3 grudnia 2024

Obrót lekami: był czas przywyknąć

Skoro po 1989 roku ustawodawca obrót lekiem i apteki potraktował jak handel, prawa popytu i podaży musiały zrobić swoje. „Zdziecry” w aptekach nie pracują dla misji, ale – jak przedstawiciele innych zawodów – za adekwatne wynagrodzenie.

Fot. pixabay.com

O ile mnie pamięć nie myli, statystycznie 90 proc. leków zażywamy w ostatnich 10 latach życia. Teoria z książek potwierdzona jest codziennymi obserwacjami tak farmaceutów, jak i lekarzy oraz osób opiekujących się seniorami.

Choć na liście bezpłatnych leków dla seniorów 65+ jest prawie 4 tys. pozycji, wydatki na medykamenty pochłaniają sporą część emerytur lub rent. Można nad tym ubolewać. Można również powiedzieć, że taka kolej życia. Gdy jesteśmy młodzi, dochody musimy wydawać na dzieci. Albo mieszkania lub domy. Albo jeszcze inaczej: pracujemy i zarabiamy, aby żyć.

Nikt nie choruje dla przyjemności lub fanaberii. Truizm, który moim zdaniem warto podkreślać także w rozmowach z pacjentami oraz członkami ich rodzin. Dlaczego? Nie ja jeden bardzo często spotykam się nie tylko z postawą roszczeniową, ale i dużą dozą agresji.

Jak gdyby farmaceuta był winien cenom i odpłatnościom za leki oraz chorobom pacjenta. Przy całym zrozumieniu dla stanu zdrowia, w tym psychicznego, starszego pacjenta oraz zestresowania także jego opiekunów nie sposób zaakceptować jakiejkolwiek agresji wobec osoby, która – w tym wypadku – dostarcza leki, a więc pomaga.

Z drugiej strony, oczekiwanie, że ten, który zawodowo pomaga, czyli farmaceuta, miałby to robić bez adekwatnego wynagrodzenia, „dla misji i etyki”, jest tyleż irracjonalne, co wręcz obraźliwe. Co więcej, pod adresem farmaceutów w aptekach rzucane są nieprzyjemne pytania w rodzaju „ile wy, zdziercy, chcecie na nas zarabiać”? (Czy dla przeciwwagi, analogiczne pytania powinniśmy zadawać hydraulikom, piekarzom, fryzjerom, itp.?).

W dużym uproszczeniu: jeśli po 1989 r. ustawodawca, a więc przedstawiciele wszystkich bez wyjątku partii politycznych, obrót lekiem i apteki potraktowali jak handel, to prawa popytu i podaży musiały zrobić swoje. „Był czas przywyknąć”.

W istocie opisywany problem ma rozwiązanie zero-jedynkowe. Albo klient/pacjent kupi samochód/leki i będzie je miał, albo nie kupi i nie będzie ich miał. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. O ile lekarze i farmaceuci bezbłędnie rozumieją tę alternatywę, o tyle pacjenci – jeśli chodzi o leki – niekoniecznie. Dziwne, prawda?

Obawiam się, że nie doczekam czasów, kiedy pacjenci gremialnie dołączą do grona rozumiejących wspomnianą alternatywę. Im dłużej będą słyszeć o przysługującym im nieograniczonym prawie do „darmowej” opieki zdrowotnej, tym częściej – nie tylko w aptece – będziemy słyszeć o zdziercach winnych kłopotom zdrowotnym chorych.

Mariusz Politowicz, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej