2 maja 2024

Pediatra młody, pięćdziesięcioletni

Nawet dwa tygodnie czeka się w dużych miastach na wizytę w poradni pediatrycznej, a oddziały szpitalne systematycznie znikają z mapy. Zasypanie luki pokoleniowej w pediatrii będzie trudne z kilku przyczyn – pisze Karolina Kowalska.

Foto: arch. prywatne

Według Centralnego Rejestru Lekarzy RP należącego do Naczelnej Rady Lekarskiej w Polsce jest 17 181 pediatrów, z czego 15 272 wykonuje zawód. Jednak zdaniem samych specjalistów liczba ta nie odzwierciedla rzeczywistości, bo obejmuje również lekarzy, którzy mają też inną specjalizację i to ją wykonują.

– Na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu (UMP) pediatrzy pracują na przykład w zakładach teoretycznych i z leczeniem dzieci nie mają nic wspólnego – zauważa prof. Jacek Wysocki, pediatra i specjalista chorób zakaźnych, kierownik Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej UMP i członek Rady Ekspertów Naczelnej Izby Lekarskiej.

– Liczba pediatrów jest niewystarczająca, tak jak niewystarczająca jest liczba internistów, chirurgów i lekarzy innych specjalności. W Polsce jest po prostu za mało lekarzy. Oczywiście rezydentów pediatrii też brakuje, bo to trudna, trwająca pięć lat specjalizacja – zauważa prof. Jarosław Peregud-Pogorzelski, konsultant krajowy w dziedzinie pediatrii i prezes Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego.

Jak informuje Centrum Egzaminów Medycznych, do Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego z pediatrii w wiosennej sesji przystąpiło 201 lekarzy, a nie zdały 64 osoby. Do egzaminu ustnego przystąpiło 125 osób, a nie zdało go pięć osób. Egzaminu testowego nie zdało blisko 32 proc. osób. To sytuacja wyjątkowa, bo zazwyczaj zdawało 90 proc. przystępujących do egzaminu. Egzaminatorzy przypuszczają, że wynik obniżyły osoby, które do egzaminu przystąpiły „na próbę”, m.in. lekarze na ostatnim roku specjalizacji.

105 nowych specjalistów to jednak tylko kropla w morzu potrzeb polskiej pediatrii, w której luka pokoleniowa jest, zdaniem części ekspertów, nie do zasypania. – Wciąż jestem młodszym kolegą, chociaż wielkimi krokami zbliżam się do pięćdziesiątki – śmieje się dr n. med. Igor Radziewicz-Winnicki, członek Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego (PTD), były wiceminister zdrowia, a obecnie dyrektor ds. medycznych Szpitala Praskiego w Warszawie. Dodaje, że lukę pokoleniową widać szczególnie na zebraniach towarzystw naukowych, gdzie przeważają dwie grupy: 70- i 30-latków.

Trzy lata bez rezydentów

Skrajnym przykładem był oddział pediatryczny szpitala powiatowego w jednym z miast w północno-zachodniej Polsce, który zatrudniał dwóch lekarzy. Doświadczony pediatra, który zbliżał się do 80. roku życia, i rezydent dzielili się dyżurami, przy czym specjalista potrafił dyżurować trzy doby z rzędu. Kiedy młodszy zmienił miejsce specjalizacyjne, oddział zamknięto.

Dyrekcja placówki nie mogła znaleźć chętnego do dyżurowania. Jak poinformowało Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego, pediatria znalazła się na szóstym miejscu specjalizacji podawanych przy pierwszym wyborze – za dermatologią i wenerologią, radiologią i diagnostyką obrazową, medycyną rodzinną, ortodoncją oraz psychiatrią. I choć pediatria jest zaliczana do specjalizacji priorytetowych, których rezydenci mogą liczyć na wyższe wynagrodzenie, zainteresowanie słabnie.

– Przez ostatnie trzy lata na rezydenturę z pediatrii nie zdecydował się u nas żaden stażysta. Jedyna specjalizantka robi pediatrię po medycynie rodzinnej. Wybór pediatrii i pozostanie u nas deklaruje wprawdzie dwoje obecnych stażystów, ale nie wiadomo, czy nie zmienią zdania po stażu na innych oddziałach – mówi Tomasz Szatkowski, kierownik Oddziału Dziecięcego z Pododdziałem Neurologii Dziecięcej w Wielospecjalistycznym Szpitalu Wojewódzkim w Gorzowie Wielkopolskim. Część chętnych zabierają pediatryczne specjalizacje szczegółowe, które dziś można rozpoczynać od zera, a nie jak kiedyś po choćby „jedynce” z pediatrii.

Zdaniem naszych rozmówców choć w ramach specjalizacji szczegółowych odbywa się podstawowe szkolenie z chorób dzieci, specjalista w wąskiej dziedzinie rzadko decyduje się na pracę w oddziale ogólnodziecięcym czy w podstawowej opiece zdrowotnej. Nie zasila więc miejsc, do których ustawiają się największe kolejki. – Taki „wąski” specjalista potrafi leczyć skomplikowane choroby serca czy nerek, ale nie wie, jak poradzić sobie ze zwykłą biegunką. Zatrudnia się więc albo w klinice, albo w placówkach prywatnych, gdzie za wysokim wynagrodzeniem może pracować mniejszą liczbę godzin – zauważają.

