27 kwietnia 2024

Rząd stawia szczepienia z głowy na nogi

Zaufamy znowu nauce, ekspertom i zdrowemu rozsądkowi – mówił podczas telewizyjnego orędzia premier Donald Tusk. Ta obietnica dotyczy zwłaszcza szczepień ochronnych.

Fot. shuterstock.com

Czy jednak naprawdę można liczyć na przełom w polityce państwa? I czy ten przełom przywracający nauce i wiedzy miejsce im należne w procesie podejmowania decyzji na szczeblu rządowym jest rzeczywiście potrzebny?

Jest konieczny. Pozornie osiem ostatnich lat było dla szczepień ochronnych dobrym czasem. Decyzje o rozszerzeniu Programu Szczepień Ochronnych (PSO) dzieci i młodzieży (szczepienia przeciw pneumokokom, rotawirusom, w 2023 r. wpisanie zalecanych, ale w całości refundowanych dla określonych roczników szczepień przeciw HPV) to tylko część decyzji na „duży plus”.

Są też inne – w tym dotyczące refundacji niektórych szczepionek dla dzieci i młodzieży (grypa, HPV), dla wybranych grup wiekowych (m.in. grypa, pneumokoki, półpasiec) czy 50-proc. refundacja szczepionki przeciw grypie dla wszystkich uprawnionych. Taki telegraficzny skrót mógłby świadczyć, że jest lepiej, niż było.

I pod pewnym względem jest. Problem w tym, że poprawa jednego wycinka (względna finansowa dostępność, nieobejmująca całego spektrum szczepionek i dotycząca tylko wybranych grup wiekowych) nie zmienia całości obrazu. A ten jest fatalny.

Czy mogło być inaczej, skoro na koniec urzędowania były już minister sprawiedliwości i prokurator generalny zwrócił się z wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej o zbadanie zgodności z konstytucją ustawy o izbach lekarskich z myślą o „obronie praw” lekarzy do posiadania różnych światopoglądów w sprawach medycznych, w tym w sprawach szczepień ochronnych?

Wniosek ten poprzedziła kilkumiesięczna praca zespołu parlamentarnego, w którym prym wiodły posłanki Zjednoczonej Prawicy (a wtórowało im ministerstwo Zbigniewa Ziobry w tym jego następca w dwutygodniowym rządzie Marcin Warchoł). A jeszcze wcześniej były antyszczepionkowe filmiki posłów obozu rządzącego (w związku z pandemią COVID-19, choć nie wyłącznie).

Niech przemówią fakty

Patrząc wyłącznie na liczbę uchyleń od szczepień obowiązkowych dzieci i młodzieży, zwiększyła się ona w 2022 r. (danych za 2023 r. jeszcze nie ma) do ponad 72 tys. Gdy Zjednoczona Prawica obejmowała rządy w 2015 r., było ich około 18 tys. – czterokrotny wzrost w siedem lat musi robić wrażenie.

Płomienne wystąpienia ministrów i innych wysokich urzędników państwowych na konferencjach, kongresach, posiedzeniach rozmaitych gremiów na temat potrzeby zatrzymania i odwrócenia tego trendu zdały się na nic, bo zabrakło przełożenia na język decyzji.

Choćby takich jak powiązanie wypełnienia obowiązku szczepień z możliwością zapisania dziecka do przedszkola czy wręcz pobierania na niego świadczeń, w tym flagowego 500+. Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Obecność w Zjednoczonej Prawicy sceptycznie nastawionych do szczepień nie pozwalała na konsekwencję, czyli pogodzenie rozszerzania PSO z dbałością o konsekwencję w jego realizacji.

Problem stał się palący (a raczej zaczął się mocniej tlić), gdy wybuchła wojna w Ukrainie, a do Polski trafiły setki tysięcy dzieci i młodzieży o nieustalonym statusie zaszczepienia. Za moment miną dwa lata, jak państwo nie potrafi sobie z tym poradzić. Eksperci rozkładają ręce, rekomendując rozmowy z ukraińskimi rodzicami oraz angażując się w kampanie informacyjne skierowane do uchodźczych rodzin. Ale sami przyznają, że to za mało.

Problemem jest nie tyle postawa Ukraińców wobec szczepień, co brak mechanizmów gwarantujących polskim instytucjom wgląd w status zaszczepienia oraz praktyczny sposób wyegzekwowania obowiązku realizowania programu szczepień zgodnie z polskim kalendarzem. Obowiązek jest na papierze.

Tymczasem w Rumunii ogłoszono stan epidemii w związku z ogniskami odry, a władze w Kijowie biją na alarm, że ogarniętemu wojną krajowi również grozi epidemia tej choroby. Poziom zaszczepienia tylko polskich dzieci, co do których posiadamy informacje, spadł poniżej bezpiecznych 95 proc. Brzmi jak przepis, jeśli nie na katastrofę, to na poważne kłopoty.

