Pomnik, którego nie ma. Za lekarzy poległych za ojczyznę
W Warszawie, tuż przed wybuchem II wojny światowej, miał stanąć pomnik lekarza. Pomysłodawcy, a byli nimi wysocy rangą lekarze wojskowi, chcieli, aby upamiętniał „członków służby zdrowia poległych za ojczyznę”.
Foto: archiwum
Z takim zamówieniem zwrócili się w 1927 r. do znakomitego rzeźbiarza, profesora ASP w Krakowie, Edwarda Wittiga. Rzeźbiarz wykonał projekt, a następnie model pomnika.
Wybrano nawet lokalizację – pl. Starynkiewicza, a więc miejsce bardzo eksponowane. Ostatnie informacje pochodzą z 1937 r., kiedy gipsowy model trafił do odlewni. Później nastąpiła cisza. Dzisiaj nie ma śladu po dziele Wittiga.
Edward Wittig, profesor rzeźby w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, był twórcą znanym i poważanym. Jego rzeźba, nazwana „Ewą” – postać śpiącej kobiety – zajęła poczesne miejsce w klasycyzującym nurcie polskiej rzeźby z początków XX w. W Polsce odrodzonej zasłynął pomnikiem „Lotnika” (1922) i Peowiaka – żołnierza Polskiej Organizacji Wojskowej (model z grupy „Walka”, znany od 1915 r.), odsłonięty w 1933 r.
Po Wittigu wiadomo już było, czego się można spodziewać. Znane też było jego artystyczne credo, które wypowiedział z katedry profesora ASP w wykładzie o rzeźbie. Dążeniem rzeźby jest synteza, czyli uogólnienie. Już pierwsze spojrzenie, a jeszcze bardziej pamięć, dają nam wrażenie syntetyczne… Synteza jest jedyną racją rzeźby. Synteza, uogólniając, nadaje dziełu monumentalność, tzn. nie rozmiar, lecz głębokość ujęcia formy stanowi o jego wielkości.
Zamówienie na pomnik Peowiaka, czyli żołnierza Polskiej Organizacji Wojskowej złożyła u Edwarda Wittiga grupa oficerów legionowych dla upamiętnienia wysiłku, poświęcenia i daniny krwi żołnierzy tej pierwszej tajnej organizacji wojskowej, powstałej w 1914 r. z inicjatywy Józefa Piłsudskiego. Pomysł pomnika Peowiaka zainspirował, jak można sądzić, generalicję lekarzy wojskowych do zamówienia dzieła upamiętniającego ich przyjaciół i towarzyszy frontowych, poległych w POW, Legionach, w kampanii ukraińskiej i wojnie bolszewickiej.
Pomysłodawcy sięgali dalej wstecz – do czasów powstaniowych i napoleońskich. Pamiętali w apelu o wszystkich, którzy nieśli pomoc medyczną w walce o wolność. W 1927 r. na czele komitetu organizacyjnego stanął gen. dr Stefan Hubicki, wówczas komendant Oficerskiej Szkoły Sanitarnej, która mieściła się w Warszawie, na Jazdowie, obok zamku Ujazdowskiego. Zamierzeniu patronował gen. dr Stanisław Roupert, szef departamentu służby zdrowia ministerstwa spraw wojskowych. Kiedy w 1930 r. gen. Hubicki został ministrem pracy i opieki społecznej, jego funkcję w komitecie budowy pomnika przejął inny lekarz w mundurze, gen. dr Jan Kołłątaj-Strzednicki.
Pomnik – od projektu po odlew i cokół – miał powstać w całości ze składek pracowników wojskowej służby zdrowia, którzy w 1927 r. zadeklarowali na ten cel 0,5 % poborów miesięcznych. Od początku ideę pomnika wsparły izby lekarskie, które zadeklarowały jednorazowe wpłaty na jego wzniesienie. Na tej pierwszej fali społecznego entuzjazmu zebrano 81 465 zł. Ówczesny kosztorys, który uwzględniał całość robót rzeźbiarskich oraz granitowy cokół i otoczenie – opiewał na ok. 300 000 zł. W kasie komitetu pieniędzy było więc czterokrotnie za mało. Wtedy do wsparcia finansowego wezwały wszystkich pracowników służby zdrowia izby lekarskie.
Z apelem do lekarzy zwrócił się prof. dr Władysław Szenajch, przewodniczący Warszawsko-Białostockiej Izby Lekarskiej i wiceprezes Naczelnej Izby Lekarskiej. Czym ma być pomnik ku czci poległych i zmarłych Członków Służby Zdrowia? Profesor zadawał pytanie i odpowiadał na nie: Ma być uczczeniem nieznanej i często niedocenianej rycerskości walki o zdrowie publiczne, ma być uczczeniem idei służby społecznej, uczczeniem tych, którzy polegli i zmarli w służbie idei.
