Pomimo wszystko… Kilka słów o dr. Zenonie Hakało
Chcąc napisać artykuł o moim Ojcu, zastanawiałam się, jaką będzie on miał formę. Czy będzie to treść, w której przedstawię czytelnikowi wyłącznie sylwetkę Taty i Jego pierwszego pacjenta Leszka? Czy też zamieszczę parę refleksji, które jako córka mogę również wyrazić w kontekście pracy lekarza?
Foto: arch. prywatne
Ważne jest dla mnie nade wszystko to, jaką relację miał Tata ze swoimi pacjentami, ile poświęcenia wkładał w pracę, która wymagała ofiarności i indywidualnego podejścia do człowieka.
Dr Zenon Hakało, chirurg ortopeda i anestezjolog, jest absolwentem Akademii Medycznej w Białymstoku. Studia ukończył w 1963 roku. Parę lat pracował w Kielcach na oddziale chirurgii w szpitalu wojewódzkim. Później podjął pracę na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii. W Kielcach zrobił specjalizację z chirurgii i anestezjologii. Kiedy w 1975 roku zaproponowano Tacie pracę w Specjalistycznym Szpitalu „Górka” w Busku-Zdroju, w krótkim czasie zrobił tam specjalizację z ortopedii dziecięcej.
Wkrótce został ordynatorem oddziału ortopedii dziecięcej na „Górce”. Jako mała dziewczynka miałam kontakt z pacjentami Taty. Dzieci te miały poważne schorzenia, których wówczas nie rozumiałam. Instynktownie jednak czułam, że ich pobyt w szpitalu był związany z leczeniem, które było konieczne.
Szczególnie pamiętam Leszka Orłowskiego, który był pierwszym pacjentem zakwalifikowanym do zastosowania wyciągu halo. W listopadzie 1978 roku Leszka poddano zabiegowi założenia wyciągu czaszkowego. Jego stan był bardzo ciężki. Skrzywienie kręgosłupa postępowało, a spastyczność, czyli nadmierne napięcie mięśni połączone z atetozą skrętną, pogłębiało ten stan. Wyciąg czaszkowy był zastosowany naprzemiennie z wyciągiem kolanowym. Jak wspomina mama Leszka – Alicja Orłowska, widok Syna był dla niej i dla męża bardzo trudny do udźwignięcia. Leczenie wyciągiem halo było jednak dla Leszka jedyną szansą na przeżycie.
Będąc w Kielcach, odwiedziłam rodzinę Orłowskich. Było to, o ile pamiętam, w 1999 roku. Byłam wzruszona, kiedy zobaczyłam Leszka po tylu latach, który pomimo porażenia mózgowego, pomimo tylu przeciwności, miał wspaniały kontakt z rodzicami. Dzisiaj, wspominając te chwile, jestem przekonana, że Leszek, który dożył 52 lat, był pięknym człowiekiem.
Teraz tym bardziej doceniam, że mój Ojciec, widząc stan Leszka, nie rozłożył rąk i nie powiedział do jego rodziców z wyrzutem, że przywieźli go za późno. Przeciwnie, pomimo wszystko nakreślił plan działania i dał nadzieję wyjścia z trudnej sytuacji.
Cytując fragment książki Alicji Orłowskiej „Choć jeden krok”, przekazuję słowa Taty na temat leczenia Leszka oraz zastosowania wyciągów halo: „Leszek Orłowski został poddany zabiegowi operacyjnej korekcji skrzywienia kręgosłupa metodą Harringtona. Zanim powiem, na czym ona polega, chcę dobitnie podkreślić, że Leszkowi nie mogło pomóc żadne leczenie rehabilitacyjne, bo przy ówczesnym stanie wiedzy i umiejętności mogło jedynie zaszkodzić. Realną pomoc mogło przynieść właściwe leczenie operacyjne. Wcześniej w szpitalu „Górka” wykonywano zabiegi tzw. przeszczepem przyłożonym. Odcinek kręgosłupa usztywniano poprzez wszczepienie długich i grubych liofilizowanych kości obcych, co bardzo często prowadziło do infekcji ropnych, a przetoki zatrzymywały się, dopóki przeszczep nie uległ rozpuszczeniu lub nie został usunięty. Nie było żadnej korekcji skrzywienia. Pacjent opuszczał szpital z takim skrzywieniem, z jakim został przyjęty. Wiedziałem, że należy to robić inaczej, ale wówczas nie miałem nic do powiedzenia. Gdyby Leszek został zoperowany do szesnastego roku życia, stać by się mogła straszna tragedia.
