24 listopada 2024

Pacjent z traumą w gabinecie stomatologicznym

Wydawać by się mogło, że pacjenci „po przejściach” to już rzadkość, natomiast obserwacje pokazują coś innego. Oni są – i to niezależnie od wieku, płci, czy świadomości.

Foto: pixabay.com

Nie ma jednego profilu pacjenta, który jest bardziej lub mniej podatny na traumę. Dlaczego? Bo najczęściej rozpoczyna się ona w momencie, kiedy jesteśmy najbardziej bezsilni – w dzieciństwie. Zatem trudno tu o jakąkolwiek odporność na trudne sytuacje.

Inną sprawą jest, że często ci o wyższym statusie społecznym dużo szybciej zgłaszają się ponownie do gabinetu, mając większą świadomość tragicznych skutków długoletniej absencji. I o tym mówią też statystyki – wraz z poziomem zamożności czy statusu społecznego rośnie jakość zdrowia jamy ustnej (w przełożeniu na liczbę zębów).

Z czego wynikają przykre doświadczenia?

Z historii, które opowiadają pacjenci, wynika najczęściej, że są to sytuacje ekstremalne lub po prostu nieodpowiednie. I to, co najczęściej spowodowało uraz, to ból. W rzadkich przypadkach irracjonalne zachowanie lekarza, który przekroczył granicę komfortu czy bezpieczeństwa pacjenta. I co ważne, czynniki wyzwalające są zupełnie różne u dzieci i osób dorosłych.

Nie jestem, rzecz jasna, psychiatrą ani psychologiem, zatem nie zajmuję się diagnozowaniem zaburzeń swoich pacjentów. Słowa „trauma” w niniejszym artykule pozwoliłam sobie użyć w znaczeniu powszechnym, niźli czysto naukowym, bo tego nie jestem w stanie dowieść. Odnoszę się do szerokiego grona pacjentów, których cechuje umiarkowany lub o dużym natężeniu strach, a także tych, którzy odpowiadają profilowi pacjenta fobicznego. Kim jest pacjent z traumą? To osoba, która w wyniku przykrych dla niej wcześniejszych doświadczeń zarzuciła wizyty w gabinecie stomatologicznym, a gdy je kontynuuje, to z wyraźnymi trudnościami – natury emocjonalnej, a nawet somatycznej.

Najczęściej są to przerwy kilku- i kilkunastoletnie, choć zdarzają się i kilkudziesięcioletnie. Problemem i wyzwaniem z perspektywy lekarza nie powinno być wyłącznie zajęcie się kuracją licznych patologii w obrębie jamy ustnej, z którymi zgłasza się pacjent. Lekarz powinien przede wszystkim skupić się na samopoczuciu pacjenta i na tym, aby odwrócić tendencję do zarzucania wizyt, a często i higieny jamy ustnej. Rozróżniając dwie rzeczy – empatię, zrozumienie i mądrość lekarza od terapii psychologicznej, którą nie zajmujemy się i nie powinniśmy jej robić w warunkach fotela dentystycznego. Ale mądrze kierowany proces prowadzenia pacjenta przez ten trudny dla niego czas może stanowić z automatu terapię.

Clavum clavo pellere?

Już Arystoteles sugerował, aby zwalczać podobne podobnym. Na polskie realia językowe można to przełożyć: „jak klin klinem”. I fakt, jest to najskuteczniejsze rozwiązanie, pod warunkiem, że kuracja odbywać się będzie pod okiem dobrego specjalisty. Wyobraźmy sobie, że straumatyzowany pacjent trafia do lekarza bez szeroko pojmowanych kompetencji miękkich. Jaki jest tego skutek? Wzmocnienie istniejących przekonań i spotęgowanie strachu. Na szczęście u takich pacjentów najczęściej działa poczta pantoflowa i kierują swe kroki do sprawdzonych gabinetów, jednak dużo prościej byłoby, gdyby osoba z tytułem lekarza postępowała tylko etycznie i należycie wobec pacjenta, wówczas nie byłoby obaw przed tym, że w tak newralgicznym miejscu jak gabinet lekarski może nas spotkać jakakolwiek niepotrzebna przykrość.

