Niechciane dzieci
Kiedyś porzucone chore dziecko było w szpitalu czymś niemal niespotykanym. Dziś zdarza się, że w jednym oddziale leżą po dwa, trzy takie maluchy.

Dzieci porzucone można podzielić na dwie kategorie. Liczniejsza to te, które zostają w szpitalu ze względów socjalnych. Są zdrowe, nie mają wad wrodzonych. Część z nich może być obciążona ze względu na nadużywanie alkoholu przez matki. Ale nawet jeśli będą wymagały rehabilitacji, ośrodki adopcyjne bez problemu znajdą dla nich dom. Można powiedzieć, że po takie dzieci czeka kolejka chętnych. Druga grupa to dzieci z wadami lub wręcz zespołami wad.
Hania
Dziewczynka urodziła się w łódzkim Instytucie „Centrum Zdrowia Matki Polki”. Mniej więcej w połowie ciąży rodzice dowiedzieli się, że prawdopodobnie będzie miała zespół Downa i wrodzoną wadę serca. Wada okazała się jedną z odmian tetralogii Fallota. Najcięższą postacią, bo z atrezją zastawki tętnicy płucnej. Konieczna była operacja. Ale nie w trybie cito. Dzięki lekom udało się uzyskać stabilizację krążenia.
Hania trafiła do Kliniki Intensywnej Terapii i Wad Wrodzonych Noworodków i Niemowląt (ITiWWNiN). I zamieszkała w niej przez pięć miesięcy. Bo rodzice zdecydowali się zostawić córkę w szpitalu. Swoją decyzję ogłosili jeszcze przed porodem. Lekarki i pielęgniarki bardzo się z Hanią zżyły. Bo jak wiele porzuconych dzieci dziewczynka potrafiła zwrócić na siebie uwagę. W końcu udało się znaleźć dla niej dom hospicyjny.
Hania spędziła w nim kolejne kilka miesięcy i wróciła do szpitala na operację kardiochirurgiczną. Zabieg się udał, ale dziewczynki nie udało się odłączyć od krążenia pozaustrojowego. Zmarła.
– Tu niestety zadziałała reguła, którą obserwujemy u porzuconych dzieci – mówi Katarzyna Fortecka-Piestrzeniewicz z Kliniki. – Widać ją szczególnie u dzieci z ciężkimi wadami serca. Kiedy nie ma kto o nie walczyć, one bardzo często po zabiegach kardiochirurgicznych umierają. Nie chcę, by zabrzmiało to pretensjonalnie, ale jak ktoś na to dziecko czeka, to ono ma dla kogo żyć. Ale tak to wygląda. I z Hanią właśnie tak było. Chociaż ludzie z hospicjum byli super, zaangażowani, przyjeżdżali, dopytywali. My, lekarki i pielęgniarki, też byłyśmy ciociami. Tylko że żadna z nas nie była mamą.
Rodzice Hani, zanim ją ostatecznie porzucili, mieli, powiedzmy, drobne wątpliwości. Jeszcze na początku sami podpisali wszystkie zgody niezbędne do kontynuacji leczenia. Ale później się wycofali. Po prostu zniknęli. Nie było z ich strony jakichkolwiek pytań ani telefonów. Jakby zrobili to, co trzeba, i zamknęli sprawę. I pewnie nawet nie wiedzą, że ich dziecko nie żyje. – Nie prosimy rodziców, by się tłumaczyli, dlaczego porzucają takie dziecko – mówi dr Fortecka-Piestrzeniewicz.
– Bardzo pilnuję, by ich nigdy nie oceniać negatywnie, bo lepiej, że zostawią dziecko w szpitalu, niż mieliby zrobić mu krzywdę albo porzucić w lesie, pustostanie, co przecież się zdarza. Dziecku dzieje się krzywda, ale przynajmniej możemy mu zapewnić specjalistyczną opiekę. Natomiast, mówiąc brzydko, zapotrzebowania adopcyjnego na takie maluchy nie ma. Zdarzają się pojedyncze przypadki, kiedy tym dzieciom udaje się znaleźć dom. Ale dziecko z ciężką wadą serca jest w takich poszukiwaniach praktycznie bez szans.
Klara i Maks
Połowa 2023 r. Klinika ITiWWNiN. W odstępie kilkunastu dni do oddziału trafiają Klara i Maks, urodzeni w szpitalu. U obydwojga jeszcze w życiu płodowym stwierdzono ten sam zespół wad: rozszczep kręgosłupa, przepuklinę oponowo-rdzeniową i wtórne wodogłowie. Jak tłumaczą pediatrzy, rozszczep kręgosłupa w odcinku najczęściej lędźwiowo-krzyżowym, czasami piersiowo-krzyżowym, wiąże się z poważnymi problemami neurologicznymi, bo tam przebiegają nerwy.
Dlatego dzieci muszą być operowane w pierwszych dniach życia. Neurochirurdzy w obu przypadkach starali się wykonać zabiegi tak, żeby zachować jak najwięcej funkcji układu neurologicznego. Ale nawet najdoskonalsza chirurgia nie jest w stanie uchronić dziecka z tak złożoną wadą przed problemami z poruszaniem nogami, z oddawaniem moczu, z trzymaniem stolca. Uszkodzony jest obszar, w którym przebiegają nerwy odpowiedzialne za wszystkie te funkcje.
Większość dzieci z wadami, jak u Klary i Maksa, rozwija wtórnie wodogłowie, to znaczy, że ma nadmiar płynu w układzie komorowym w głowie, która jest nieproporcjonalnie duża w stosunku do reszty ciała. Źle to wygląda, szczególnie jeśli patrzy osoba, która nie widziała dziecka z taką wadą. Płynu ciągle przybywa i dochodzi do ucisku na zdrową tkankę mózgową. Jeśli nie podejmie się działania, dojdzie do uszkodzenia mózgu. Ale problem można powstrzymać.
Dziewczynka i chłopiec przechodzą kolejne zabiegi neurochirurgiczne. Trzeba zaimplantować tzw. zbiornik Rickhama lub zastawkę komorowo-przedsionkową. Dzięki interwencji w głowie przestaje się zbierać płyn. Zabieg daje niemal stuprocentową szansę na prawidłowy rozwój mózgowia i rozwiązanie problemu estetycznego. Głowa przestaje rosnąć, a reszta ciała powinna ją „dogonić”. Po jakimś czasie nie ma widocznych śladów wodogłowia poza drobnym defektem kosmetycznym. Za uchem zostanie mały ślad w miejscu, gdzie przebiegał dren i była założona zastawka.
Dzięki intensywnej rehabilitacji dzieci mogą być w miarę sprawne i samodzielne. Oczywiście dysfunkcje ruchowe pozostaną, ale głowy są jak najbardziej do uratowania.
– Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że mają szansę intelektualnie dogonić, a nawet przegonić rówieśników, bo często dzieci kompensują swoje niedostatki fizyczne bardzo intensywnym rozwojem intelektualnym – mówi dr Fortecka-Piestrzeniewicz. Ale największego problemu Klary i Maksa nie był w stanie rozwiązać żaden lekarz. Rodzice obydwojga jeszcze przed porodem zdeklarowali, że nie podejmą się opieki nad swoimi dziećmi, i poinformowali, że zostawią je w szpitalu. Nigdy ich nie odwiedzili, prawdopodobnie nie wiedzieli nawet o kolejnych operacjach.
Jedna z mam tłumaczyła, że tak uszkodzone dziecko jest dla niej zbyt dużym obciążeniem. Dr Fortecka-Piestrzeniewicz: – Mówiła, że boi się, że nie będzie w stanie zapewnić mu odpowiedniej opieki. Przyjęliśmy do wiadomości, bo przecież nie można w żaden sposób krytykować takiej decyzji. Poza tym trudno dyskutować z faktami. Widzieliśmy chore dziecko, które przez całe życie będzie wymagało opieki, leczenia, licznych konsultacji, bardzo intensywnej rehabilitacji.
Klara mieszkała w Klinice przez pięć miesięcy. Mimo prób nie udało się dla niej znaleźć nowej rodziny. W końcu trzeba było ją ze szpitala wypisać. Została przekazana do „Domu w Łodzi”, specjalistycznej placówki, która przejmuje opiekę nad chorymi, porzuconymi dziećmi. Stawia tylko jeden warunek: kandydaci na podopiecznych muszą samodzielnie oddychać. Klara w „Domu” mieszka do dziś. Ma ciocie – lekarki z Kliniki ITiWWNiN. Przed każdymi świętami w oddziale jest organizowana zrzutka.
Lekarka, która prowadziła dziecko, kupuje prezenty i zanosi je Klarze. „Ciocie” oglądają później zdjęcia swojej wychowanicy i mają nadzieję, że jest szczęśliwa, bo przecież tak ładnie się uśmiecha.
Maks był szczęściarzem. Zakochała się w nim pielęgniarka, która się nim opiekowała. Któregoś dnia ogłosiła, że zabierze go do domu. Załatwiła wszystkie formalności i Maks oficjalnie został jej ukochanym jedynakiem. Jest – jak przystało na jedynaka – rozpieszczany, ale co ważniejsze, ma zapewnioną opiekę. Mama, która jest pracownikiem służby zdrowia, wie, jak profesjonalnie ją zorganizować, jak usprawnić rehabilitację i sama bardzo dużo od siebie daje. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że Maks będzie chodził.