Mój wyjazd do ośrodka w Świebodzinie, który wtedy zajmował w Polsce wiodącą pozycję w leczeniu skolioz, okazał się dla mnie ważny. Dyrektorem i zarazem ordynatorem oddziału był dr Lech Wierusz, który – jak się szybko zorientowałem – korzystał z wiedzy i umiejętności prof. Cotrela z Paryża, ówcześnie czołowego „skoliozologa” w świecie, który m.in. opracował wyciągi, pętlę Glissona za czaszkę i skrzyżowanymi pasami za biodra. Pacjent ze skoliozą, przyjmowany do szpitala, na łóżku miał rozciągany kręgosłup wyciągiem czaszkowo-biodrowym tak sporządzonym, że nadto mógł stopami pulsująco rozciągać kręgosłup. W tej metodzie pacjent po zabiegu operacyjnym opuszczał szpital z wyprostowanym na tyle skrzywieniem, na ile dokonano tego na wyciągu. Dr Wierusz pokazał nam podczas kursu pętlę halo, którą kupił w Paryżu. Powiedział, że w przyszłości zamierza stosować wyciągi halo femoral.
Z taką wiedzą powróciłem z kursu i zaproponowałem, by w korekcji skrzywień kręgosłupa stosować wyciągi czaszkowe, ale spotkałem się z odmową. W tym czasie dyrektor „Górki” wyjechał na wczasy zagraniczne. Dało mi to więcej swobody i szansę na zastosowanie nowej metody leczenia. Zaprojektowałem obręcze halo – jedną na czaszkę, drugą na miednicę – i ślusarski zakład Uzdrowiska Busko–Solec ze zwykłej stali wykonał obydwie. Technicznie nie przedstawiało to trudności. Zastosowałem je zaraz po wykonaniu. Gdy Dyrektor powrócił z wypoczynku, powiedział: «Zwycięzców nie karzę. Pchnął pan ortopedię do przodu».
To wszystko sprawiło, że w zabiegach operacyjnej korekcji skrzywień kręgosłupa w szpitalu „Górka” mogła być zastosowana metoda prof. Harringtona, a ja mogłem halo femoral (czaszkowo-udowy) oraz halo-pelvic (czaszkowo-biodrowy) wprowadzić do wyciągów. Skąd nazwa halo? Upowszechnili ją amerykańscy lekarze, którzy obręcz skojarzyli sobie z tęczą wokół księżyca. Prof. Harrington, amerykański ortopeda, jest autorem nie tylko zabiegu, ale też twórcą instrumentarium stosowanego do założenia w kręgosłup. Składa się ono z dwu części. Pierwsza to pręt o grubości jednego centymetra mający w górnej jednej trzeciej długości – nacięcia stanowiące zapadki na haczyki, które są tak skonstruowane, że ich górna część wchodzi pod dolny wyrostek stawowy kręgosłupa. Do haczyka wprowadza się pręt i specjalnymi kleszczami przesuwa go do twardego oporu, co oznacza, że kręgosłupa nie należy dalej korygować, bo można zerwać wyrostek stawowy. Haczyk dolny jest wstawiany o jeden krąg poniżej skrzywienia kręgosłupa.
Drugim etapem zabiegu jest usztywnienie kręgosłupa. Należy w tym celu wykonać dekortykację, czyli zdjąć warstwę korową z jego łuków na przestrzeni korygowanej. I tu są dwa poglądy. Jeden stoi na stanowisku, że na tym należy zakończyć zabieg, drugi zaś, że jednocześnie trzeba wycinać stawy międzykręgowe. Do usztywnienia kręgosłupa dokładano jak najwięcej kości z talerza biodrowego pacjenta. Zabieg dekortykacji i pobieranie kości gąbczastej z talerza biodrowego łączył się z dużym krwawieniem. Do zabiegu w przypadku wyciągu halo femoral pozostawiano wyciąg z połową obciążenia sprzed operacji.
