22 listopada 2024

Nie będzie likwidacji nierentownych SOR-ów

„Ze zmianą finansowania SOR-ów znajdą się pieniądze na ich lepsze wyposażenie, na poprawę warunków pracy, nowe etaty, a także lepsze płace. Obecnie jest w Polsce około 800 lekarzy specjalistów medycyny ratunkowej, a potrzeba ich dwa tysiące”. Z prof. Juliuszem Jakubaszko, prezesem Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej, rozmawia Lucyna Krysiak.

Prof. Juliusz Jakubaszko
Foto: archiwum prywatne

Kiedy w 2001 r. wprowadzono ustawę o ratownictwie medycznym, wydawało się, że diametralnie zmieni się oblicze medycyny ratunkowej, czy tak się stało?

Zacznijmy od tego, że medycyna ratunkowa i ratownictwo medyczne to dwa odrębnie funkcjonujące byty, choć ze sobą powiązane. Medycyna ratunkowa jest dyscypliną kliniczną, działającą w strukturach szpitali jako dział ochrony zdrowia, a ratownictwo medyczne to system organizacyjny umożliwiający prowadzenie czynności ratunkowych poza tymi strukturami.

Jest zorganizowane na własnych zasadach i posiada własne budżetowanie. Wiele osób, nawet ze środowisk medycznych, myli te pojęcia, błędnie utożsamia je ze sobą. To dlatego, że ustawę z 2001 r. regulującą działanie medycyny ratunkowej nazwano ustawą o ratownictwie medycznym, choć pierwotnie, na wzór ustawy amerykańskiej, miała ona nazywać się ustawą o ratowaniu ludzkiego zdrowia i życia w stanie nagłego zagrożenia.

W kontekście rodzącej się wówczas w Polsce medycyny ratunkowej, jako dyscypliny i specjalizacji lekarskiej, ta nazwa była bardziej adekwatna, bowiem w pełni oddawała jej przesłanie. Z powodów politycznych zmieniono ją jednak na ustawę o ratownictwie medycznym, czego skutki dla medycyny ratunkowej ciągną się do dziś. Zostaliśmy więc podczepieni do tej ustawy i trudno to zmienić.

Jednak konsekwencją jej wprowadzenia było powołanie szpitalnych oddziałów ratunkowych, co na tamte czasy było nowatorskie. Dziś są zapędy, aby nierentowne SOR-y likwidować. Co się stało?

Nie będzie żadnej likwidacji SOR-ów. Są one bazą i sercem medycyny ratunkowej. Pierwsze z nich powstały 50 lat temu w USA, Australii, Wielkiej Brytanii. Polska i inne kraje wzorowały się na nich, ponieważ okazały się najbardziej skuteczne w ratowaniu zagrożonego zdrowia i życia w nagłych stanach. Dzięki szpitalnym oddziałom ratunkowym zaczęła się też rozwijać nowa specjalizacja medyczna, będąca odpowiedzią na rosnącą liczbę urazów odnoszonych w wypadkach komunikacyjnych i nagłych zdarzeń będących skutkiem chorób cywilizacyjnych.

Jednym słowem SOR-y świetnie wpasowały się w realia. Jednak takie oddziały generują ogromne koszty, o czym nie pomyślano. Od początku zaczęto popełniać błędy w ich finansowaniu, traktując je jak większą karetkę. Stały się więc deficytowe i nieopłacalne dla szpitali. W przypadku jednego, dużego SOR-u, straty sięgają około 2 mln zł rocznie. W dużych szpitalach łata się dziury pieniędzmi z innych oddziałów, w małych placówkach nie jest to możliwe i grozi im zamknięcie.

Aby temu zapobiec, z inicjatywy Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej, przy centrali NFZ powstał zespół, który zajął się zmianą finansowania szpitalnych oddziałów ratunkowych. W Polsce finansuje się je ryczałtowo, nie uwzględniając faktu, że wykonuje się w nich kosztowne procedury diagnostyczne i lecznicze. Uważam, że tak jak inne oddziały szpitalne, np. ortopedia, kardiologia interwencyjna czy chirurgia, SOR-y powinny być rozliczane za wykonane procedury. To jest bliższe prawdziwym kosztom ponoszonym przez te oddziały niż ryczałt.

