18 października 2024

„Przymus szczepienia” a szkoda pacjenta

Na polski specjalny „fundusz no fault”, wzorowany na podobnych rozwiązaniach funkcjonujących za granicą, zapewne przyjdzie nam jeszcze poczekać. Prawodawca ma teraz inne sprawy na głowie – pisze prof. dr hab. Tomasz Justyński.

Fot. shutterstock.com

Historia szczepionki jest dłuższa, niż się wydaje. Sięga XVIII w. Już w 1796 r. Brytyjczyk Edward Jenner wynalazł i po raz pierwszy zastosował metodę zwaną dziś powszechnie wakcynacją (od wirusa variola vaccina – ospa krowia, który został użyty do pierwszego szczepienia).

W rezultacie 200 lat później Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła całkowite zwalczenie ospy prawdziwej. Z kolei w 1885 r. Francuz Louis Pasteur wynalazł i z sukcesem zastosował szczepionki przeciwko wąglikowi i wściekliźnie.

Potem doszły wakcyny przeciwko gruźlicy, błonicy, krztuścowi, tężcowi, durowi wysypkowemu, żółtej gorączce i grypie, a po II wojnie światowej jeszcze przeciwko odrze, śwince, różyczce, ospie wietrznej oraz wirusowemu zapaleniu wątroby (typu A i B) oraz inne. Dziś powszechne stosowanie szczepień jest oczywistością. Pandemia COVID-19 brutalnie przypomniała i jeszcze raz uzmysłowiła ich znaczenie.

Dobrowolnie albo obowiązkowo

Szczepienia, jak samo leczenie, są w Polsce – podobnie jak w wielu innych krajach – co do zasady dobrowolne. Kto chce, szczepi się, kto nie chce – nie musi. Powszechną wiedzą objęty jest jednak fakt, że odpowiedni poziom zaszczepienia społeczeństwa zapewnia jego członkom nie tylko indywidualną, ale także „zbiorową” ochronę. Tym samym obniża społeczne i ekonomiczne koszty leczenia.

Leczenie zresztą nie zawsze jest tak skuteczne, jakby się chciało. Nic zatem dziwnego, że prawodawcy w wielu krajach niejednokrotnie, chociaż raczej wyjątkowo, odwołują się do narzucania obowiązku szczepień. Obywatele mają wtedy niewiele do powiedzenia. Muszą się szczepić. Najczęściej chodzi o obowiązek dotyczący dzieci, rzadziej określonych grup zawodowych (lekarzy, pielęgniarek, policjantów, żołnierzy etc.), czasem wprowadzony z powodu i w czasie epidemii.

Sankcje (czyli konsekwencje prawne dotykające osoby uchylające się od obowiązku) mogą być i są różne. Zwykle są powiązane z wagą, jaką przywiązuje się do realizacji obowiązku. Od odmowy przyjęcia do przedszkola dziecka niezaszczepionego (np. w niektórych stanach USA), poprzez wykluczenie przyznania rozmaitych dodatków socjalnych na dzieci (jak w Australii), aż do kar finansowych i wreszcie do przymusowego wykonania, nawet z zastosowaniem tzw. przymusu bezpośredniego (czyli siły fizycznej) dla wymuszenia realizacji obowiązku.

Jakiś czas temu (w czerwcu br.) niemiecki Federalny Sąd Najwyższy (BGH) potwierdził zgodność z prawem niedopuszczenia do pracy personelu opiekuńczego z powodu braku świadectwa obowiązkowego szczepienia przeciwko COVID-19 (bez prawa do wynagrodzenia za czas niewykonywania pracy oraz urlopu).

W Polsce Naczelny Sąd Administracyjny (NSA) w wyroku z 1 sierpnia 2013 r. (II OSK 745/12) orzekł, że „wynikający z przepisów obowiązek poddania dziecka szczepieniu ochronnemu jest bezpośrednio wykonalny. Jego niedochowanie aktualizuje obwiązek wszczęcia postępowania egzekucyjnego, którego rezultatem będzie poddanie dziecka szczepieniu ochronnemu”. Oprócz „przymusu administracyjnego” (czyli możliwości „wymuszenia” szczepienia) w Polsce unikanie obowiązkowego szczepienia podlega również sankcji karnej. W świetle art. 115 Kodeksu wykroczeń stanowi wykroczenie zagrożone karą grzywny do 1,5 tys. zł lub karą nagany.

