17 czerwca 2025

Prof. Krystyna Rowecka-Trzebicka: nie wszystko jest czarno-białe

Każdą sprawę trzeba rozsądzić tak, by nikogo nie skrzywdzić. Nie przespałam z tego powodu wielu nocy – opowiada prof. Krystyna Rowecka-Trzebicka, naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej III kadencji, pierwsza kobieta w najwyższych władzach samorządu lekarskiego w Polsce, w rozmowie z Mariuszem Tomczakiem.

Fot. Przemysław Keler/KPRP

Kilka tygodni temu odebrała Pani Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski nadany przez prezydenta Andrzeja Dudę za wybitne zasługi w działalności na rzecz samorządu lekarskiego oraz za osiągnięcia w pracy naukowo-badawczej i społecznej. Serdecznie gratuluję.

Krzyż Komandorski, który ma piękną szarfę w kształcie kokardy, został mi przyznany w październiku 2024 r., a odebrałam go w marcu 2025 r. w czasie uroczystości w Belwederze. Wyobrażam sobie, że jest to uznanie zarówno dla całego mojego życia, jak i dla wszystkich moich współpracowników. To nie jest przejaw skromności, bo miałam kontakt z wieloma naprawdę bardzo wartościowymi osobami. Moje życie zawodowe to była przede wszystkim praca na etacie w szpitalu klinicznym.

Dodam, że już wcześniej otrzymałam Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, z czym wiąże się bardzo ciekawa historia. Odznaczenie zostało mi przyznane już w 1989 r., ale ja o tym nie wiedziałam, bo jak się później okazało, dokumenty gdzieś zaginęły. Odebrałam je dopiero w 1998 r., w dniu, w którym odchodziłam z Centrum Zdrowia Dziecka na emeryturę. Z kolei w 2001 r. otrzymałam Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.

W grudniu 2024 r. z rąk prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej Łukasza Jankowskiego otrzymałam podziękowanie za – proszę pozwolić, że odczytam – uznanie dla osiągnięć zawodowych, wpływ na rozwój i umocnienie samorządu lekarskiego w Polsce oraz świadectwo niezłomnego ducha, empatii i miłości do ludzi.

Co to znaczy być dobrym lekarzem?

Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie w kilku zdaniach. Przede wszystkim ważna jest osobowość oraz życzliwość i chęć pomocy innym ludziom. Lekarz powinien mieć dużo cierpliwości, bo nie będzie w stanie porozumieć się z pacjentem, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to trudne, kiedy wizyta jest zaplanowana na 15 minut, a do gabinetu przychodzi starsza osoba. Pracowałam przez 43 lata i w tym czasie wychowałam dwoje dzieci, co jest także zasługą mojego męża, na którego pomoc zawsze mogłam liczyć.

Oczywiście nie wolno zapominać o wiedzy. Pamiętam, jak kiedyś prof. Bolesław Górnicki powiedział, że lekarz powinien widzieć pacjenta w całości, ponieważ nie może być specjalistą tylko od dużego palca czy tylko od ucha. Dlatego dobrego lekarza musi cechować świadomość, że choćby nie wiem ile się naczytał, nigdy nie będzie wiedział wszystkiego. Warto czasami pomyśleć: „może się mylę”, „może czegoś nie wiem”. W takich sytuacjach zawsze konsultowałam się z innymi lekarzami i jestem pewna, że dzięki temu pacjenci otrzymali najlepszą możliwą pomoc.

Jak doszło do tego, że zaangażowała się Pani w działalność samorządu lekarskiego?

Kiedy pod koniec lat 80. XX w. odradzały się izby lekarskie, otrzymałam rekomendację ze strony Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Mam to pismo do dziś. Dzięki temu w 1989 r. zostałam wybrana na zastępcę naczelnego rzecznika odpowiedzialności zawodowej. W głosowaniu otrzymałam drugą największą liczbę głosów. Rzecznikiem I kadencji został prof. Stanisław Leszczyński, człowiek wspaniały i uczciwy, od którego biła niesłychana życzliwość.

Naprawdę jestem dumna z tego, że byłam pierwszą kobietą na tak odpowiedzialnym stanowisku w odrodzonym samorządzie lekarskim po 1989 r. Przed wojną nie było żadnej kobiety piastującej taką funkcję. W I kadencji byłam zastępcą NROZ, a w III kadencji zostałam wybrana naczelnym rzecznikiem.

To były lata 1997-2001. Jak je Pani wspomina? 