Myśl tę rozwija prof. Szenajch w dwóch kolejnych stwierdzeniach: „Wielkim jest brawurowe bohaterstwo żołnierza, równie wielkim jest ciche bohaterstwo miłosierdzia i współczucia, codzienny trud lekarza i jego współpracowników zarówno na polu bitwy, jak i w dniach pokoju, gdy pomaga w chorobie i ochrania zdrowych przed chorobą. Członkowie polskiej służby zdrowia dążą do przodowania na tym właśnie polu, polska społeczność lekarska pragnie stać się największą z wielkich pod względem wielkości współczucia, pod względem wielkości pracy i ofiarnego trudu dla narodu i państwa. Tymi stwierdzeniami znakomity lekarz stawiał znak równania między bohaterstwem lekarza i sanitariusza na froncie a oddaniem lekarza i pielęgniarki w szpitalu. Z pomnika wojennego Szenajch uczynił pomnik „rycerzy poległych w walce z chorobą i śmiercią”.
Po roku 1930 polscy lekarze odpowiadali indywidualnie na apel o wsparcie finansowe budowy pomnika. W ciągu dwóch lat konto budowy pomnika powiększyło się do kwoty 220 000 zł, co starczało na pokrycie honorarium prof. Wittiga oraz na odlew w brązie. Model gipsowy przekazano do pracowni giserskiej Piotra Seipa w Krakowie, gdzie miał być wykonany odlew. Krytyk sztuki Władysław Kozicki zapisał w 1932 r. swoje obserwacje i refleksje w kontakcie z modelem pomnika.
Krzepki, zdrowy sanitariusz w mundurze wojskowym i ciężkich butach, z odkrytą młodą głową, ruchem, znamionującym siłę, stanowczość i celowość, a równocześnie nieskończenie delikatnym i łagodnym podtrzymuje za ramiona obnażonego do połowy, tylko w hełm szturmowy i spodnie odzianego żołnierza piechoty, który ciężko ranny lub też do ostateczności wyczerpany, upadł na kolana, przechylając bezwładnie głowę i wypuszczając z rąk karabin. Broń ta na nic mu się już nie przyda, a jednak siłą nawyku i poczucia obowiązku, trzyma jeszcze na niej swą martwiejącą dłoń.
Obraz najzupełniej realny i prawdziwy, żadnymi sztucznymi akcesoriami nie okraszony i nie wzmocniony, a jakże ogromnie tragiczny, jak potężnie wstrząsający, jak bardzo przeżyty i odczuty w swym duchowym wyrazie. Niech nas nie dziwi emocjonalna stylistyka użyta w tym opisie. Tak wtedy pisano o sztuce. Autor wzmocni ją jeszcze, kiedy przejdzie do własnej refleksji.
Mało jest w rzeźbie postaci, które by w samej swej postawie i układzie, niezależnie od wymowy twarzy, będącej tylko dopełnieniem wyrazu, miały taką moc ekspresyjną, jak ten ranny żołnierz Wittiga. A ileż wzruszeń głębokich budzi, ileż skojarzeń myślowych o najszerszym zasięgu ideowym nasuwa ten jego towarzysz, który śpieszy mu z samarytańską pomocą. Pieta! Ten wspaniały symbol, tylekroć w sztuce chrześcijańskiej realizowany, nabiera tu odmiennego, może jeszcze ważniejszego znaczenia duchowego. Krytyk umieszcza więc rzeźbę Edwarda Wittiga obok arcydzieła Leonarda da Vinci i widzi w niej współczesną, żołnierską pietę. Jest to porównanie wielce nobilitujące rzeźbę Wittiga.
Wróćmy do historii pomnika. W 1937 r. gipsowy model trafił do krakowskiej giserni mistrza-odlewnika Piotra Seipa. Tą informacją kończy swą relację mjr dr med. Wiktor Kaliciński, który pełnił funkcję sekretarza komitetu budowy pomnika. To nie zniechęcenie organizatorów i nie brak funduszy zdecydował o poniechaniu idei odsłonięcia pomnika. Na horyzoncie politycznym pojawiła się groźba wojny w Europie. Dla Polski oznaczała ona przygotowania do odparcia agresji. Potrzebna była broń. Od połowy 1936 r. lekarze uczestniczyli w zbiórce pieniędzy na zakup samolotu sanitarnego. Do końca 1938 r., w którym akcja zbiórki się nasiliła, uzbierali 75 000 zł. Sanitariat Wojska Polskiego czekał na uroczystość przejęcia wyposażonego samolotu. Samolot stał się ważniejszy od pomnika.
Jego dalsze dzieje są nieznane. O losach dzieła Edwarda Wittiga nic nie wiedzą pracownicy Muzeum Narodowego w Krakowie. Nie notowane jest ani w zbiorach Muzeum Narodowego, ani Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Nie wspominają o nim katalogi strat wojennych kultury polskiej. Znakomite dzieło Edwarda Wittiga przepadło bez wieści. Może zostało zniszczone zanim powstał odlew? Może odlew został przez hitlerowców, jak inne dzieła Wittiga, przetopiony na armaty? A może istnieje? Może stoi w jakimś ustronnym miejscu i czeka na swojego odkrywcę? Nie zagubiła się i czeka na realizację idea, wyrażona przez prof. Szenajcha: „Polska społeczność lekarska pragnie stać się największą z wielkich pod względem wielkości współczucia, pod względem wielkości pracy i ofiarnego trudu dla Narodu i Państwa”.
Zygmunt Wiśniewski
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 12/2006