4 października 2024

Nie przenośmy katastrofy do szpitala (cz. 1)

Wypadek kolejowy pod Szczekocinami, zderzenie tira z autokarem pełnym pielgrzymów, zawalenie się hali targowej w Katowicach – to tylko niektóre przykłady zdarzeń, w których było wielu zabitych i rannych. Czy służby medyczne są przygotowane na takie tragedie?

Foto: Lidia Sulikowska

3 marca 2012 r., Chałupki w pobliżu Szczekocin. Przed 21.00 dochodzi do zderzenia dwóch pociągów osobowych. Ginie 16 osób, 57 jest rannych. 18 września 2009 r. w kopalni „Wujek”-„Ruch Śląsk” w Rudzie Śląskiej na głębokości 1050 m wybucha metan, pojawia się pożar. 12 górników ginie na miejscu, kolejnych ośmiu w szpitalach, 36 osób zostaje rannych.

30 września 2005 r., na drodze z Białegostoku do Warszawy, autokar pełen licealistów jadących na pielgrzymkę do Częstochowy zderzył się czołowo z jadącą z naprzeciwka ciężarówką. Autokar spłonął jeszcze przed przybyciem straży pożarnej. Zginęło 13 osób, 40 zostało rannych.

Robić, co trzeba

Przy wypadkach masowych nic nie jest oczywiste. Panuje kompletny chaos, ktoś biega, inny krzyczy, kolejny płacze… Może być wiele zaskoczeń. Od skrajnie trudnych warunków atmosferycznych po skażenie terenu czy problem z dotarciem do rannych. Pewne jest zaś jedno: liczba poszkodowanych w kodzie segregacyjnym „czerwonym” przerasta możliwości służb ratowniczych przybyłych na miejsce zdarzenia.

Nie da się wykonać czynności ratunkowych zgodnie z procedurami ratownictwa medycznego wobec wszystkich, którzy pilnie potrzebują pomocy. Jak ratować w takiej sytuacji? Kluczowe jest zachowanie pierwszego zespołu ratownictwa medycznego (ZRM), który dotrze na miejsce katastrofy. Musi właściwie rozpoznać skalę tragedii, a więc szybko ocenić, czy to zdarzenie masowe. Jeśli tak, trzeba o tym zawiadomić Centrum Powiadamiania Ratunkowego i zacząć realizować odpowiednią procedurę.

– Podczas wypadku masowego sytuacja prawna i sposób działania lekarzy oraz ratowników są szczególne, mogą i muszą realizować określone kompromisy medyczne i ratunkowe podporządkowane nadrzędnej zasadzie: nie angażować się w pomoc każdemu rannemu, tylko uratować jak najwięcej osób. Nie idziemy do pierwszego „czerwonego” i nie jedziemy z nim do szpitala. Pierwszy zespół pozostaje na miejscu katastrofy, a jego kierownik zostaje kierującym akcją medyczną (KAM). Nie musi pełnić tej funkcji do samego końca akcji ratowniczej. Może go zmienić dyspozytor, wskazując kogoś bardziej doświadczonego – wyjaśnia Ewa Szymczuk, specjalista medycyny ratunkowej, ordynator SOR-u Szpitala Wolskiego w Warszawie.

(Nie)gotowi

Doktor Szymczuk brała udział w kilku wypadkach masowych, w tym koordynowała akcją w 2005 r. po wypadku maturzystów, którzy jechali na pielgrzymkę do Częstochowy. – Wjeżdżając na miejsce, widziałam płonący autokar, mnóstwo gapiów wymieszanych z rannymi, ofiary śmiertelne. Zdarzenie na granicy trzech powiatów, żadnej łączności skoordynowanej. Ja byłam czwartym zespołem, który tam pojawił się, i pierwszym, który wdrożył procedurę zdarzenia masowego. Zespoły, które przybyły wcześniej, przejmowały pierwszego z brzegu pacjenta i odjeżdżały z nim do szpitala – wspomina. To najczęściej popełniany błąd. To było jednak 11 lat temu.

Czy teraz jesteśmy przygotowani? – Jako praktyk stwierdzam, że niekoniecznie. 4 maja 2014 r. był karambol na drodze krajowej S8. 3 osoby nie żyją, 25 rannych. Chaos trwał do momentu pojawienia trzeciego ZRM, który wdrożył procedury zdarzenia masowego. Pierwsza karetka zabrała pierwszego pacjenta i odjechała do szpitala, resztę pozostawiając bez pomocy. Dyspozytor niczego nie koordynował. W tym samym roku, podczas wypadku drogowego w podwarszawskim Ossowie, mieliśmy tę samą sytuację – wylicza Paweł Wiktorzak, ratownik medyczny Wojskowego Instytutu Medycznego, uczestnik kilku zdarzeń masowych.