Od początku uważałam, że rolą naczelnego rzecznika odpowiedzialności zawodowej jest obrona pacjentów, ale też obrona lekarzy przed niesłusznymi skargami. Tego nauczył mnie prof. Leszczyński. Bywały też, niestety, sprawy na linii lekarz-lekarz, których liczba w mojej kadencji nieznacznie wzrosła w porównaniu z poprzednimi latami. Zawsze dbałam o to, by podczas rozpatrywania sprawy był obecny przynajmniej jeden specjalista z danej dziedziny medycyny. W tamtym okresie wśród zastępców NROZ było około trzydziestu lekarzy i lekarzy dentystów z całej Polski. Dominowały sprawy z zakresu ginekologii i położnictwa oraz chirurgii. Długo dyskutowaliśmy, zwłaszcza nad trudnymi przypadkami.

Wielkim problemem był brak biegłych. Kiedy zostałam naczelnym rzecznikiem, skontaktowałam się telefonicznie z kilkunastoma osobami z różnych stron kraju, które w mojej ocenie były uczciwe i mądre i miały długi staż pracy. Wszyscy, poza jedną, zgodzili się pomagać nam w przygotowywaniu opinii i problem w dużym stopniu został rozwiązany.

Co jest najtrudniejsze dla naczelnego rzecznika odpowiedzialności zawodowej?

Praca rzecznika polega na ocenie konkretnych spraw. Trzeba je rozważać w sumieniu, w oparciu o wiedzę, własne doświadczenie i wnioski wynikające z rozmów z zastępcami. Nie wszystko jest czarno-białe, a każdą sprawę trzeba rozsądzić tak, by nikogo nie skrzywdzić. Czasami kluczowa rola przypada ocenie tego, na ile na daną sytuację wpłynęły warunki udzielania świadczeń czy miejsce, w którym coś się wydarzyło. Nie przespałam z tego powodu wielu nocy.

Dlaczego?

Wprawdzie wspólnie omawialiśmy wszystkie przypadki – w gronie rzeczników zbieraliśmy się mniej więcej raz na dwa tygodnie – ale to przecież ja jako NROZ podejmowałam ostatecznie decyzję, czy sprawa zostanie skierowana do sądu lekarskiego. Zdarzało się, że pacjent miał rację i lekarz został ukarany. To naprawdę nie były łatwe decyzje. Dlatego kiedy zaproponowano zgłoszenie mojej kandydatury na kolejną kadencję, bardzo pięknie podziękowałam i odmówiłam.

Czy wciąż pamięta Pani sprawy z tamtych lat?

Tak. W pamięci utkwiła mi zwłaszcza sytuacja, kiedy do NROZ wpłynęła skarga starszego mężczyzny, który chyba od niedawna przebywał na emeryturze, a wcześniej leczył się psychiatrycznie. Jeszcze zanim doszło do tego spotkania, poprosiłam męża, który też był lekarzem, żeby przyjechał samochodem, zaparkował w pobliżu naszej siedziby i zawiadomił policję, gdyby doszło do jakiegoś nieprzyjemnego zdarzenia. Spotkanie odbyło się po południu, kiedy w budynku przy ulicy Grójeckiej w Warszawie było tylko kilka osób. W momencie kiedy ten pan pojawił się na sali, podszedł do mnie portier i na ucho powiedział: „Niech pani uważa, bo on ma kamizelkę kuloodporną i gazrurkę”. Wtedy nawet nie wiedziałam, co to słowo oznacza…

Rozmowa przebiegała w dość spokojnej atmosferze. Cierpliwie słuchałam, co ten człowiek ma do powiedzenia. Parokrotnie zapytałam, w jaki sposób możemy mu pomóc. Umówiliśmy się, że jeśli w przyszłości zajdzie taka potrzeba, zwróci się z wnioskiem o udzielenie pomocy. Kiedy było już po wszystkim, podszedł do mnie, podziękował i pocałował w rękę, mówiąc, że jestem pierwszą osobą w jego życiu, która go wysłuchała. Więcej pism od tego człowieka nie było, mimo że wcześniej zgłosił z dziesięć skarg.


Krystyna Rowecka-Trzebicka urodziła się w 1933 r. Studia ukończyła w 1957 r. Specjalizację I stopnia w dziedzinie pediatrii uzyskała w 1961 r., a II stopnia – cztery lata później. W 1967 r. obroniła tytuł doktora nauk medycznych, w 1978 r. uzyskała habilitację, a w 1989 r. otrzymała tytuł profesora. Przez ćwierć wieku kierowała Oddziałem Niemowlęcym w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Od 1998 r. przebywa na emeryturze. Jest honorowym członkiem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej oraz bratanicą gen. Stefana Grota-Roweckiego – pierwszego dowódcy AK.

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 5/2025