Zespół, który powstał przy centrali NFZ, wypracował taki model, określił liczbę procedur wykonywanych w oddziałach ratunkowych, stworzył liczący ponad 300 pozycji koszyk procedur, które NFZ miał uwzględniać obok ryczałtu. To poprawiło finansowanie niektórych SOR-ów, ratując je przed likwidacją. To jednak rozwiązanie doraźne, dlatego Polskie Towarzystwo Medycyny Ratunkowej usilnie zabiega o to, by zapis o zmianie finansowania tych oddziałów znalazł się w ustawie.

Jak nowy sposób finansowania wpłynąłby na przyszłość szpitalnych oddziałów ratunkowych?

Oddziały te zaczną na siebie zarabiać i stworzy się możliwość ich rozwoju. W nowym sposobie finansowania należy uwzględnić zaplecze kadrowe (ilość zatrudnionych lekarzy i pielęgniarek), wyposażenie, poprawę warunków pracy. Pierwsze sygnały, że tak można, już są. Przykładem jest szpitalny oddział ratunkowy w Kościerzynie.

Jednak problem jest złożony, musi zaistnieć co najmniej kilka warunków, aby ta dziedzina medycyny zaczęła funkcjonować normalnie. Medycyną ratunkową wciąż łata się dziury w podstawowej opiece zdrowotnej. Szpitalny oddział ratunkowy ułatwia wejście do szpitala tylnymi drzwiami, pozwala ominąć kolejki do specjalistów i wysoko specjalistycznych badań diagnostycznych (tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny).

To skutek słabo wydolnego sektora POZ oraz systemu selekcjonowania przypadków wymagających pomocy w szpitalnym oddziale ratunkowym. W innych krajach większość pacjentów dociera do SOR-ów własnym transportem, a tylko 30 proc. karetkami pogotowia. U nas jest odwrotnie, ponieważ pacjenci nie wiedzą, kiedy naprawdę występuje stan zagrożenia i przy każdym bólu wzywają pogotowie. Niedoinformowani i zdezorientowani szukają pomocy w SOR-ach, nawet jeśli nie ma takiej potrzeby.

Tam, gdzie dobrze działają lekarze rodzinni, oddziały ratunkowe są rzeczywistą przestrzenią dla chorych w nagłym zagrożeniu i to jest prawidłowość. W Polsce brakuje systemu informacji medycznej. PTMR od lat próbuje przeforsować wprowadzenie telefonicznej informacji medycznej, czyli TIM, który z powodzeniem działa m.in. w Wielkiej Brytanii. Zanim pacjent wezwie pogotowie czy zdecyduje się sam jechać do SOR-u, może zasięgnąć rady TIM, przedstawić swój problem i podjąć bardziej świadomą decyzję, co robić dalej.

Ilu jest w Polsce lekarzy specjalistów medycyny ratunkowej, czy ta specjalizacja ma przyszłość?

Polskie Towarzystwo Medycyny Ratunkowej dąży do wprowadzenia zapisu stanowiącego, że w szpitalnych oddziałach ratunkowych mogą pracować wyłącznie specjaliści medycyny ratunkowej. Obecnie w takim oddziale można zatrudniać lekarzy każdej specjalności, co jest praktykowane.

To deprecjonuje wagę specjalizacji medycyny ratunkowej i jest sprzeczne z dyrektywami wspólnoty europejskiej, gdzie jest powiedziane, że tylko specjalista w tej dziedzinie jest w stanie zapewnić profesjonalną pomoc w stanie zagrożenia zdrowia i życia. Obecnie jest w Polsce około 800 lekarzy specjalistów medycyny ratunkowej, a potrzeba ich dwa tysiące.

W praktyce jest ich jeszcze mniej, ponieważ wielu z nich nie pracuje w swojej specjalności. Praca w oddziałach ratunkowych jest bardzo ciężka, odpowiedzialna i wiele osób z niej rezygnuje. Robią dodatkowe specjalizacje z interny, anestezjologii itp., i odchodzą.