A jak przebiegała operacja Leszka Orłowskiego? Jak wspomniano, nie był w dobrej kondycji fizycznej na skutek atetozy. Miał 18 lat, a więc był młodym dorosłym. W jego wieku takich zabiegów tradycyjnie nie wykonywano. A więc był dla nas przypadkiem szczególnym. Jego klatka piersiowa na skutek wyciągu została przesunięta z dolnej części brzucha do szyi. Mogliśmy wiedzieć, jak będzie przebiegał proces znieczulenia podczas zabiegu, ale nie wiedzieliśmy, co będzie po wybudzeniu ze znieczulenia.
Naszą nadzieją na pomyślny przebieg pooperacyjny było to, że został przygotowany wielotygodniowym wyciągiem i że narządy wewnętrzne przystosowały się do nowych warunków. Bo to była nie tylko korekcja kręgosłupa, ale też przesunięcie wszystkich narządów jamy brzusznej z wymuszeniem nowego toru oddychania. Tego typu zabieg znieczulenia mógł przeprowadzić tylko dr Andrzej Gawryś, ordynator anestezjologii i intensywnej terapii w Kielcach. Wykonał to włącznie z bezpośrednim zakresem po zabiegu w sposób taki, jak należało. Prowadzenie okresu pooperacyjnego należało już do mnie.
Leszek Orłowski miał przebywać w szpitalu przez trzy miesiące. Dlaczego? Nakłada się na to atetoza i pielęgnacja pooperacyjna. Najważniejsze natomiast jest to, że kręgosłup do usztywnienia wymaga unieruchomienia przez okres dwu miesięcy, a w przypadku Leszka aż trzech miesięcy.
Jak lekarze i personel przyjęli wyciągi czaszkowo-udowe i czaszkowo-biodrowe? Z niewielkim zainteresowaniem. Niekiedy spotykałem się z pytaniem, czy gwoździe nie wchodzą wewnątrz czaszki? Usłyszałem też uwagę: «Pan chyba nie ma sumienia», na co odparłem: «Stosuję takie wyciągi właśnie dlatego, że mam sumienie».
W czasie, kiedy Leszek Orłowski był na wyciągu halo femoral (czaszkowo-udowym), a inny pacjent na wyciągu halo hoop (czaszkowo-biodrowym), w Uzdrowisku Busko-Solec odbywał się kongres rehabilitacyjny, w którego programie było też zwiedzanie szpitala „Górka”. I tu największe zainteresowanie wzbudzili moi pacjenci na wyciągach. Pośród uczestników kongresu był m.in. prof. Wiktor Dega z kliniki ortopedii w Poznaniu. Profesor wykazał się bieżącą znajomością tematu, zadając mi pytanie, czy przy wyjmowaniu prętów z wyciągu halo hoop, stosuję antybiotyki. Przypadek Leszka Orłowskiego prezentowałem poprzez fotografie na zamkniętym zebraniu w klinice ortopedii w Warszawie. Prof. Donat Tylman interesował się, jaką rolę w tym skrzywieniu odgrywa mięsień iliopsoas (lędźwiowo-udowy).
Miałem okazję stosować te wyciągi później w szpitalach w Piotrkowie Trybunalskim, Makowie Mazowieckim i w Ostrołęce. Prof. Stefan Bołoczko ze szpitala w Olsztynie, obejrzawszy zdjęcia z wyciągu, z entuzjazmem powiedział: «Pan stosuje wyciągi halo».
Chcę w ten sposób powiedzieć, że Leszek swoim życiem i cierpieniem wnosi też coś do naszej nauki. Pod koniec mojej kariery odważyłem się przesłać prof. Cotrelowi z Paryża kilka zdjęć radiologicznych z wyników moich korekcji skrzywień kręgosłupa. Profesor pogratulował mi wyników. Przesłał mi też swoją monografię, opisującą jego nową metodę operacyjnego leczenia skrzywień kręgosłupa”.
I jeszcze parę słów od córki. Jestem dumna z odwagi, jaką miał mój ojciec, stosując wyciągi halo. Dziś, z perspektywy lat, widzę, ile odpowiedzialności i siły wewnętrznej, a także przekonania o słuszności swej drogi trzeba mieć, żeby w latach 70. XX w. w Polsce zaryzykować takie zabiegi.
Ewa Minkowska, córka
Artykuł został opublikowany w „Medyku Białostockim”, nr 2 (189) marzec 2022 r.