Naprawi szkodę, gdy zawinił

Oczywiście, zdarza się, że pacjent poddawany szczepieniu dozna z tego powodu szkody. Jak każda interwencja medyczna, tak i szczepienia wiążą się przecież, nawet jeśli stosunkowo rzadko, z pewnym ryzykiem. „Szkoda szczepienna” może wynikać z rozmaitych okoliczności i obciążać odpowiedzialnością różne podmioty (producenta, zakład leczniczy, lekarza). Zasada odpowiedzialności jest tu prosta.

Jeśli ktoś zawinił, poszkodowany może domagać się naprawienia całej szkody pozostającej w związku przyczynowym ze szczepieniem. Kluczowa jest oczywiście wina. Zasadą w prawie polskim jest bowiem odpowiedzialność sprawcy szkody wtedy, gdy można mu przypisać (i wykazać) postępowanie zawinione (art. 415 Kodeksu cywilnego).

W przypadku szczepień najczęściej przyczyną odpowiedzialności lekarza/zakładu leczniczego (czyli zawinieniem) będzie niewłaściwe, nienależyte zbadanie pacjenta zmierzające do ustalenia przeciwwskazań do szczepienia lub nieprawidłowe wykonanie samego zabiegu szczepienia. Jednak nie tylko. Przyczyną może też być niewłaściwa jakość samej szczepionki – albo źle przechowywanej, albo też nieprawidłowo skonstruowanej lub wyprodukowanej.

W tym drugim przypadku odpowiada producent, a jego odpowiedzialność jest zaostrzona i opiera sią na zasadzie ryzyka. Oznacza to, że nie ma konieczności wykazywania winy. Producent (i to nie tylko leków czy szczepionek, ale także innych dóbr) odpowiada za wprowadzenie do obrotu produktu o właściwościach niebezpiecznych. Oczywiście, wina najczęściej będzie występowała, jednak poszkodowany zwolniony jest z jej wykazywania.

Stanowi to znaczące uproszczenie i ułatwienie procesu odszkodowawczego, a często w ogóle umożliwia dochodzenie odszkodowania. Przecież pacjent nie tylko nie ma dostępu do wielu potrzebnych informacji dotyczących produkcji szczepionki (objętych tajemnicą producenta), ale też nie ma żadnej wiedzy co do tego, kto konkretnie zawinił. W praktyce zamiast najczęściej zagranicznego producenta, odpowiada importer szczepionki, co jest dodatkowym ułatwieniem, pozwala przecież uniknąć „zagranicznego procesu”.

Jednak zobowiązuje

Dla nikogo nie jest tajemnicą, że w przypadku szczepień do szkody może dojść również bez czyjegokolwiek zawinienia. Czasem zachodzi nietypowa reakcja organizmu, której mimo najbardziej starannych badań kwalifikacyjnych nie da się przewidzieć. W takich sytuacjach wykluczone jest poszukiwanie odpowiedzialności na zwykłych zasadach, tj. w oparciu o kryterium winy sprawcy szkody.

W konsekwencji niemożliwe jest uzyskanie odszkodowania. Mając to na uwadze, w wielu krajach ustawodawcy stworzyli specjalne podstawy prawne (tzw. systemy no fault) dla wynagrodzenia poszkodowanych, którzy w rezultacie szczepienia ponieśli szkodę przez nikogo niezawinioną (w tym w wyniku wakcynacji obowiązkowej). Tak jest przykładowo we Francji (1964 r.), Niemczech (1971 r.), Wielkiej Brytanii (1979 r.) czy Włoszech (1992 r.). W Polsce takiej specjalnej regulacji prawnej brakuje.

Nie oznacza to wprawdzie, że naprawienia szkody niezawinionej zupełnie nie można dochodzić. Można, jednak inaczej niż w krajach, które sprawę wprost uregulowały, zamiast uproszczonej procedury (opartej jedynie na wykazaniu szkody szczepiennej i związku przyczynowego, a czasem nawet tylko uprawdopodobnieniu tego związku) prowadzi do tego długotrwała droga procesu cywilnego. Przy tym droga tzw. „procesu słusznościowego”.