Rodzice
A co z prawdziwymi rodzicami tych dzieci? Dr Fortecka-Piestrzeniewicz: – Nigdy się w szpitalu nie pojawili. Zresztą rodzice, którzy stanowczo deklarują, że nie chcą wychowywać swojego dziecka i nie jest to dziecko zdrowe, zazwyczaj nie zmieniają zdania. W większości przypadków ci ludzie są na tyle świadomi, co ich spotyka, że ich decyzja jest bardzo przemyślana i nieodwołalna. Dojrzewają do niej przez jakiś czas, bo o chorobie dowiadują się na długo przed porodem. Wady są diagnozowane prenatalnie. Właściwie przy przyjęciu do szpitala już wiemy, że będziemy mieli tzw. pacjenta socjalnego. Oczywiście, zgodnie z prawem rodzice mają czas na zmianę decyzji przez pierwsze sześć tygodni i ściśle się tego trzymamy. Ale pamiętam tylko jedną sytuację, kiedy mama zmieniła zdanie po zobaczeniu dziecka. Bo bardzo często ci rodzice porzucający nie chcą nawet dzieci obejrzeć. Ale powtarzam, nie oceniajmy ich. To jest dramat tych ludzi. Całej tej rodziny.
Antek
To było dziecko z wadą serca. Drugie w rodzinie. Pierwsze miało hipoplazję lewego serca, czyli najcięższą wadę do leczenia kardiochirurgicznego, która właściwie nie jest możliwa do pełnej korekcji. Mama bała się powtórki tego, co przeżyła kilka lat wcześniej. Czyli, że rodzi się dziecko, które trzeba operować w pierwszych godzinach życia, i później jak w filmie – emocje tylko rosną.
Nikt nie mógł dać gwarancji, że tym razem będzie dobrze. Dlatego wchodząc na porodówkę, ogłosiła, że synka ze szpitala nie odbierze. Na szczęście to drugie dziecko miało nieco lżejszą wadę – tetralogię Fallota. I choć jak wszyscy rodzice porzucający dzieci wyglądała na zdecydowaną, kilka dni po porodzie zadzwoniła do Kliniki.
Dr Fortecka-Piestrzeniewicz: – Powiedzieliśmy, że nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, że maleństwo samo oddycha i że mamy nadzieję, że będzie dobrze. Można powiedzieć, że ten telefon był sygnałem. Bo zazwyczaj jak ktoś postanawia zostawić dziecko w szpitalu, to kontakt się urywa. W tym przypadku mama przyszła i powiedziała, że ze wsparciem rodziny jakoś podoła, a przynajmniej spróbuje.
Wojtek
Był urodzony przez dosłownie pijaną mamę. Z powodów socjalnych odebrano jej już kilkoro dzieci. Wojtek był wcześniakiem. Mały, po porodzie ważył niewiele ponad dwa kilogramy. Jednym słowem: hipotrofik, czyli zbyt mały do swojego wieku. W przeciwieństwie do Hani, Antka, Klary i Maksa nie miał żadnych widocznych wad. Nie znajdowano ich w kolejnych badaniach.
Wszyscy się obawiali, że wcześniej czy później ujawni się wada ukryta, czyli FAS (płodowy zespół alkoholowy, zespół zaburzeń rozwojowych u dziecka, które w życiu płodowym zostało narażone na wpływ alkoholu).
– Wojtek, jak to porzucone dziecko, próbował nas czarować – wspomina dr Fortecka-Piestrzeniewicz. – No i udało się mu z jednym z naszych lekarzy. Został przez doktora adoptowany, kiedy proces leczniczy się zakończył, a sąd odebrał matce prawo do opieki. Wojtek jest już nastolatkiem, naprawdę szczęśliwym i zdrowym. FAS się nie ujawnił, ale emocje kolegi związane z kolejnymi wizytami u neurologa były za każdym razem ogromne.
Z notatnika szpitalnego pracownika socjalnego:
- urodzone w maju 2021 – niewydolność krążenia, karmienie sondą, ojciec chory, nie pracuje,
- urodzone w listopadzie 2022 r. – uszkodzony mózg, dwójka chorych dzieci w domu, zła sytuacja materialna,
- urodzone w lutym 2023 r. – zespół Downa, wada serca, skrócone kości długie,
- urodzone w lipcu 2023 r. – zespół Pradera-Williego, karmione sondą,
- urodzone w październiku 2023 r. – wodogłowie, przepuklina oponowo-rdzeniowa, ojciec nie uznał dziecka, matka boi się, czy zapewni odpowiednią opiekę,
- urodzone w listopadzie 2023 r. – wodogłowie, przepuklina oponowo-rdzeniowa, matka leży w depresji,
- urodzone w styczniu 2024 r. – zespół Downa, wada serca, wcześniak, ojciec bez pracy,
- urodzone w marcu 2025 r. – ciężka wada serca, pierwsze dziecko zmarło z powodu wady serca.
Adam Czerwński
Imiona wszystkich dzieci zostały zmienione
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6/2025