Nie patrz schematami. Chory lekarz to pacjent jak każdy
Chory lekarz to pacjent taki sam, jak każdy inny. Czasami może być zagubiony, zdezorientowany, czasami sam nie jest w stanie – pomimo wiedzy, którą posiada – poradzić sobie z własną chorobą.
Foto: pixabay.com
Innym pomaga na co dzień, ale są sytuacje, w których w swojej sprawie staje się bezradny. I wtedy dobrze jest, gdy trafi do kolegi po fachu, który jest zdecydowany w swoim postępowaniu, i nie powie: pani jest przecież lekarzem, pani powinna to wiedzieć – mówi doktor Anna, lekarz dentysta z 20-letnim stażem, która zdecydowała się opowiedzieć nam swoją historię.
– Choroba czasem odbiera możliwość logicznego myślenia. Nie można wzbudzać takiego poczucia winy. Może powinnam wiedzieć, ale nie wiem. Jestem chora i szukam pomocy – dodaje. Każdy jest przestraszony swoim stanem zdrowia, również lekarz. Trzeba mu pomóc jak każdej innej osobie, nie patrząc na specjalizację czy tytuły. W życiu zawodowym można być profesorem, ale kiedy zaczynają się kłopoty z własnym zdrowiem, jest się po prostu chorym człowiekiem, który potrzebuje wsparcia.
Długa droga
Wszystko zaczęło się w zeszłym roku. – Byłam w trakcie przyjmowania pacjentów. W pewnym momencie poczułam się nie najlepiej. Zmierzyłam sobie ciśnienie. Okazało się, że wzrosło na tyle, że wieczorem po pracy musiałam pojechać na ostry dyżur i sprawdzić, co się dzieje. Tak też zrobiłam. Zostałam zbadana, wykonano EKG, wykluczono zawał i odesłano mnie do domu – opowiada doktor Anna.
Ponieważ jest dość dociekliwym lekarzem, zaczęła szukać przyczyn złego samopoczucia. – Odwiedziłam wielu lekarzy specjalistów, między innymi kardiologa, okulistę, ginekologa, endokrynologa, ortopedę, rehabilitanta. Każdy stawiał swoją wyrywkową diagnozę, nieobejmującą mojego stanu zdrowia całościowo – wspomina.
Dodatkowo zaczęły jej dokuczać bóle brzucha, w styczniu i w marcu była hospitalizowana. Dwa razy korzystała też z nocnej pomocy lekarskiej. Ostatni raz w tygodniu przed lipcową hospitalizacją. – W nocnej pomocy lekarskiej mój problem został podciągnięty pod bóle międzyżebrowe związane z wykonywanym przeze mnie zawodem. To była bardzo błędna diagnoza. I pewnie gdyby nie moja dociekliwość oraz bóle, które się utrzymywały, jeszcze długo nie miałabym szansy na rozpoczęcie właściwego leczenia – opowiada.
Zaniepokojona nieustąpieniem bólu po zaleconych lekach przez lekarza NPL wykonała prywatnie rezonans magnetyczny, który wykazał zmiany w okolicach płuca. Natychmiast zgłosiła się do izby przyjęć szpitala klinicznego. – Trafiłam tam na dobrych ludzi, młodych kompetentnych lekarzy, którym jestem bardzo wdzięczna. Byli otwarci i nie bali się szukać tego, co może być najgorsze. Natychmiast zostałam przyjęta do szpitala, w którym postawiono właściwą diagnozę. Jestem już w trakcie leczenia i mam nadzieję, że przyniesie ono dobre efekty, wierzę, że przeżyję – mówi.
I dodaje, że chciałaby przestrzec swoje koleżanki i swoich kolegów przed opóźnianiem diagnozy względem innych lekarzy przez pobłażliwość albo tzw. dobre serce, żeby nikt nie przeoczył choroby pod tytułem chłoniak. Jeśli pacjent cierpi i ciągle na coś się uskarża, i nie wiadomo tak do końca, co mu jest, żeby wysłać takiego pacjenta na konsultację do onkologa, warto jak najwcześniej wykluczyć chorobę onkologiczną. – By w przypadku wątpliwości diagnostycznych wykluczyć onkologię – podkreśla raz jeszcze.
Kamuflaż
– W moim przypadku problem diagnostyczny wynikał według mnie z tego, że pierwsze objawy, które się pojawiły, stanowiły tak zwaną maskę chłoniaka. Trudno było nawet przypuszczać, że to może być taka choroba. Każdy z lekarzy, u których byłam, chciał być perfekcyjny w swojej wąskiej dziedzinie, ale nie patrzył na mnie jako na całość – opowiada. To dochodzenie do prawdy było bardzo trudne.
Dopóki nie została przyjęta do szpitala, pracowała. Dokuczały jej głównie bóle nocne, ale co rano wstawała i szła leczyć innych. – Pracowałam do ostatniej chwili. I na szczęście ścieżkę onkologiczną przechodzę już wzorowo. Dano mi szansę na szybkie podjęcie leczenia. Spotkałam się z wielką życzliwością – mówi.
Chcę ostrzec
Kiedy lekarz prowadzący swoją indywidualną praktykę zachoruje, to – jak mówi doktor Anna – jest dramat. Jeśli ktoś ma jakieś zobowiązania finansowe i nie odłożył środków na taką sytuację, może mieć duży problem. Jeśli płaci tylko te najniższe składki ubezpieczeniowe do ZUS-u, staje przed dylematem, z czego się utrzymać, jak przeżyć. Diametralnie zmienia się sytuacja całej rodziny. A jeśli lekarz jest głównym, czasem jedynym żywicielem rodziny, problem jest ogromny.
– Dlatego chciałabym przestrzec wszystkich, by pomyśleli o zabezpieczeniu się na wypadek choroby i związaną z tym utratą dochodów. Dzięki temu, że swego czasu kolega namówił mnie na dodatkowe ubezpieczenie, na początku choroby otrzymałam jednorazową wypłatę świadczeń. Jeśli jest się samozatrudnionym, warto pomyśleć, jak może pogorszyć się sytuacja finansowa w przypadku choroby: przy stawce 1200 zł płaconej w ZUS-ie za miesiąc na zwolnieniu lekarskim dostaje się niecałe 1400 zł miesięcznie – wylicza.
– Uwrażliwiam swoich kolegów lekarzy na powyższe problemy. Są mi wdzięczni, bo dzięki mojej historii widzą więcej, patrzą szerzej – podsumowuje.
Marta Jakubiak