Na zasadzie słuszności

Jeżeli zatem nie ma podstaw do przyznania odszkodowania, gdyż nikt nie zawinił, ale szkoda jest, pozostaje prerogatywa sądu polskiego do orzekania „na zasadach słuszności”. Czyli trochę jak w krajach anglosaskich (i w amerykańskich filmach prawniczych) nie na podstawie wyraźnych norm prawa stanowionego (ustaw), ale w oparciu o poczucie słuszności.

W polskim systemie prawnym pozwala na to art. 419 k.c. Judykatura już dawno przesądziła, że należy go stosować również w przypadku „niezawinionej szkody szczepionkowej”, a szczególnie wówczas, gdy taka szkoda powstała w przypadku szczepień obowiązkowych.

 Warto w tym kontekście przywołać wyrok Sądu Apelacyjnego w Poznaniu z 22 stycznia 2013 r. (I ACa 1160/12). Wprawdzie sąd nie przyznał tu odszkodowania na rzecz ciężko chorego powoda, ale sformułował ogólną tezę przyjętą dziś powszechnie w procesach o odszkodowanie w związku z „przymusowym szczepieniem”. Powód urodzony 29 sierpnia 1995 r. został w 1996 r. (13 lutego i 27 marca) szczepiony szczepionką skojarzoną przeciwko krztuścowi, błonicy i tężcowi (DTP). Już po pierwszym jej podaniu długo krzyczał, zaś po kolejnym dostał drgawek, a po jakimś czasie pojawiły się oczopląs i bezdechy.

Przeprowadzone badania wykazały dziecięce porażenie mózgowe. Stan zdrowia powoda określono jako bardzo zły, zaś szanse na znaczącą poprawę jako nikłe. Sąd nie przyznał zadośćuczynienia (300 tys. zł), renty miesięcznej (w kwocie 4797,80 zł) oraz odszkodowania na zakup niezbędnego sprzętu rehabilitacyjnego (15,5 tys. zł), gdyż biegli wykluczyli, aby choroba spowodowana była szczepieniem. Miała ona być związana z przedwczesnym porodem i ewentualnym krwawieniem śródczaszkowym.

Zdaniem biegłych porażenie mózgowe rozwijało się niezależnie od podania szczepionki, ewentualnie mogło być tak, że szczepienie było swoistym „mechanizmem spustowym”, ujawniającym objawy, które i tak powstałyby z czasem. Powód zatem nic nie uzyskał, ale za jego sprawą przesądzona została ważna dla innych skarżących reguła.

Mianowicie: „szczepienia ochronne zarządzane są w interesie całego społeczeństwa i każdego obywatela, a normalnie też nie powodują u osób szczepionych żadnego poważniejszego rozstroju zdrowia, jeżeli jednak wyjątkowo – z niewyjaśnionych dotychczas przez naukę i przez nikogo niezawinionych przyczyn – rozstrój taki nastąpił, powodując trwałe kalectwo, zasady współżycia społecznego przemawiają za przyznaniem odszkodowania”.

Potrzebny „fundusz”

Obecnie droga do odszkodowania w związku ze „szkodami szczepionkowymi” jest w prawie polskim otwarta. Za sprawą judykatury jest tak także wtedy, gdy brakuje elementarnej w zwykłych procesach odszkodowawczych przesłanki w postaci zawinienia. Niestety trudno byłoby jednocześnie zaprzeczyć, że jest to ścieżka bardzo mozolna; ścieżka długotrwałego (ciągnącego się nieraz latami) procesu sądowego o niepewnym – szczególnie „w procesie słusznościowym” – finalnym rezultacie.

Dlatego pilnie potrzebne jest nowe, alternatywne do procesu cywilnego rozwiązanie o nieskomplikowanej procedurze umożliwiającej szybkie przyznanie odszkodowania. Na przykład jakiś specjalny „fundusz no fault”. Jego stworzenie nie wymagałoby wymyślania czegoś zupełnie od podstaw. Systemy tego typu od dawna z powodzeniem funkcjonują za granicą. Niestety, na mniej lub bardziej podobne polskie rozwiązanie przyjdzie zapewne poczekać.

Prof. dr hab. Tomasz Justyński, kierownik Katedry Prawa Cywilnego UMW w Toruniu