3 maja 2024

Porady z internetu

Mało kto potrafi przyznać się do błędów. Także – lub zwłaszcza – przed lekarzem – pisze Mariusz Politowicz, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej.

Foto: pixabay.com

Raczej nie powie: „Przeczytałam w internecie, że suplement X likwiduje nudności, dlatego go kupiłam”. Zrzuci winę na anonimowego pracownika apteki.

„Ma pan jakieś tabletki przeciwwymiotne dla kobiet w ciąży? – Owszem, mam, ale są tylko na receptę. – Aha. Dziękuję, do widzenia”. Taki dialog miał miejsce. Wiele razy. Nie tylko w mojej aptece. Rozważmy możliwe scenariusze, gdyż ciąg dalszy musiał nastąpić.

1) Przyszła mama, zwłaszcza pierwiastka, ochoczo kieruje się do ginekologa. Ten się nią fachowo zajmuje. Mdłości przestają dokuczać. Ciąża przebiega prawidłowo. Poród siłami natury. Kolejny „kilogram obywatela” cieszy nas wszystkich.

2) A co, jeśli ciężarna skorzysta z dr. Google’a? A skorzysta z całą pewnością. Trafi na grupy wsparcia dla młodych matek. Spotka mnóstwo wykluczających się informacji. To znaczy raczej nie zauważy, że informacje się wykluczają. Wyciągnie jakieś wnioski. Oby prawidłowe. Jak dobrze wiemy, raczej nie będą prawidłowe. Niestety.

3) Przyszła mama nie odpuszcza. W internecie znajduje „porady”, by zażywać suplement diety lub jakiś inny preparat, może zioło (czytaj: jakąś roślinę), które mają złagodzić jej dokuczliwe objawy. Jest taki. Z imbirem, a jakże. Plus witaminy z grupy B i wyciąg z rumianku.

4) Gdy te lub kolejne dokuczliwe objawy będą się nasilać lub jej mama wreszcie się dowie, że zostanie babcią, pacjentka trafi do lekarza. Przyszła babcia zrobi, co powinna. Ginekolog także. Kolejny kilogram obywatela, itd.

5) Mogę sobie wyobrazić rozmowę w gabinecie ginekologa. „Miałam nudności, ale w aptece sprzedali mi tabletki. Niestety, niewiele pomogły, dlatego tu przyszłam”.

Dobrze, że przyszła. Szkoda, że jej przekaz jest jednoznacznie negatywny wobec aptek i ich pracowników, farmaceutów i techników farmaceutycznych. Mało kto potrafi przyznać się do winy, błędów. Także – lub zwłaszcza – przed lekarzem. Raczej nie powie: „Przeczytałam w internecie, że suplement X likwiduje nudności, dlatego go kupiłam”.

Szczególnie po pytaniu lekarza, dlaczego w ogóle kupiła i stosowała powyższe „leki”. Po tak skonstruowanym pytaniu nawet zestresowana osoba wyczuje, że postąpiła niewłaściwie, więc zechce zrzucić winę na anonimowego pracownika apteki. Apteki, czyli miejsca dobrze się kojarzącego, ergo, miała prawo przypuszczać, że otrzymała dobry preparat.

W Polsce jest ok. 12 tys. aptek i punktów aptecznych. Pracuje w nich kilkadziesiąt tysięcy osób, farmaceutów i techników. Lekarzy jest, lekko licząc, dziesięć razy tyle. Wszyscy się zgodzimy, że z czystej statystyki wynika, że nie wszyscy z nas będą pracować idealnie.

Profesjonalistom zależy na eliminacji złych zachowań. Jednak są one pochodną wielu czynników, w tym głównie złego prawa. Jego tworzenie i przestrzeganie też pozostawia wiele do życzenia. Nie tylko w ochronie zdrowia. Również pacjenci nie żyją w próżni.

Gdy system ochrony zdrowia funkcjonuje niewłaściwie, szukają pomocy na własną rękę. Nawet nie wiedzą, co robią źle. Ot, jak wspomniana pacjentka. Gdy dodać do tego jakże naturalną matczyną miłość do dziecka, tylko kwestią czasu jest pytanie: Co poszło nie tak? Prawie każdego dnia pracy w swej aptece spotykam się z pacjentami poszukującymi dziwnych lub niesprawdzonych preparatów, o których przeczytali w internecie lub usłyszeli od innych, równie nieprofesjonalnych osób.

Co gorsza, wielokrotnie ta przypadkowa osoba jest dla pacjenta bardziej wiarygodna niż – tutaj – farmaceuta. I nawet gdy farmaceuta odmówi sprzedaży lub choćby zaneguje poprawność wyboru np. suplementu X przeciw nudnościom lub na wzmocnienie odporności dziecka, sfrustrowana mama kupi go w innej aptece lub w sklepie internetowym.

W kolejnej aptece inaczej sformułuje pytanie lub po prostu zakupi bez słowa. W sklepie internetowym tym bardziej bez pytań. Kółko się zamknęło. Dlaczego mamy to, co mamy? Ktoś będzie winił szkolnictwo. Inny wskaże polityków i system ochrony zdrowia. Kolejny lekarzy, a jeszcze inny – farmaceutów. W zasadzie jednocześnie każdy ma rację i jej nie ma. Jednak dobrze jest mieć świadomość, że nasz świat nie jest czarno-biały, a pacjenci często postępują nieprzewidywalnie.

Niby uczono nas tego na studiach, ale w ferworze pracy zdarza się o tym zapomnieć. Mimo wszystko miejmy świadomość, że bezpośrednia komunikacja na linii lekarz – farmaceuta znakomicie ułatwi pracę obu stronom, a jej beneficjentami staną się pacjenci, duzi i mali.

Mariusz Politowicz