawać by się mogło, historia się kończy. Jeśli spojrzymy na dzieje kiły jak na swoisty szkic do portretu naszej cywilizacji, konieczne staje się omówienie samej nazwy tej dolegliwości. W całej Europie chorobę wywołaną T. pallidum pallidum nazywa się syfilisem. Słowo to miał stworzyć włoski medyk i poeta, Fracastoro. W poemacie opisał on pasterza Syphilisa, który sprzeciwił się Apollowi, za co został ukarany wenerycznymi dolegliwościami. Dwa wieki później francuscy encyklopedyści wywodzili tę nazwę z greki, od słów „sus”, czyli świnia oraz „philia” – kochanek.

Nie zaniedbywać nauk o pięknie

Słynny ołtarz mariacki w Krakowie ukończono w roku 1489, czyli cztery lata przed powrotem Kolumba do Europy. W 1932 r. podjęto decyzję o pierwszej kompleksowej i co najważniejsze, naukowej renowacji tego dzieła. Do współpracy zaproszono dermatologa i miłośnika sztuki, prof. Franciszka Waltera. Badacz tak opisał pierwsze wrażenie: „Oglądając dzieło Stwosza […] zauważyłem u niektórych postaci, wyrzeźbionych na płaskorzeźbach, bardzo ciekawe objawy chorób skórnych, odtworzone z zadziwiającą dokładnością i znawstwem tak, że rozpoznanie ich przeważnie nie napotyka na większe trudności”.

Spośród wszystkich aktorów tego artefaktu Waltera najbardziej zaintrygował faryzeusz z tzw. grupy „Pojmanie Chrystusa”. Wiadomo, że Stwoszowi pozowali ówcześni krakowianie i zmiany chorobowe odzwierciedlone w dziele nie były jego wymysłem; na ołtarzu tylko diabeł jest tworem swobodnej imaginacji. U faryzeusza widać zaś dokładnie przedstawiony nos siodełkowaty. Objaw ten jest charakterystyczny dla kiły. Byłby więc Kraków czasów prekolumbijskich miejscem, gdzie panowała bubas?

Nie ma innych dowodów potwierdzających tę hipotezę, choć niewykluczone, że nieznana odmiana T. pallidum, mniej agresywna niż ta przywieziona przez Kolumba, zakażała również nad Wisłą. Dalsze konkluzje, bez gruntownych badań, są przedwczesne, aczkolwiek pointa nasuwa się sama. Pandemie nie respektują granic, także kulturowych i ci, którzy opisują logikę patogenów, nie powinni też „zaniedbywać nauki o pięknie”.

Marta Panas-Goworska, prof. dr hab. n. med. Aleksander Wasiutyński