6 października 2024

Prezes NRL: Wojna i wojenki

Wiedza daje pokorę, władza niestety nie. Ta trawestacja myśli Lwa Tołstoja warta jest upowszechnienia – pisze prezes NRL prof. Andrzej Matyja dla „Gazety Lekarskiej”.

Foto: pixabay.com

Społeczeństwo jest bardzo zmęczone. Minister Zdrowia oświadcza, że sytuacja jest coraz poważniejsza, nie chcąc chyba użyć słowa „tragiczna”. Prof. Andrzej Horban, główny doradca Premiera ds. COVID-19 ostrzega, że może dojść do całkowitego lockdownu.

Tymczasem, rok po pandemii, mamy chaos decyzyjny; rozbieżne dane, które trudno nazwać wiarygodnymi; są niespójne reakcje i propagandowe pustosłowie (ostatnio o onkologii, która w czasie pandemii jest, jak stwierdził Prezes Polskiej Unii Onkologii, dr Janusz Meder, a później podchwycili politycy – „zieloną wyspą”!). Nadal podążamy za koronawirusem, a co bardziej radykalni politycy opozycji mówią o przegranej z nim walce.

Wciąż brakuje godnego zaufania systemu monitoringu zakażeń, który pomógłby w stosowaniu bardziej finezyjnych form walki z pandemią. Bezradność wobec sytuacji próbuje się ukryć za mglistymi zapowiedziami „właścicielskiej restrukturyzacji” szpitali. Wyciąga się z lamusa pomysły centralizacyjne, spychające na margines samorząd lokalny. Proponowane regulacje wynagrodzeń są nieakceptowalne. Głos „dołów” jest ignorowany w imię fałszywie rozumianego zarządzania sytuacją kryzysową z poziomu omnipotentnej „centrali”.

W obliczu wiosennego wzrostu zachorowań wręcz absurdalny i groteskowy wydaje się konflikt wokół Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego. Dwukrotnie (w lutym i marcu) zwracałem się do Ministra Zdrowia o zwolnienie lekarzy przystępujących do PES w sesji wiosennej 2021 r. z części ustnej tego egzaminu, analogicznie, jak miało to miejsce w ubiegłym roku. Wówczas można to było zaakceptować, a teraz – o dziwo – konsultanci krajowi znaleźli mnóstwo powodów, by tak się nie stało, tłumacząc to też wyszczepieniem lekarzy.

Moje apele pozostawały bez odpowiedzi, a zamiast niej lekarze otrzymali komunikat o przesunięciu terminu o dwa miesiące. Wybuchła burza i następnego dnia decyzję cofnięto, utrzymano terminy, a także egzamin ustny. Odrzucono postulaty środowiska, by zrezygnować z egzaminów ustnych z powodu sytuacji epidemicznej i ogromnych potrzeb kadrowych w ochronie zdrowia, kiedy każdy lekarz jest na wagę złota.

W sytuacji nadzwyczajnej powinien on być przy pacjentach, a nie siedzieć nad książkami, by jak najlepiej poradzić sobie na egzaminie ustnym, który na podstawie odpowiedzi na 3-4 pytania ma – jak twierdzą jego zwolennicy – potwierdzić fachowość i kompetencje zdającego, tak jakby nie miał za sobą zdanego egzaminu testowego, kilku lat praktyki, a kierownik specjalizacji w ciemno dopuszczał go do egzaminu, mimo że poświadcza to swoim autorytetem. Wszystko to dzieje się, tak, jakby wokół nie toczyła się ostra walka o zdrowie i życie.

Szczególnie bolesne jest zarzucenie mi – reprezentantowi społeczności lekarskiej – przez jednego z konsultantów krajowych „merkantylnych” pobudek. Zastanawiam się, gdzie u kolegi profesora, autora tego stwierdzenia, podziała się odpowiedzialność za słowo, poczucie rzeczywistości, zrozumienie realiów obecnej sytuacji, tym bardziej, że już drugą kadencję pełni on funkcję rzecznika odpowiedzialności zawodowej w jednej z izb lekarskich i powinien dobrze znać problemy środowiska i warunki jego funkcjonowania. Czy kurczowe trzymanie się rozwiązań nieprzystających do obecnej, ekstremalnej sytuacji ma jakąś wartość? Dodatkowo sytuację zaogniła urzędniczka wyższego szczebla Ministerstwa Zdrowia, zapowiadając w korespondencji do konsultantów krajowych „wojenkę” z Naczelną Radą Lekarską.

Zamieszanie wokół PES jest gorszące. To przejaw braku szacunku dla całego środowiska, które potrzebuje wsparcia, a spotyka się z niezrozumieniem i małostkowością. Szkoda, że w tę grę zostali wciągnięci konsultanci krajowi. Włączyli się w nią również konsultanci dyscyplin lekarsko-dentystycznych, a co jeszcze dziwniejsze, konsultanci dziedzin takich jak farmacja przemysłowa, farmacja szpitalna, psychologia kliniczna, pielęgniarstwo, choć my, lekarze, nie ingerowaliśmy nigdy w sprawy kształcenia tych specjalistów.

