12 lipca 2025

Nie wystarczy operacja, potrzebne jest zrozumienie

O braku kompleksowej opieki, niewystarczającym wsparciu psychologicznym i o tym, jak wyglądała droga do remisji z 85 kilogramami mniej nowym podejściem do zdrowia, opowiada Michał Bonarowski, autor poradnika dla pacjentów bariatrycznych, w rozmowie z Dorotą Mintą.

Fot. arch. prywatne

Chorujesz na chorobę otyłościową od dzieciństwa. Masz za sobą wiele prób redukcji wagi. Przez ostatnie sześć lat wykonałeś ogromną pracę, zredukowałeś aż 85 kg masy ciała. Z jakimi reakcjami lekarzy się spotykałeś, kiedy rozmawiali z Tobą, pacjentem z otyłością?

Przed podjęciem decyzji o leczeniu otyłości spotykałem się z różnymi specjalistami, jednak rozmowy na temat leczenia otyłości były rzadko inicjowane przez lekarzy. Często skupiano się na leczeniu objawów towarzyszących otyłości, a właściwie na komentowaniu mojej masy ciała. Słyszałem typowe zdania: „musi pan schudnąć”, „trzeba przejść na dietę i uprawiać sport”. Z drugiej strony zdarzało się, że moje dolegliwości lekarze tłumaczyli dużą wagą. Część tych stwierdzeń miało charakter dyskryminujący, obwiniający.

Pamiętam, że blisko dziesięć lat temu jeden z lekarzy zaproponował operację bariatryczną. Nieco później inny proponował zastrzyki z analogami GLP-1. W obu przypadkach nie dostałem ani uzasadnienia takiego zalecenia, ani całościowej informacji o tych rodzajach leczenia. Dziś z perspektywy lat widzę, że propozycje były słuszne, ale zabrakło wyjaśnienia, co, po co i jak będzie leczone. Chęci były dobre, ale w sposobie komunikowania się lekarzy ze mną brakowało nie tylko stwierdzenia, że jestem chory, ale także, że można podjąć kompleksowe leczenie.

Co skłoniło Cię do podjęcia decyzji o rozpoczęciu zmagania z chorobą otyłościową?

Decyzja o redukcji masy ciała dojrzewała we mnie przez wiele lat. Od dzieciństwa zmagałem się z otyłością i przez dekady podejmowałem liczne próby odchudzania: diety, ćwiczenia, konsultacje z różnymi specjalistami. Schemat był klasyczny i właściwy dla większości pacjentów bez prawidłowej opieki: każda z metod przynosiła chwilowe efekty, ale ostatecznie kończyła się powrotem do poprzedniej wagi lub nawet jej zwiększeniem.

To był nieustanny cykl nadziei i rozczarowań, który z czasem zaczął odbijać się nie tylko na moim zdrowiu fizycznym, ale i psychicznym. Jedzenie było dla mnie nie tylko źródłem energii, ale także mechanizmem radzenia sobie z emocjami. W chwilach stresu, smutku czy zmęczenia sięgałem po nie i to na krótko poprawiało nastrój, ale w dłuższej perspektywie pogłębiało problem. Paradoksalnie, nie bez znaczenia dla zaawansowania choroby było w moim przypadku to, że nie wpływała ona na drastyczne obniżenie mojej samooceny czy izolację społeczną.

 Zawsze byłem aktywny zawodowo i towarzysko. Odnosiłem sukcesy, robiłem rzeczy kreatywne, interesujące, brałem udział w wielu nowatorskich projektach, czyli nie dotknęły mnie problemy wielu osób z chorobą otyłościową. W kręgu ludzi, z którymi się spotykałem i spotykam, nie obawiałem się ocen i negatywnych, prześmiewczych komentarzy na temat mojego wyglądu. Wydawałoby się, że żyjąc w przyjaznym otoczeniu, powinienem znaleźć siłę na rozpoczęcie leczenia. Zajęło mi jednak lata, zanim zrozumiałem, że powinienem zająć się swoim dobrostanem kompleksowo.

Od czego zacząłeś?

Nie jestem lekarzem ani dietetykiem, ale dziennikarzem od wielu lat, więc podszedłem do mojego procesu zmiany właśnie z rzetelnością reporterską. Zacząłem szukać solidnych, rzetelnych informacji w naukowych i popularnonaukowych źródłach. Miałem poczucie, że muszę znaleźć rozwiązanie „na wymiar”, dla mnie. Jestem smakoszem, cenię wysoką jakość jedzenia. Przy wyborze kieruję się lokalnością i sezonowością, doceniam kunszt rzemieślniczych wytwórców jedzenia. Niestety, także te produkty, choć jakościowo wysokie, w nieodpowiednim zestawieniu czy w zbyt dużej ilości mogą powodować, że bilans energetyczny będzie niekorzystny.

Z mojej historii wiedziałem, że okresowe diety nie działają, że to musi być trwała zmiana. W toku wielu doświadczeń wypracowałem sobie metodę, która przyniosła efekty. Była bardzo prosta: obliczyłem moje zapotrzebowanie kaloryczne i zbudowałem plan żywienia, w którym był minimalny deficyt kaloryczny. Wyeliminowałem przy tym produkty wysokoprzetworzone, tłusto-słono-słodkie przekąski oraz te z wysokim indeksem glikemicznym. Do tego szukałem najlepszej dla mnie formy ruchu, co przy 170 kg wagi było sporym wyzwaniem. W moim przypadku sprawdziło się chodzenie.

