21 listopada 2024

Różne pory roku (wywiad z prezesem NRL 2010-2018)

„Z satysfakcją przyjąłem, że w sześciu izbach prezesami zostali lekarze dentyści. Cieszy też liczny udział w wyborach młodych lekarzy”. Z Maciejem Hamankiewiczem, prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej w latach 2010-2018, rozmawiają Ryszard Golański i Marta Jakubiak.

Foto: Marta Jakubiak

Jaki był samorząd, kiedy pan zaczynał?

Pierwszą kadencję, którą obserwowałem jako lekarz niedziałający jeszcze w strukturach samorządu, odbierałem jako przemianę dziejową, powiew wolności, wybuch demokracji.

Miało się ochotę w tym uczestniczyć. Dlatego, kiedy wybrano mnie w drugiej kadencji do prezydium okręgowej rady lekarskiej, a potem na stanowisko skarbnika, byłem usatysfakcjonowany i poczułem świetlaną przyszłość samorządową.

Potwierdziło się. Minęły cztery kadencje, dwie z nich był pan prezesem okręgowej rady lekarskiej, potem prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej. Jak samorząd zmienił się przez te lata?

O ile ta pierwsza kadencja była przeznaczona na tworzenie się pewnych struktur, o tyle później, co zostało narzucone przez ustawę o izbach lekarskich z 17 maja 1989 r. – czy chcieliśmy tego, czy nie – rozwój szedł bardziej w kierunku izby jako organu administracji państwowej.

Zaznaczyła się tendencja do przeobrażania samorządu w instytucję. Obejmując stanowisko prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej, uważałem, że powinniśmy zbudować mocną pozycję w strukturach demokratycznego państwa, natomiast powinniśmy się bronić przez zbyt mocnym zbiurokratyzowaniem, zurzędniczeniem.

Udało się?

Przez tych osiem lat Naczelna Rada Lekarska zyskała stałą i solidną pozycję społeczną. Jednocześnie postaraliśmy się o to, by środowisko lekarskie czuło, że po coś ma tę izbę. Duży nacisk położyliśmy na doskonalenie zawodowe i walkę o warunki wykonywania zawodu lekarza.

Wsparł pan protest rezydentów. Dlaczego?

Tak, wiem do czego państwo zmierzacie. Nie raz mi zarzucano, że jestem bardziej związkowy niż najzagorzalsi związkowcy. Usłyszałem to nawet na zjeździe OZZL. Wsparłem protest, ale w formie, na jaką pozwala działalność samorządu. Bo, choć umiem pójść na barykady, uważam, że samorząd nie powinien iść w kierunku związku zawodowego.

Jeden z przywódców protestu stanął na czele największej izby okręgowej w Polsce. I mówi, że trzeba odejść od roli lekarskiego urzędu, a powrócić do idei samorządu. Czyli mówi tak jak pan, a jednocześnie jest to przecież zapowiedź czegoś nowego.

System demokratycznych zmian sprzyja odnawianiu się. Po to Pan Bóg wymyślił różne pory roku, by co jakiś czas następowała nowa. Tak samo jest z życiem, które się kończy i powstaje nowe. Uważam, że to dobrze. Dobrze też, że w izbach lekarskich istnieje system maksymalnie dwukadencyjności na stanowiskach.

Tam, gdzie jej nie ma, np. w Niemczech, Austrii czy w Czechach, nie ma mechanizmu samooczyszczania. Ja jestem za kadencyjnością, choć wiem, że temu, który wiele dokonał, łatwiej jest wygrywać wybory. I gdybym dzisiaj mógł startować na kolejną kadencję prezesowania Naczelnej Radzie, miałbym dużo łatwiej.

Jak pan widzi swoją przyszłą rolę w samorządzie?

Chciałbym się nadal dzielić moją wiedzą, ale oczywiście swoje miejsce w strukturach naczelnych pozostawiam do decyzji delegatów na zjazd krajowy. Jednocześnie chciałbym podziękować delegatom zjazdu Śląskiej Izby Lekarskiej, gdyż to oni zdecydowali, bym zasiadał w okręgowej radzie lekarskiej, a następnie członkom nowej ORL, którzy podjęli decyzję, bym działał w jej Prezydium.

