Pan P. i przyjaciele (fragment)
Fragment opowiadania dr Karoliny Kociszewskiej, laureatki IX edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im. Profesora Andrzeja Szczeklika „Przychodzi wena do lekarza”, który zdobył I miejsce w kategorii Proza.
Karolina Kociszewska w 2013 r. ukończyła Śląski Uniwersytet Medyczny. W styczniu 2015 r. rozpoczęła specjalizację z kardiochirurgii i studia doktoranckie na Wydziale Lekarskim ŚUM. W 2017 r. – po całkowitym przestawieniu planów życiowych – rozpoczęła specjalizację z hematologii w Warszawie.
Jesienią br. planuje obronę pracy doktorskiej z kardiochirurgii. Pisanie pozwala jej na zachowanie równowagi i oderwanie od codzienności oraz ukazuje medycynę w nieco innym świetle. Humanizuje, uwrażliwia, wyzwala empatię. Jej kolejne pasje to taniec, gra na fortepianie i kultura iberoamerykańska. Jest laureatką konkursu „Przychodzi wena do lekarza” z 2017 r.
Ciemny korytarz, w głębi migocze przydymione światło lampki, cisza. Żadnego ruchu, dźwięku, szelestu. Ta cisza wgryza się w mózg. Można oszaleć. Jak długo jeszcze? Takie myśli pędzą jak kołowrotek w umyśle pana P. Odkąd tu trafił, dni i noce zlewają się w jedno, mijają niepostrzeżenie jak ułamki sekund. Pan P. został pacjentem zamkniętego oddziału psychiatrycznego trzy tygodnie temu, kiedy podczas epizodu psychotycznego nożem groził sprzedawcy, wykrzykując, że to on jest winien jego krzywdzie i zdradzie ukochanej kobiety. Codziennie przez trzy tygodnie otrzymywał silne leki antypsychotyczne, które spowalniały jego zachowania, myśli, odczucia.
Cały świat zwolnił, a czas biegł niezależnie od niego, jakby obok. Pan P. od trzech tygodni nie może zrozumieć, dlaczego się tu znalazł, został odseparowany i uznany za niebezpiecznego. Przecież doznał ogromnej krzywdy – zdradziła go miłość jego życia, więc silne emocje i gniew powinny być zrozumiałe. Cóż to za świat, który akceptuje zbrodnię przeciwko miłości, pozostawia ją bez kary i odwetu? A co najgorsze, to odkąd nasz bohater dostaje te dziwne, ogromne tabletki, które z trudem przechodzą przez przełyk, nie widział swojej ukochanej. Czyżby zapomniała o nim? Ta literalna izolacja w postaci ciężkich, metalowych drzwi oddziału zamkniętego stała się też symbolicznym murem między nim a nią? Lampka w korytarzu gaśnie, pan P. zamyka oczy i odpływa w bezpieczną przystań, gdzie marzenia senne i ułudy koją jego złamane serce. Godzina ósma rano, głosy współtowarzyszy wybudzają pana P. Razi go światło promieni słonecznych wpadających przez szare, brudne okna. Słyszy głos pielęgniarki, która oznajmia, że za pięć minut obchód lekarski. Leniwie zdejmuje pidżamę i ubiera codzienny granatowy dres.
Za chwilę wchodzi profesor, za nim adiunkci i cała świta personelu medycznego. Około trzydzieści osób w białych kitlach, którzy wpatrują się w niego nieufnie i badawczo, pozornie tylko wyrażając zainteresowanie i troskę. Profesor pyta: „Jak się pan dzisiaj czuje? Od wczoraj włączyliśmy nowe leki, może odegnały te depresyjne myśli?”. „Co on tam wie – myśli pan P. – On nie został zamknięty w jakimś więzieniu, faszerowany dziwnymi proszkami i pozbawiony kontaktu z miłością swego życia”. Pytanie profesora wydaje mu się puste, wręcz cyniczne. Odpowiada tylko zdawkowo: „Jest dobrze”. Tłum ludzi w białych kitlach kiwa głowami i kieruje się w stronę następnych pacjentów na sali. Pan P. wychodzi. To ten moment dnia, kiedy pije poranną kawę z małym dodatkiem mleka i oddaje się swoim myślom. Jeszcze niczym niezmącony umysł jest świeży i otwarty, wtedy pan P. znajduje najwięcej wyjaśnień dla swych wątpliwości. Dzisiaj, rozpoczynając czwarty tydzień pobytu na oddziale psychiatrycznym, doznaje olśnienia. Skoro zawsze, po rzekomo skutecznych lekach, które tu otrzymuje, czuje się gorzej, zatraca się coraz bardziej, spowalnia i zapomina o swoim dotychczasowym życiu, to oznacza, że powinien spróbować je odstawić. (…)