Jeszcze lepiej problem pokazały szczepienia przeciw HPV – obiecane już w 2018 r., na etapie prac nad Narodową Strategią Onkologiczną. Musiało minąć pięć lat, by „słowo ciałem się stało”. Szczepienia ruszyły w czerwcu 2023 r. w atmosferze kampanijnego pikniku, na którym padło wiele podniosłych stwierdzeń. Jak choćby to, że „Polska dołącza do elity” (ówczesny minister zdrowia Adam Niedzielski zapomniał dodać, że w tej „elicie” przed nami zameldowało się ponad 120 krajów).

Opłakane rezultaty

Politycy nadużywają wielkich słów, nie widząc, jak łatwo popaść w śmieszność. Nie gwarantują one ani sukcesu, ani nawet mobilizacji. Politycy PiS stanęli przed nie lada dylematem: jak pogodzić chęć ogłoszenia sukcesu z ogólną niechęcią środowisk wspierających partię do tematu nie tyle szczepień jako takich, co przeciw HPV.

Powód? Szczepienia przeciw HPV nadal nie kojarzą się im z ochroną przed nowotworami, ale z aktywnością seksualną. W najlepsze pokutuje mit o rzekomym znaku równości między szczepieniem a zachęcaniem do uprawiania seksu, czego najlepszy (najgorszy) dowód dał były szef resortu edukacji Przemysław Czarnek, nie zgadzając się na kampanię informacyjno-edukacyjną.

Rezultat? Dość opłakany. W ciągu pół roku zaszczepiono ok. 18 proc. uprawnionych dwóch roczników nastolatków, zaś przełom roku przyniósł pewną dozę niepokoju, czy Ministerstwo Zdrowia aby na pewno zabezpieczy dla nich drugie dawki.

Wreszcie szczepienia sezonowe. Jeśli coś oddaje skalę porażki czy też klęski, to szczepienia przeciw grypie i COVID-19 w sezonie 2023/24. Można się zastanawiać, jak tę skalę przyjdzie mierzyć – odsetkiem zaszczepionych przeciw grypie, który już wspiął się na niebotyczne 7-8 proc. populacji, by w ubiegłym sezonie spaść do poprzedniego poziomu, który na twarzach decydentów powinien odbijać się palącym rumieńcem wstydu?

Czy też może próbami zarejestrowania się na szczepienie podejmowanymi przez seniorów pod osiemdziesiątkę, odbijającymi się co najmniej 20 razy od rządowej infolinii? Jak mierzyć skalę manifestowanego wręcz „désintéressement” ze strony resortu zdrowia, który latem 2023 r., gdy powinien dopinać kontrakt na szczepionki oraz ustalać szczegóły organizacyjne akcji szczepień od wczesnej jesieni, zajmował się a to kampanią wyborczą ówczesnego ministra, a to wpisującą się w tę kampanię walką ze środowiskiem lekarskim?

Minister Izabela Leszczyna od początku urzędowania dwoi się i troi, szuka szczepionek po całym świecie, by zniwelować skutki wielomiesięcznych zaniechań swoich poprzedników. Ale brak szczepionek to tylko jeden z elementów fatalnej układanki.

Drugi to problemy organizacyjne z punktami szczepień oraz niska wycena samej procedury, nieatrakcyjna ani dla gabinetów podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), ani dla aptekarzy, zwłaszcza przy dość wyśrubowanych wymogach biurokratycznych. Trzeci – brak pomysłu na dotarcie do najstarszych, którzy zaszczepieni powinni zostać bezwzględnie.

Obowiązki państwa

Polska pękła pod względem szczepień, co widać na rządowych mapach: wielkie miasta, szczepiące się „po japońsku” – jako tako, oraz cała reszta. – Czy jak jestem stara i mieszkam na wsi, mam umrzeć? – to pytanie, cytowane pod koniec roku przez jeden z dzienników, powinno dźwięczeć jak wyrzut sumienia w uszach osób i instytucji odpowiedzialnych za akcję szczepień.

Bo nawet jeśli rację ma premier Tusk, gdy mówi, że COVID-19 jest chorobą, z którą się oswoiliśmy, co wpływa demotywująco na chęć szczepienia, nie dotyczy to wszystkich w jednakowym stopniu. Są osoby, które mają świadomość zagrożenia, na przykład z powodu wieku, i obowiązkiem państwa jest zapewnić im dostęp do ochrony.

Szkoda, że Komisja Zdrowia, która w grudniu przyjęła plan pracy na pierwsze półrocze 2024 r., dopiero w kwietniu pochyli się nad problematyką szczepień (zarówno ujętych w PSO, jak i sezonowych). Bo tak naprawdę wiosną Ministerstwo Zdrowia powinno już planować szczepienia na kolejny sezon – wnioski z dyskusji poselskiej mogłyby stanowić cenną inspirację.

Ale lepiej późno niż wcale. Byłoby również dobrze, gdyby część uwagi posłowie poświęcili wyjaśnieniu, jak mogło dojść to tegorocznej katastrofy. W myśl zasady systemu no fault najpierw trzeba ustalić błędy, by było możliwe ich systemowe wyeliminowanie i dopilnowanie, by się nie powtórzyły.

Małgorzata Solecka

Autorka jest dziennikarką portalu Medycyna Praktyczna i miesięcznika „Służba Zdrowia”