Jakimi cechami powinien być obdarzony dobry prezes NRL?

Powinien być człowiekiem, który szanuje swoje słowo, nie rozmienia go na drobne i nie dostosowuje do potrzeb sytuacji czy uzależnia od rozmówcy. W samorządzie nie powinno być miejsca na politykierstwo, prowadzenie nieczystego dialogu.

Prezes powinien umieć współpracować z innymi, być osobą dostępną dla środowiska lekarskiego, niewynoszącą się ponad innych. Dobrego lekarza poznaje się po umiejętności rozwiązywania trudnych problemów diagnostycznych. Dobrego prezesa poznaje się po umiejętności znalezienia się w sytuacjach trudnych, gdzie trzeba poprowadzić innych do satysfakcjonujących rozwiązań.

Czy ma pan na myśli walkę z Ministerstwem Zdrowia?

Samorząd z definicji nie jest opozycją ministerstwa, ale niewątpliwie siłą rzeczy musi stać na straży prawa zarówno swoich pacjentów, jak i lekarzy i lekarzy dentystów. Ministerstwo natomiast realizuje zapotrzebowania polityków i tu jest rozbieżność.

To właśnie z tej rozbieżności wynika rola opozycyjna, której się nie wypieramy, ale nie mówimy „nie, bo nie”, tylko podchodzimy do sprawy konstruktywnie – mówimy „nie, bo to spowoduje to i to”, i pokazujemy, dlaczego dobrze byłoby zrobić coś inaczej. Nie chodzi o to, by blokować nowe rozwiązania, ale o to, by je wprowadzać z jak najmniejszym bólem dla lekarzy i ich pacjentów.

Z czego jest pan najbardziej dumny?

Jednym z największych sukcesów było wyjaśnienie kontrowersji wokół klauzuli sumienia. Zarzucano lekarzom, że wykorzystują ją do odmowy wykonania zadań, które są im narzucane. Nie mam wątpliwości, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego mówiący o tym, że lekarz ma obowiązek działania zgodnie z własnym sumieniem, rozwiewa te wątpliwości i jest ogromnym krokiem budującym pozycję lekarza w społeczeństwie. Sprawa przybrała taki kształt, jaki był oczekiwany przez Naczelną Radę Lekarską.

Wyrok Trybunału umacnia znaczenie wolności zawodu lekarza, a zaufanie publiczne do lekarza musi wynikać z wolności tego lekarza. Ważnym elementem tej sprawy było uznanie Kodeksu Etyki Lekarskiej za pełnoprawny akt w obrocie prawnym. Możemy być dumni, że orzeczenie Trybunału i późniejsze wyroki Sądu Najwyższego uwzględniają zapisy KEL jako odnośnika prawa do etyki. Przekonanie, że leczę zgodnie z sumieniem i to sumienie jest oparte na prawie, jest dla wielu lekarzy bardzo ważne.

A czego nie udało się zrobić?

Zobowiązać państwa do zorganizowania świadczeń tak, aby były one możliwe, skutecznie dostępne i zorganizowane przez administracje publiczną. Państwo nie może odwoływać się do sumienia, bo sumienie ma człowiek, a nie państwo.

Niestety, wydaje się, że metoda Piłata jest chętnie przyjmowana przez kolejne ekipy ministerialne. Administracja publiczna nie nadąża ani za prawem, ani za etyką, ani za wyrokami Trybunału. Kobieta, która ma prawo do terminacji ciąży, jest w Polsce bezradna. Czy to ona ma chodzić od lekarza do lekarza i pytać: „jakie pan ma sumienie, doktorze?”. No nie, tak być nie powinno.

Naczelna Rada Lekarska mijających kadencji będzie się kojarzyła także z bojem o pakiet onkologiczny.

To fakt, bo w pierwotnej wersji został on wprowadzony nie dla pacjentów, ale na potrzeby ówczesnego ministra zdrowia, żeby mógł utrzymać się na tym stanowisku kilka miesięcy dłużej. Musieliśmy zaprotestować.

