22 listopada 2024

Pomagamy im walczyć o oddech. Transplantacje płuc

Z dr. hab. Markiem Ochmanem, specjalistą transplantologii klinicznej i chorób płuc, koordynatorem Oddziału Transplantacji Płuc w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, rozmawia Lidia Sulikowska.

Dr hab. Marek Ochman. Foto: SCCS

Kiedy w połowie 2018 r. rozmawialiśmy na temat odbudowy zespołu transplantacji płuc w SCCS, mieliście na koncie kilkanaście takich zabiegów. Teraz jesteście wiodącym ośrodkiem transplantacji płuc w Polsce. Jak do tego doszło?

Rzeczywiście, rozwijamy się w niezłym tempie. Do końca 2018 r. wykonaliśmy 27 transplantacji. W następnym roku było kolejnych 36 – co stawiało nas w pierwszej dwudziestce najlepszych ośrodków transplantacji płuc w Europie. W ubiegłym roku chcieliśmy przekroczyć granicę 40 przeszczepień w roku, ale niestety pandemia pokrzyżowała nam plany i przeprowadziliśmy 27 transplantacji.

W tym roku wykonaliśmy już 9 i osiągnęliśmy tym samym 100 przeszczepień wykonanych przez nasz zespół. Liczby to jednak nie wszystko. Liczy się przede wszystkim to, aby wynik zabiegu był pomyślny, a chory zyskał kilka kolejnych lat życia. Na tym się skupiamy, z sukcesem, co mnie ogromnie cieszy.

Co jest kluczem do sukcesu?

Siła tkwi w zespole. Wszyscy jesteśmy mocno zaangażowani i chcemy przełamywać kolejne bariery w transplantacjach płuc. Zaczynaliśmy w czteroosobowym składzie: dwóch kardiochirurgów – dr Maciej Urlik i dr Tomasz Stącel, oraz dwóch pulmonologów: dr Mirosław Nęcki i ja. Po jakimś czasie dołączyli do nas kolejni kardiochirurdzy: Remigiusz Antończyk i dr Piotr Pasek, a także rezydentka Magdalena Latos.

Oczywiście nie byłoby nas w tym miejscu, gdyby nie anestezjolodzy: Dawid Borowik, Michał Kręt, Agnieszka Wiklińska, Anna Pióro oraz wspaniałe pielęgniarki z Aliną Kliczką na czele, perfuzjoniści i instrumentariuszki. Świetnie się rozumiemy, lubimy i szanujemy. W odtworzeniu programu transplantacyjnego pomogło nam doświadczenie zdobyte pod koniec 2017 r. w ośrodku w Hanowerze, gdzie dzięki uprzejmości tamtejszych specjalistów mogliśmy przyjrzeć się ich pracy – od prowadzenia chorego, po stosowane metody leczenia i samą organizację placówki.

Czy zespół jest kompletny?

Oczywiście, lecz by dalej się rozwijać i móc wykonywać więcej operacji, musimy poszerzać skład. Zapraszamy chętnych do współpracy. Ta praca wymaga poświęcenia, ale daje wielką satysfakcję.

Mówił pan o tym, że z powodu pandemii COVID-19 w 2020 r. nie udało się wykonać tylu zabiegów, ile planowaliście. Co było największą przeszkodą?

Było kilka powodów, m.in. to, że z powodu zakażenia koronawirusem większa część zespołu była na ponad miesiąc wyłączona z pracy. Poza tym, co oczywiste, procedury związane ze z minimalizowaniem ryzyka wystąpienia SARS-CoV-2 znacznie utrudniały możliwości hospitalizacji. W ubiegłym roku spadła też aż o 20 proc. liczba dawców. OIOM-y były zajęte przez pacjentów covidowych i to chyba najważniejsza przyczyna.

Ostatnio media w USA rozpisywały się o pewnej kobiecie z Michigan, której przeszczepiono płuca zainfekowane koronawirusem. Ta pacjentka zmarła…

Każdy nasz potencjalny dawca jest badany w kierunku zakażenia SARS-CoV-2. I to nie tylko za pomocą testów metodą RT-PCR, ale też tomografii klatki piersiowej. Minimalizujemy ryzyko tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Latem ubiegłego roku jako pierwsi w kraju przeszczepiliście płuca pacjentowi z COVID-19. Dlaczego podjęliście takie wyzwanie?

Kiedy dr Konstanty Szułdrzyński ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie zwrócił się do nas z prośbą, abyśmy pomogli młodemu człowiekowi chorującemu na COVID-19, prowadzonemu na ECMO, dla którego jedyną szansą na ratunek była transplantacja płuc, nie mogliśmy odmówić. Pacjent pomyślnie przeszedł kwalifikację do zabiegu, szybko pojawił się też dawca. Operacja niewątpliwie była wyzwaniem. Zaledwie kilka ośrodków na świecie wykonało wtedy przeszczepienie płuc pacjentom, którym koronawirus zniszczył ich własne.

Nie mieliśmy możliwości skonsultowania się, jak postępować z takim chorym, brakowało wytycznych Międzynarodowego Towarzystwa Przeszczepów Płuc i Serca (pojawiły się one dopiero na początku 2021 r. – przyp. red.). Musieliśmy polegać na bardzo nielicznych publikacjach naukowych i własnym doświadczeniu. Na szczęście nasi transplantolodzy – dr Urlik i dr Stącel – już wcześniej przeszczepiali płuca chorym wspomaganym przez ECMO, wprowadzając właściwie w naszym kraju taką strategię pilnych przeszczepień.