W efekcie w Warszawie i innych dużych miastach na wizytę u pediatry trzeba czekać nawet dwa tygodnie. A część rodziców, poza zapisem do poradni POZ, inwestuje w abonament dla dziecka. Zwłaszcza przy kilkulatkach bardziej opłaca się wydać ponad 1 tys. zł rocznie, niż płacić za każdą wizytę ponad 200 zł. Prywatne sieci poradni chętnie przyjmują pediatrów – i tych, którzy dotychczas pracowali głównie w POZ, i tych szpitalnych. Wszędzie są na wagę złota. Nic więc dziwnego, że oddziały pediatryczne pustoszeją, a takich przypadków jak Barlinek będzie coraz więcej.

Powiat odstrasza najsilniejszych

Dlaczego specjaliści nie garną się do pracy w szpitalu? – Bo to jest praca ciężka, w której dyżuruje się w nocy, weekendy i święta, obarczona ogromną odpowiedzialnością i wymagająca predyspozycji psychicznych – tłumaczy prof. Jacek Wysocki. Tomasz Szatkowski przekonał się o tym na rezydenturze, którą odbywał w dwóch szpitalach powiatowych województwa zachodniopomorskiego.

– Zazwyczaj pediatra lub rezydent ostatnich lat obstawiał oddział, izbę przyjęć i porody, bo neonatolog przyjeżdżał dwa razy w tygodniu, zazwyczaj kiedy wszystkie dzieci już się urodziły. Wiele nauczyłem się wówczas o neonatologii, ale wolałbym tego nie powtarzać – mówi Tomasz Szatkowski, który w listopadzie zeszłego roku jako jeden z trzech pediatrów z Polski zdał Europejski Egzamin Specjalizacyjny z Pediatrii (European Board of Pediatrics Examination).

Dziś w szpitalu wojewódzkim leczy zarówno ciężkie przypadki sepsy u niemowląt, jak i dzieci po próbach „s” (na oddział trafia ich kilkadziesięcioro rocznie). Ale nie jest w tym sam, jak na dyżurach w powiecie, gdzie biegał z porodówki na izbę przyjęć pełną dzieci z ospą (wreszcie wymógł na dyrekcji, by wywiesiła kartkę, że szpital nie przyjmuje chorych na ospę).

Nie jest jednak sam. – W pediatrii mamy do czynienia nie tylko z ciężko chorymi dziećmi, ale także podenerwowanymi rodzicami. To wymaga wielkiego spokoju wewnętrznego – zgadza się prof. Jacek Wysocki. A prof. Peregud-Pogorzelski dodaje: – Żeby zostać dobrym pediatrą, trzeba być bardzo zaangażowanym, ogromnie empatycznym i gotowym do ponoszenia ogromnej odpowiedzialności za swoje decyzje.

Prawie dorośli i noworodki

A Tomasz Szatkowski dodaje, że choroby dzieci są dziedziną bardzo rozległą. – Zajmujemy się zarówno jednodniowym noworodkiem, jak i prawie dorosłym człowiekiem w wieku 17 lat i 11 miesięcy. Zdarza się, że obaj leżą na tym samym oddziale i są leczeni przez tego samego pediatrę – zauważa. Obsadzie oddziałów pediatrycznych nie sprzyja też fakt, że pediatria jest specjalizacją sfeminizowaną i nie ma się co dziwić, że wiele lekarek po rezydenturze wychowuje małe dzieci, którym muszą poświęcić czas.

 – Łatwiej opiekować się dziećmi, pracując w POZ, gdzie można tak ustawić godziny, by rano zdążyć odwieźć je do szkoły, a po południu odebrać – tłumaczy prof. Wysocki. Ale z pracy w szpitalu rezygnują nie tylko młode matki. – Dziś coraz więcej młodych ludzi chce pracować na swoich warunkach, zachowując równowagę między życiem prywatnym i zawodowym, którą rozumieją jako elastyczny czas pracy. Wielu pracuje kilka dni w tygodniu, a kolejnych kilka odpoczywa. Praca w szpitalu, która wymaga codziennego stawiennictwa na obchodach i wzięcia sześciu-siedmiu dyżurów w miesiącu, na tak pojętą równowagę nie pozwala – zauważa prof. Wysocki.

Likwidacja puszczona na żywioł

Nie bez znaczenia jest też czynnik finansowy: – W poradni w przeliczeniu na godzinę pracy można zarobić więcej. Żeby podobną stawkę zarobić w szpitalu, trzeba pracować na kontrakcie, wyrabiając 1,5 etatu. Nic więc dziwnego, że młodzi ludzie wolą na swoich zasadach pracować w poradniach, jeśli alternatywą jest niżej płatna, stresująca i o wiele bardziej odpowiedzialna praca na oddziale. Zjawisko odchodzenia lekarzy od pediatrii szpitalnej obserwujemy od wielu lat. Ostatnio przybrało ono na sile i w samej Wielkopolsce zamknięto już niektóre oddziały pediatryczne, a wiele walczy o przetrwanie. To, że niedługo może zabraknąć oddziałów pediatrycznych, nie jest jednak winą odchodzących pediatrów, ale winą systemu – podkreśla prof. Wysocki.

Prof. Wysocki przyznaje, że jeśli nawet – wobec spadku dzietności – można by było pozwolić sobie na zamknięcie niektórych oddziałów pediatrii, taka decyzja powinna być poprzedzona wnikliwą analizą i dokładnie przemyślana. – Trzeba sprawdzić, nie tylko ilu pacjentów przyjmuje dany oddział, ale też promień działalności danego szpitala – liczbę kilometrów, jakie pokonują przyjeżdżający do niego pacjenci. Tymczasem dziś likwidacja oddziałów pediatrycznych jest puszczona „na żywioł” i nie odzwierciedla rzeczywistych potrzeb zdrowotnych – podkreśla prof. Wysocki.

Karolina Kowalska (współpraca Mariusz Tomczak)