Te dość proste rozwiązania przyniosły efekt: zredukowałem masę ciała o 40 kilogramów w ciągu trzech lat. Warto wspomnieć, że miałem wtedy wsparcie lekarzy: internisty, endokrynologa i mimo braku cukrzycy – diabetologa. Z perspektywy lat oceniam ich wsparcie medyczne bardzo wysoko, ale nie była to w żadnym stopniu skoordynowana opieka. To ja z uporem krążyłem od jednego lekarza do innego, z jednego badania na drugie. Proces diagnostyczny był bardzo rozbudowany, ale nie miałem poczucia, że ktoś łączy wszystkie wątki mojego leczenia. Po trzech latach sukcesów w redukcji i kilkudziesięciu kilogramach mniej moja masa ciała przestała się zmieniać. Poczułem, że dalej nie dam już rady. Stanąłem przed ścianą.

Czy od razu rozważałeś operację bariatryczną?

Skoro przez wiele lat uważałem, że dam radę sam pokonać chorobę otyłościową, a do tego miałem sukcesy w samodzielnej redukcji, to odrzucałem koncepcję poddania się bariatrii. Do tego informacje, które miałem o operacjach bariatrycznych, były niejednoznaczne: wynikało z nich, że to skuteczna metoda redukcji masy ciała, ale opisom towarzyszyły ostrzeżenia przechodzące w kumulację lęków o powikłania. Z perspektywy lat widzę, że to były informacje bardzo na wyrost.

Znaczenie miała też kultura, w której jesteśmy zanurzeni. W programach telewizyjnych czy w internecie widzimy ludzi z otyłością olbrzymią, dla których jedynym ratunkiem – tak się to określa, podkreślając ostateczność tego rozwiązania – jest właśnie operacja bariatryczna. W takiej sytuacji nie czułem się jednym z tych nieszczęśników ważących nawet i ponad 200 kg, skoro tak dzielnie samodzielnie redukowałem. Jednak w pewnym momencie poczułem, że potrzebuję stanowczego rozwiązania.

I trafiłeś do programu opieki koordynowanej KOS-BAR.

Miałem niesamowite szczęście – w 2023 r. był to wciąż pilotaż, ale jawił mi się jako program porządnie skonstruowany i przede wszystkim łączący wszystkie wątki diagnostyki i leczenia. Nadal jednak nie byłem wolny od obaw. Były to dla mnie potencjalne powikłania pooperacyjne oraz radykalna zmiana stylu życia. Zastanawiałem się, czy będę w stanie dostosować się do nowych nawyków żywieniowych, czy poradzę sobie z ograniczeniami i czy nie pojawią się komplikacje zdrowotne. Z drugiej strony miałem nadzieję na poprawę jakości życia, zwiększenie energii, lepsze samopoczucie i przede wszystkim – odzyskanie kontroli nad własnym ciałem.

Tym, co obawy pogłębiało, było to, że nie miałem poczucia, że informacje, które do mnie docierają, są pełne, a czasem miałem wrażenie, że są wręcz sprzeczne. Zawodowo potrafię prowadzić pogłębiony research, docierać do ekspertów czy wyników badań, raportów. Dodatkowo potrafię też dziennikarsko oceniać rzetelność informacji. Ale wielu chorych nie ma takich kompetencji, często są zostawieni sami sobie w zmaganiu z chorobą i szumem informacyjnym obejmującym nie tylko bariatrię, ale całe leczenie choroby otyłościowej.

Dlatego podjąłeś się napisania książki dla pacjentów przygotowujących się do operacji bariatrycznych. Co w niej znajdziemy?

Mam poczucie, że brakuje jasnego przekazu dla osób takich jak ja. To stąd decyzja o napisaniu książki będącej poradnikiem dla pacjentów rozważających leczenie bariatryczne, planujących je i mu się poddających. Chcę, by zgromadziła wszystkie ważne i potrzebne informacje, choć podane z perspektywy pacjenta, a nie specjalisty. Opieram się w dużej mierze na własnych doświadczeniach, ale korzystam też ze źródeł naukowych i książek. Chcę pokazać sam proces terapii od momentu podjęcia decyzji o rozpoczęciu leczenia, prehabilitację, sam czas operacji i żmudnego dochodzenia do fazy remisji.

Bardzo mi zależało, żeby zawrzeć w niej też to, co mówią najlepsi eksperci, dlatego przeprowadziłem wywiady ze specjalistami – nie tylko bariatrii – żeby obraz dla czytelników był najpełniejszy. Patrząc z perspektywy dwóch lat, wiem, że decyzja o operacji bariatrycznej była jednym z najważniejszych kroków w moim życiu. Żałuję, że nie podjąłem jej wcześniej. Dzięki temu wciąż odzyskuję zdrowie, większą pewność siebie i radość z codziennego życia. Jestem w remisji, ale zdaję sobie sprawę z tego, że muszę aktywnie dbać o utrzymanie tego stanu, ale też uczyć się tego, jak zachować się w sytuacjach kryzysowych. Moją generalną refleksją z perspektywy lat przed leczeniem i w jego trakcie jest to, że wciąż za mało uwagi poświęca się aspektom psychicznym.

Właściwie każdy etap leczenia wymaga solidnego wsparcia psychologicznego, a czasem i psychiatrycznego. Nawet jeśli pacjentowi leczącemu się na chorobę otyłościową uda się zredukować masę ciała i utrzymać ją w normie przez lata po operacji, to i tak wszystkie nierozwiązane problemy psychologiczne prędzej czy później powrócą. To jest jedno z wielu wyzwań, z których pacjenci, a czasem i specjaliści, nie zawsze zdają sobie sprawę. Część lekarzy i specjalistów, z którymi zetknąłem się w czasie leczenia i pisania książki, ma tę wiedzę. Ale w naszym systemie leczenia, zarówno publicznym, jak i prywatnym, to wciąż pacjent musi zadbać o właściwe wsparcie psychologiczne.

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6/2025