Jestem jednak dobrej myśli, że wraz ze zmianą finansowania SOR-ów znajdą się pieniądze na ich lepsze wyposażenie, na poprawę warunków pracy, nowe etaty, a także lepsze płace, co powinno przyciągnąć młodych lekarzy do tej pracy i specjalizowania się w tej dziedzinie. To bardzo atrakcyjna specjalizacja, dająca dużą samodzielność, będąca kwintesencją praktycznej medycyny klinicznej.

Jak do szpitalnych oddziałów ratunkowych ma się Państwowe Ratownictwo Medyczne?

Jest to system przedszpitalny, stanowi dla nas forpocztę, składa się z karetek i zespołów ratownictwa medycznego, które dostarczają do SOR pacjentów. Nazywa się zintegrowanym, ale w praktyce nie jest kompatybilny z naszymi oddziałami.

Chcąc poprawić tę kompatybilność, zwróciliśmy się do wojewodów z propozycją, by w programach zabezpieczenia dla swoich województw, które co roku opracowują i przedkładają Ministrowi Zdrowia, uwzględniono wyznaczenie tzw. ratunkowych rejonów operacyjnych, opartych o rejonowe SOR-y. Rejony te obliczone na 150-200 tys. mieszkańców, dysponujące odpowiednią liczbą karetek i zespołów, byłyby z nimi, a także z oddziałami: wieńcowym, udarowym, ostrych zatruć, dziecięcym, ortopedycznym, ściśle powiązane.

Stworzyłoby się coś na kształt modułu powielanego i zabezpieczającego potrzeby całego województwa. Umożliwiłoby również wprowadzenie, nieistniejącego u nas, monitorowania jakości i skuteczności systemu. Nie udało się nam jednak tego przeforsować. W dalszym ciągu więc pogotowie narzuca swój rejon operacyjny i zasady jego działania.

Może mamy za mało karetek, aby stworzyć rejony operacyjne kompatybilne z SOR-ami?

Przeciwnie. W Polsce mamy około 1500 karetek, przeliczając na liczbę mieszkańców, to trzykrotnie więcej niż w innych krajach europejskich, takich jak Belgia, Holandia czy Francja. Ale tam inaczej są zorganizowane centra powiadamiania ratunkowego. W jednym miejscu siedzą wszystkie służby ratownicze: straży pożarnej, chemiczne, policji, obrony cywilnej i wspólnie podejmują decyzje, wtedy są one szybkie, trafne i uzasadnione.

Dążymy do tego wzorca, ale póki co nasz system powiadamiania jest rozproszony. Do niedawna mieliśmy kilkaset centrów powiadamiania ratunkowego, a np. w Szwecji jest ich kilkanaście na cały kraj. Jedno centrum, co jest uzasadnione finansowo, kompetencyjnie i organizacyjnie, powinno obsługiwać 500 tys. mieszkańców (tak jest w Belgii).

Pragnę podkreślić, że od szpitalnych oddziałów ratunkowych nie ma odwrotu, niczego lepszego, jeśli chodzi o niesienie pomocy w nagłych stanach zagrożenia zdrowia i życia, dotąd nie wymyślono. Będą więc powstawać nowe oddziały o tym profilu, jednak muszą mieć lepsze zaplecze kadrowe i diagnostyczne, kompatybilne centra powiadamiania i powiązanie karetek pogotowia z SOR.

Lekarze specjaliści medycyny ratunkowej są najlepiej przygotowani do tego, by oprócz pracy w szpitalnych oddziałach ratunkowych jeździć w karetkach pogotowia, ale ze względów oszczędnościowych ogranicza się liczbę karetek z lekarzami. Jeśli medycyna ratunkowa ma działać bez zarzutu, to także powinno się zmienić.

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 10/2016


Przypominamy: od 1 września recepty na bezpłatne leki dla pacjentów 75+ wystawiają lekarze podstawowej opieki zdrowotnej udzielający świadczeń POZ u danego świadczeniodawcy, pielęgniarki POZ oraz lekarze wypisujący recepty pro auctore i pro familiae. Kliknij tutaj, żeby przeczytać komentarze ekspertów i pobrać pełną listę bezpłatnych leków dla seniorów.