Dzięki naszej walce pierwotna wersja została zmieniona i obecnie ma on już taki kształt, jaki powinien mieć w momencie wprowadzania. Jest przydatny i dla pacjentów, i dla lekarzy. Niepotrzebnie przechodziliśmy tę drogę pełną mąk i łez, ale najważniejsze, że się udało.

Udało się zlikwidować kolejki?

Kolejki znikną tam, gdzie będzie właściwe finansowanie, jak np. w przypadku leczenia ostrych zespołów wieńcowych. Jak dodatkowe środki przyczyniły się do skrócenia kolejek, widać to też na przykładzie oczekiwania na operacje zaćmy czy endoprotez stawu biodrowego, na które ostatnio minister dał więcej pieniędzy. Dlatego po raz kolejny apeluję do rządzących o zwiększenie nakładów finansowych na zdrowie do 6 proc. PKB.

Znamy już wyniki wyborów w większości okręgowych izb lekarskich. Czy były jakieś niespodzianki?

Z wielką satysfakcją przyjąłem, że w sześciu izbach prezesami zostali lekarze dentyści. To pokazuje, że jesteśmy wspólną izbą, a wcześniejsze głosy o tym, że stomatolodzy chcą odejść z naszego samorządu, wydają się zupełnie bezzasadne. Jeśli ktoś jest dynamiczny, dobry w tym, co robi, środowisko go dostrzeże.

Druga rzecz to liczniejsze grono pań wśród delegatów. Do niedawna w samorządzie nie było widać, że ponad 75 proc. wykonujących zawód lekarza i lekarza dentysty to kobiety. W mijającej kadencji prezesem ORL była zaledwie jedna kobieta, teraz mamy ich już sześć. To bardzo dobrze. Wierzę, że dzięki nim pojawi się nowa jakość w dyskusji i działaniu.

Cieszy też tak liczny udział w wyborach młodych lekarzy. Dobrze, że chcieli wejść do samorządu, bo to pokazuje, że samorząd lekarski jest ostoją, na której można budować wielkie sprawy. Związek zawodowy umożliwił im zaistnienie, ale wiedzą, że prawdziwe istnienie jest możliwe dopiero w samorządzie.

Jeżeli będą mądrze sprawowali swoje funkcje w izbach lekarskich, a jestem przekonany, że tak będzie, i jednocześnie zechcą podzielić się swoją energią młodości, opierając się równocześnie na radach osób doświadczonych, to popłynie z tego samo dobro.

Jakie wyzwania stoją teraz przed lekarzami, jakie przed samorządem?

Największe wyzwanie, któremu samorząd musi stawić czoła, i ma taką możliwość, to zmiana systemu specjalizacyjnego. Trzeba ułatwić zdobywanie specjalizacji, ale jednocześnie nie można obniżyć jakości kształcenia i wymagań. W najbliższych miesiącach, a może nawet tygodniach, będzie się toczył rozstrzygający bój w tej sprawie.

I niewątpliwie wygrana samorządu w Trybunale Konstytucyjnym, dotycząca jawności pytań z egzaminów już odbytych, przyjęta przez nas z wielką satysfakcją, jest krokiem w kierunku pozytywnych zmian. Deklaracja publiczna ministra Szumowskiego, że pytania od razu będą jawne dla wszystkich, także dla społeczeństwa, stworzy możliwość przyjrzenia się, czy egzaminy są układane w sposób racjonalny.

Duże wyzwanie stawia przed naszym środowiskiem także Ministerstwo Zdrowia, a dotyczy ono zmiany zasad nostryfikowania dyplomów i dopuszczania do wykonywania zawodu lekarzy spoza Unii Europejskiej. Pamiętajmy, że jakość kształcenia w różnych krajach jest różna. Trzeba dopuszczać jak największą liczbę nowych lekarzy, bo bez wątpienia są oni potrzebni, ale poprzeczkę ustawić na tyle wysoko, by pacjenci byli bezpieczni. Chcemy wiedzieć, na jakiej wysokości planuje zawiesić ją resort. Powinniśmy pilnować, by nie została zawieszona zbyt nisko.