Oliwy do ognia dolewają pomysłodawcy nowych zasad kształtowania wynagrodzeń lekarzy czy przyjętej arbitralnie, bez konsultacji ze środowiskiem lekarskim, decyzji o wstrzymaniu przyjęć planowych. Towarzyszy temu obarczanie podmiotów leczniczych konsekwencjami za niezrealizowane kontrakty. Wywołuje to frustrację, działa demotywująco, pogłębia rozpowszechniony wśród lekarzy syndrom wypalenia zawodowego, a – jak sygnalizują psychologowie – również stresu pourazowego podobnego do tego wyniesionego z działań wojennych.

Nie dość, że nie ma konkretnych decyzji świadczących o docenieniu pracy lekarzy i całego personelu medycznego oraz pomocniczego, to nadal czujemy się pozbawieni wsparcia i osamotnieni w walce z pandemią. Słowa i deklaracje wypowiadane przed kamerami telewizyjnymi czy z trybuny sejmowej już od dawna nie robią wrażenia. W tym samym czasie, kiedy toczyły się „wojenki” z naszym środowiskiem, odbywała się poważna, pięciodniowa konferencja Światowego Forum Ekonomicznego i London School of Economics pt. „Partnerstwo dla zrównoważonego i odpornego systemu ochrony zdrowia”.

Analizowano doświadczenia różnych krajów w walce z pandemią, zastanawiając się, jakie z tego wynikają wnioski na przyszłość. Na radarach naukowców, ekspertów i praktyków znalazło się pięć kluczowych obszarów: zarządzanie systemem ochrony zdrowia, finansowanie, zasoby kadrowe, kwestie medyczne i technologiczne oraz świadczenie usług medycznych.

Pilotażowe badania przeprowadzone w ośmiu krajach wykazały wiele podobnych słabości na początkowym etapie walki z pandemią. Kierunkowe konkluzje z tych doświadczeń też są bardzo zbieżne. Warto je chociażby w punktach odnotować i dedykować politykom oraz wszelkim decydentom. Otóż z analiz OECD wynika, że: „warunkiem wstępnym wzmocnienia odporności systemu opieki zdrowotnej są większe inwestycje w pracowników ochrony zdrowia”. Inny wniosek: „Każdy dolar zainwestowany w poprawę zdrowia przynosi od 2 do 4 dolarów korzyści ekonomicznych”.

„Konieczne jest zwiększenie nakładów publicznych na ochronę zdrowia”, „Inwestycje w zdrowie kreują nowe miejsca pracy”, „Silniejszy system ochrony zdrowia to silniejsza gospodarka”. Za tymi stwierdzeniami stoją konkretne liczby i przykłady. Badania pokazują też, że ogólna wielkość potrzebnych inwestycji w krajach OECD to średnio ok. 1,5 proc. PKB (przy rozpiętości między 0,5-3,4 proc.). Jak się jednak szacuje, ok. 20 proc. nakładów na zdrowie w krajach OECD jest nieskutecznie wydanych, a wręcz marnotrawionych; pacjenci nie zawsze otrzymują właściwą pomoc, więc środki można by wykorzystać efektywniej.

Pole do działań naprawczych, innowacji organizacyjnych i technologicznych jest ogromne. To są wyzwania dla ochrony zdrowia w krajach OECD, w których walka z pandemią nie wyklucza myślenia o tym, co dalej. Tymczasem naszemu krajowi, miotanemu przez kolejną falę pandemii, funduje się „wojenki” ze środowiskiem lekarskim, dzieli się je na lepszych i gorszych, ważniejszych i mniej ważnych, zamiast w tych trudnych czasach okazywać sobie solidarność i wsparcie.

Inni wyciągają nauki i pewnie już intensywnie przygotowują plany inwestowania w rozwój stabilnego i odpornego systemu ochrony zdrowia. U nas konfliktuje się środowisko, podejmuje arbitralne i niezrozumiałe decyzje, przedstawia upokarzające propozycje wynagrodzeń, a także szafuje się groszem publicznym, gdy ciągle słyszymy, że brakuje go na zdrowie. Perspektywa przybliżenia się udziału nakładów na zdrowie w PKB podobnego jak krajach „starej” Unii jest nadal odległa, a dystans może wcale się nie zmniejszyć, bo liderzy w tym wyścigu będą wciąż nam uciekać.

My za to mamy nasze gierki i wojenki, wzajemne przerzucanie się odpowiedzialnością w imię rzekomej dbałości o jakość kształcenia. A może by tak konsultanci krajowi, dbając o jakość opieki nad polskimi pacjentami, zaproponowali urzędnikom Ministerstwa Zdrowia, by podobne egzaminacyjne sito przechodzili chętni spoza Unii Europejskiej, którzy chcą zasilić szeregi polskich lekarzy? Traktujmy się poważnie! Panie i Panowie z Miodowej i „okolic” – bądźmy partnerami. Szanujmy wiedzę. Toczmy dialog dla dobra pacjentów, zgodnie z polskim przysłowiem: „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje”.

Andrzej Matyja, prezes NRL