– Przesondowałam zespoły karetek, które wożą pacjentów do SOR-u, w którym pracuję, czy wiedzą, że istnieje procedura postępowania w zdarzeniach masowych. Żaden z nich jej nie znał. Karta działań wydana na tę okoliczność przez Ministerstwo Zdrowia powinna być w każdej karetce – dodaje niezbyt optymistycznie Ewa Szymczuk.

Rola koordynatora

Wróćmy jednak na miejsce tragedii. Koordynator akcji medycznej stoi nieco z boku bezpośrednich działań medycznych. Musi między innymi ustalić zasady kontaktu z dyspozytorem kierującym zdarzeniem i współpracować z innymi służbami ratowniczymi, w tym przede wszystkim ze strażą pożarną, której przedstawiciel dowodzi akcją ratowniczą (KDR). To od niego dostaje zgodę, by wejść na teren katastrofy, z nim ustali, gdzie może lądować śmigłowiec i jaka jest optymalna droga dotarcia na miejsce wypadku, co będzie mógł przekazać dyspozytorowi. Wskaże też miejsce składowania zwłok. Gdy przybywają kolejne zespoły ratownictwa medycznego, KAM rozdziela im konkretne zadania.

Pomoc rannym zaczyna się od segregacji wstępnej. Ci, którzy mogą poruszać się, to „zieloni”. Ewakuują się we wskazane miejsce, do strefy bezpiecznej, co jednak nie musi oznaczać, że są zdrowi. Mogą mieć na wierzchu jelita, połamane kończyny, urazy wewnętrzne. „Żółci”, czyli ciężko ranni, muszą czekać. W pierwszej kolejności trzeba, rzecz jasna, zająć się „czerwonymi” (gdy strefa jest skażona, wszyscy są „czerwoni”). – Wykonujemy tylko procedury ratujące życie, czyli koncentrujemy się na zabezpieczaniu drożności dróg oddechowych, zabezpieczeniu wentylacji i tlenoterapii, działaniach przeciwwstrząsowych, utrzymaniu komfortu termicznego i leczeniu przeciwbólowym. To wszystko – tłumaczy Ewa Szymczuk.

W strefie bezpiecznej dokonywana jest ponowna segregacja. W tym czasie KAM myśli już o transporcie rannych. Każdy musi trafić tam, gdzie będzie można mu realnie pomóc. Trzeba dane na bieżąco przekazywać dyspozytorowi, który zdecyduje o translokacji do konkretnych szpitali. Ważne też, aby nie zawieźć zbyt wielu chorych do jednej placówki. – Nie ma nic gorszego niż przewieźć wielu „czerwonych” do jednego szpitala. Co z tego, że przewieźliśmy żywe cztery osoby, jeśli nie ma tam lekarzy i sprzętu, by im wszystkim pomoc, jeśli nie ma miejsca na bloku operacyjnym? To przeniesienie katastrofy do szpitala – przypomina Paweł Wiktorzak.

Dodaje, że przy tego typu wypadkach nieoceniona jest rola Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, szczególnie gdy ranni wymagają przewiezienia do znacznie oddalonych specjalistycznych ośrodków. – Przy wielu rannych każdy zespół jest na wagę złota. LPR nie tylko pomoże w szybkim transporcie. To świetnie wyposażone jednostki. Przykładem jest akcja ratunkowa podczas pożaru w Henryszewie. Sześciu ciężko rannych, wszystkich zabrano transportem kołowym, ale w pomocy brały udział trzy zespoły HEMS, które dały świetny sprzęt – mówi Paweł Wiktorzak. W miarę upływu czasu zdarzenie może stracić status masowego. Wówczas zaczynają obowiązywać zwykłe standardy ratownictwa medycznego.

Wyzwania

Opisane wyżej działania wydają się być oczywiste. Dlaczego w praktyce pomoc rannym podczas zdarzenia masowego wychodzi różnie? – Głównym problemem jest brak wystarczającej liczby szkoleń. Trzeba ćwiczyć, i to wiele godzin, żeby opanować standardy postępowania i w czasie prawdziwego zdarzenia się nie pogubić. My tymczasem tylko co najwyżej organizujemy pokazy, które mają utwierdzić społeczeństwo w przekonaniu, że jesteśmy przygotowani na każde zdarzenie. Pod warunkiem, że ono się nie wydarzy. Do tego dochodzą stare problemy, czyli zbyt mała liczba ZRM w systemie i brak koordynacji pomiędzy rejonami dysponującymi karetkami – podsumowuje Ewa Szymczuk.

Lidia Sulikowska

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 12/2016-1/2017

Zobacz konferencję naukową pt. „Marihuana – lek czy zagrożenie?”:


Przypominamy: od 1 września recepty na bezpłatne leki dla pacjentów 75+ wystawiają lekarze podstawowej opieki zdrowotnej udzielający świadczeń POZ u danego świadczeniodawcy, pielęgniarki POZ oraz lekarze wypisujący recepty pro auctore i pro familiae. Kliknij tutaj, żeby przeczytać komentarze ekspertów i pobrać pełną listę bezpłatnych leków dla seniorów.