Kardiochirurdzy podczas transplantacji płuc. Remigiusz Antończyk, Maciej Urlik i Tomasz Stącel: Foto: SCCS

Co was najbardziej zaskoczyło podczas zabiegu?

Rozmiar płuc zniszczonych przez COVID-19. Były one tak restrykcyjnie zmienione, że trudno było zmieścić w klatce piersiowej pacjenta nowy narząd. Ostatecznie zabieg się udał, chory wrócił do zdrowia. Mamy już za sobą pięć takich transplantacji.

Jak wielu pacjentów chorujących na COVID-19 potrzebuje nowych płuc?

Mamy wiele zgłoszeń dotyczących pacjentów, u których COVID-19 doprowadził do masywnego uszkodzenia płuc. Niestety większość z nich nie ma szans na transplantację. Można pomóc niewielkiej grupie chorych – stosunkowo młodym, bez dodatkowych obciążeń, którym nie trzeba wykonywać wielu badań kwalifikujących do transplantacji, bo po prostu czas na to nie pozwala. Poza tym trudno jest pozyskać dawcę w tak krótkim czasie i w tak niesprzyjających okolicznościach.

Trafiają do was też chorzy na mukowiscydozę.

To nasi najmłodsi pacjenci. Pomoc im sprawia nam ogromną radość. U jednego z nich lekarze naszego zespołu wspólnie z zespołem Prof. Roberta Króla z SPSK w Katowicach wykonali jednoczasowe przeszczepienie płuc i wątroby. To była pierwsza taka operacja w krajach byłego „bloku wschodniego”.

Ile lat miał najmłodszy pacjent?

Udało nam się jako pierwszym w Polsce z sukcesem wykonać transplantację płuc u 10-letniego dziecka, które przebyło już wcześniej operację neurochirurgiczną i kardiochirurgiczną, co jeszcze bardziej potęgowało ryzyko.

Chorzy dzięki przeszczepieniu zyskują dodatkowych kilka lat życia. Aby funkcjonować dalej, muszą przejść ponowną transplantację. Zabieg ten jest jednak rzadko wykonywany w Polsce.

To, jak długo pacjent jest w stanie przeżyć po przeszczepieniu płuc, zależy od wielu czynników, m.in. od wieku i choroby, na którą cierpi. Średnio przeszczepienie jednego płuca daje dodatkowych pięć lat życia, a obydwu płuc – nawet siedem i pół roku. W mukowiscydozie ten wskaźnik jest jeszcze wyższy.

Skoro operujemy bardzo młodych pacjentów, czujemy się w obowiązku zaproponować im kolejne etapy leczenia, kiedy już i te płuca się „zużyją”. Szansą na przedłużenie ich życia jest retransplantacja. Również w tym aspekcie wykonaliśmy pionierskie w naszym kraju zabiegi, a trzeba pamiętać, że niosą one o wiele większe ryzyko niż transplantacja pierwotna.

Jak pan widzi dalszy rozwój zespołu?

Przyjmuje się, że aby placówkę zaliczyć do tych, które wykonują transplantacje płuc rutynowo, i osiągają najlepsze wyniki, musi ona wykonać co najmniej 100 zabiegów w ciągu trzech lat. Nam się to udało, ale marzyłbym, abyśmy wykonywali sto transplantacji rocznie i osiągnęli poziom czołowych ośrodków w Europie i na świecie.

Czego najbardziej brakuje? Pieniędzy? Kadry? Narządów?

Jeśli chodzi o liczbę dawców, to sytuacja z roku na rok się poprawia. To głównie zasługa dr Urlika, który dzięki wiedzy zdobytej w zagranicznych ośrodkach transplantacyjnych jest w stanie precyzyjnie kwalifikować organy nadające się do przeszczepienia. Okazuje się, że narządy, które kiedyś odrzucaliśmy, dziś mogą być z powodzeniem wykorzystane i jeszcze długo posłużyć biorcom.

Bardzo brakuje nam odrębnej jednostki pulmonologicznej, która przejęłaby obowiązki związane z kwalifikacją pacjentów do zabiegu oraz zajęłaby się długoletnią opieką nad chorym po przeszczepieniu. To odciążyłoby zespół, który mógłby wzorem największych światowych ośrodków w pełni poświęcić się tylko transplantacjom. Na to potrzeba jednak czasu i wyszkolenia wykwalifikowanych specjalistów.

Co jest najtrudniejsze w tej pracy?

Dla mnie najtrudniejsza jest dyskwalifikacja pacjenta z przeszczepienia. Zdaję sobie również sprawę, że nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim chorym, którzy zakwalifikowali się jako biorcy. Nigdy nie wystarczy organów dla wszystkich. Długo pamiętam tych, którzy nie doczekali transplantacji. Ale pamiętam też tych, którzy po operacji, tuż po rozintubowaniu, unoszą kciuk do góry, dając nam znak, że wreszcie mogą oddychać. W takich momentach mam poczucie, że to, co robimy, ma rzeczywisty sens.

Nie zamieniłbym tej pracy na żadną inną. To dziedzina, która daje olbrzymie możliwości rozwoju, dotykająca wielu specjalizacji. Pomagamy chorym w jednym z najtrudniejszych stanów klinicznych – niewydolnością oddechową. Osobom, które duszą się w stanie spoczynku, walczą o każdy kolejny oddech. Cieszę się, że możemy pomóc chociaż niektórym z nich.