Czy zwiększenie limitów przyjęć na studia to dobry pomysł?

Trzeba kształcić więcej lekarzy, ale przede wszystkim trzeba sprawić, żeby chcieli zostać w Polsce i tu pracować. Należy poprawić warunki pracy tych, którzy zawód już wykonują. Jeśli się tego nie zrobi, będą wyjeżdżać.

Jak ocenia pan pracę samorządowców ostatniej kadencji?

Ci, którzy tworzyli Naczelną Radę Lekarską, sprawdzili się znakomicie. Oczywiście nigdy nie jest idealnie, np. pojawiły się pewne problemy dotyczące środowiska lekarzy dentystów, ale swoją pracowitością i wielką osobowością prezes Leszek Dudziński spowodował, że udało się je skutecznie rozwiązać. Współpraca z wiceprezesami VI i VII kadencji była wyśmienita.

Myślę, że zrobiliśmy wiele dobrego dla środowiska. Kiedy obejmowałem stanowisko prezesa, mój poprzednik protestował przeciwko pomysłowi odtworzenia Komisji Legislacyjnej. Z perspektywy ostatnich lat widać, że kiedy właściwie zdefiniuje się zadania dla danej komisji, to zaczyna być ona bardzo skuteczna.

Nie chodziło nam tylko o opiniowanie przez komisję przesyłanych do izby projektów aktów prawnych, jak to było w latach poprzednich, ale chcieliśmy, by wypracowywała ona propozycje nowych rozwiązań i współuczestniczyła w tworzeniu zmian ustawowych. Jak wygląda opiniowanie w Polsce, doskonale wiemy: dokument wpływa we wtorek z terminem na miniony poniedziałek, przez co nie ma nawet szansy na zebranie się członków komisji. Chcieliśmy być krok przed ustawodawcą.

Olbrzymią pracę wykonała też Komisja Kształcenia Medycznego, która stworzyła propozycje nowych rozwiązań w zakresie szkoleń podyplomowych, w tym specjalizacji. Dziś stoją one u podstaw tego, co za chwilę zostanie zaprezentowane przez Ministerstwo Zdrowia w postaci projektu zmian ustawowych.

Za pana kadencji udało się wyegzekwować zwrot kosztów poniesionych przez samorząd na czynności przejęte od administracji. Ale nie były to jedyne środki finansowe, które dodatkowo zasiliły działalność samorządu.

Podstawowym źródłem finansowania są lekarskie składki i kiedy przeznaczaliśmy je na zadania narzucone przez państwo, to było to po prostu niesprawiedliwe. Dlatego zawalczyliśmy o zwrot. W kwestii dodatkowych środków około 20 mln zł pozyskaliśmy z programów unijnych na szkolenia lekarzy. To olbrzymia kwota.

Przygotowywanie projektów unijnych to trudna praca, zarówno jeśli chodzi o pozyskanie środków, jak i prowadzenie projektów oraz ich rozliczanie, ale było warto. Mojemu następcy zostawiam wiele z nich w trakcie realizacji. Będzie miał też o co walczyć, gdyż lada dzień pojawi się siedem nowych konkursów, a do rozdysponowania przewidzianych jest 80 mln zł.

Wierzę, że będzie skutecznie zabiegać o te pieniądze. Samorząd planuje też podpisać list o współpracy z instytucją przygotowującą w Brukseli nowe rozwiązania finansowania projektów unijnych. Trzeba iść o krok dalej – już nie tylko zabiegać o fundusze, ale również wskazywać, na jakie cele w Polsce warto je przeznaczać.

Zostawiam Naczelną Izbę Lekarską w dobrej kondycji finansowej. Przypominam, że o ile składka w całym samorządzie wzrosła, o tyle dla Naczelnej Izby Lekarskiej zmalała, bo otrzymuje ona teraz 15 proc. od składki zebranej, a nie jak było wcześniej – od składki należnej. Dzięki temu, że potrafiliśmy pozyskać finansowanie zewnętrzne, po ośmiu latach na kontach i w kasie jest więcej środków, niż zastaliśmy. Nie zjadaliśmy własnego ogona.