Stąd niezbędna jest powszechna wiedza z zakresu psychologii i zasad interakcji z drugim człowiekiem. Brzmi irracjonalnie, ale obserwując ogromny rozstrzał ekspresji temperamentów lekarzy, śmiem twierdzić, że są pewne ogólne zasady, które powinny być przestrzegane, bez względu na temperaturę osobowości. Często pytam swoich pacjentów, co skłania ich do wizyty po tak długim czasie. Nierzadko motywują ich osoby z najbliższego otoczenia i to one są powodem przyjścia do gabinetu. Pokazuje to, jak głęboko strach przed leczeniem jest zakotwiczony w pacjencie. Na tyle głęboko, że sami, nie będąc przekonanymi do wizyty, podejmują ją tylko dlatego, że nie mogli już znieść ciągłego ponaglania ze strony najbliższych. Takich osób jest mnóstwo. I często zgłaszają się już z zaawansowanymi patologiami.

Jednym z absurdalnych przypadków była 18-letnia dziewczyna, która w tym wieku po raz pierwszy stawiła się na wizytę. Zapytana, dlaczego nigdy do tej pory nie była w gabinecie, powiedziała, że się bała. Jak widać strach przed dentystą jest na tyle ogromny, że potrafi dotykać też osoby, które w ogóle nie doświadczyły wizyty, a nawet nie miały bezpośredniego kontaktu ze stomatologiem. To już duży problem, który pokazuje, jak środowisko potrafi stymulować nastawienie. Przede wszystkim odnosi się to do dzieci, które są bardzo plastyczne, jeśli chodzi o kształtowanie światopoglądu, ale i podatne na wszelkiego rodzaju sugestie (nawet te podawane nieświadomie). W codziennej pracy widzę, jak nieletni są modelowani przez otoczenie. Gdy mają mądrych rodziców, pierwsza wizyta (w zależności od wieku dziecka) jest najczęściej przygodą i tak ją nazywam. Czynności, które wykonuję wobec dziecka pierwszy raz, traktuję neutralnie. To bardzo ważne, żeby nie zaklinać rzeczywistości i nie przesadzać w żadną stronę.

Tyczy się to głównie dzieci. Bo postępowanie z pacjentem młodocianym a dorosłym jest zupełnie inne. I nie chodzi tu tylko o dobór słownictwa. Gdy dziecko jest stymulowane przez otoczenie negatywnymi obrazami lekarza dentysty, zachowuje się zupełnie inaczej i widać to już od przekroczenia progu gabinetu. Bardzo często trzeba nakreślić to opiekunom, pokazać „z boku”, jak zachowuje się ich syn czy córka, a jak teoretycznie powinno się zachować. Ktoś powie, że wszystko zależy od temperamentu dziecka – to prawda, ale zupełnie inaczej wygląda obawa przed nieznanym, a inaczej strach przed czymś, co zostało mu przedstawione lub co zna. Adaptacja dzieci i dorosłych straumatyzowanych na fotelu to bardzo obszerny i ważny temat. Tego typu pacjenci, póki nas nie poznają, są niezmiernie wyczuleni na każdy nasz ruch i słowo. Nie chodzi o to, by dać się zwariować, ale trzeba mieć na uwadze, że służymy nie tylko wiedzą medyczną, ale przede wszystkim pomocą, po którą drugi człowiek się zgłasza. Nasze manipulacje w jamie ustnej są równie ważne jak odpowiednie podejście do emocjonalnej strony pacjenta. Jeśli nie czujemy się na siłach podejmować trudnych pacjentów, nie pogłębiajmy ich traumy i po prostu tego nie róbmy. Natomiast, pacjent który po pierwszej wizycie roni łzy ulgi i radości, a na kolejne przychodzi z nieukrywanym uśmiechem, jest największą motywacją i kwintesencją sensu naszego „pomagania”. Primum non nocere, drodzy Koledzy!

Anna Jasionowska, lekarz dentysta