9 października 2024

Samotność Minotaura

„Samotność Minotaura” to utwór Karoliny Kociszewskiej – laureatki III miejsca w Konkursie Literackim „Przychodzi wena do lekarza” (2015) w kategorii „Proza non-fiction”.

Karolina Kociszewska

Przeklęta samotnia! Ileż szamotaniny od momentu, kiedy zrozumiałem, iż jestem więźniem. Więźniem labiryntu, w którym tkwię i będę tkwił. Ma dusza i me ciało nigdy się nie poddały, stąd moja udręka.

Ocieram się o chropowate ściany przeklętej budowli. Jakże często świadomie ranię swe ciało, a gdy zaczynam krwawić, wtedy o dziwo, nadchodzi krótkotrwała ulga dla mojej umęczonej duszy. Nie myślę o więzieniu, zajmuję się swoim bólem i cierpieniem fizycznym. Wtedy błogosławię przeklętego twórcę diabelskiego labiryntu za to, że mnie w nim umieścił, a także za to, że nie dociera tutaj nawet smuga światła, nie ogląda mnie żadna żywa istota.

O, gdybym musiał choćby w kawałku zwierciadła oglądać swe oblicze i odczytywać straszliwą odrazę, malującą się na twarzach tych, którzy by na mnie spojrzeli, to nie miałbym siły, by dotrwać kolejnego poranka. O dzięki Ci twórco labiryntu żeś mi tego oszczędził. Skoro tylko ujrzałeś narodzonego potwora, słusznieś uczynił, ale jak przewrotnie wymyśliłeś dla niego labirynt.

Nie strzeżone cele ani podziemne piwnice oddzielone od świata wieloma bramami, ale właśnie labirynt, droga, wyjście bez wyjścia. Ten labirynt to dzieło szatana, który co dnia od momentu mych narodzin daje mi nadzieję wyjścia, lecz on także każdego dnia mego przeklętego żywota uzmysławia mi, ze z labiryntu nie ma dla mnie żadnej ucieczki.

Labirynt duszy! Co było wcześniej? Czy to przemyślne więzienie ukształtowało moją duszę w labiryncie? Czy tez było odwrotnie – zostałem poczęty z „genem labiryntu”? Chyba jednak przeklęte znamię samotności powstało we mnie wcześniej, niźli ukształtowało się moje ohydne ciało. Tak, z całą pewnością tak było. Dlatego też, kiedy ocknąłem się w mojej przeklętej samotni, pozostawiony sam sobie, nie kwiliłem, nie wołałem żadnej żywej istoty.

Pogodziłem się z mym losem. Przecież gdyby było inaczej, to niechybnie wpadłbym w szaleństwo. Dochodzą mnie odgłosy życia, stłamszone krzyki, śmiech, płacz – przecież nie pragnę być wśród ludzi. Nawet towarzyszy mi radość, że to jest poza mną. Los oszczędził mi tęsknoty za miłością, bliskością drugiej osoby, obawy przed jej utratą. Prawdę mówiąc, choć uwięziony, jestem wolny. Moja samotność jest wolnością.

O, jakże ludzie są skrępowani przeróżnymi więzami, o, jak męczą się za życia, dręcząc swe dusze cierpieniem. A ja, ja nikogo nie dręczę, bo nikogo nie potrzebowałem i nie potrzebuję. Zamknięty i odizolowany od świata, moim labiryntem nie zadręczam i nie krzywdzę bliskich. Oni zaś nie zadręczają się troską o mnie. Ja dla ludzi nie istnieję, więc nie czynię im zła, a oni nie krzywdzą mnie. Skrzywdzić mogą tylko istoty kochane, zranić można tylko tych, których kochamy. O, bogowie, dzięki Wam za mój labirynt – za moją samotność.

Spokój! O tak, mam spokój i wolność od ludzi, od uczuć, od namiętności. O, bogowie, ja nie opuszczę swego labiryntu! Moim przeznaczeniem jest trwać w tej nieskończoności aż do końca mego nędznego żywota.

Kiedy przybywa na Kretę czternastu młodych, roześmianych, cieszących się życiem Ateńczyków, czuję przypływ satysfakcji, że nie tylko mnie tak okrutnie doświadczyli bogowie. Słyszę trzask wrót zamykanych za moimi ofiarami, ich przerażone głosy i zalewa mnie fala spokoju. Wiem, że prędzej czy później dostana się w me posiadanie i będą całkowicie ode mnie zależni. Wreszcie to ja będę mógł zadecydować o życiu lub śmierci żywej istoty.

Ciężko mi żyć z przeświadczeniem, że moi rodziciele – Minos i Pazyfae, zostali pokarani tak nędznym jak ja stworzeniem. Jednak, gdy czuję smak ludzkiej krwi i przegryzam ludzkie mięso, wszystkie te myśli opuszczają mój umysł. O, bogowie, właśnie wówczas łaknę ich, pożeram nie tylko ludzkie istoty, ale ich dusze, ich marzenia, uczucia. Wtedy czuję, choć krótko, prawdziwą sytość. Nie jestem już sam, mam w sobie wiele ciał i dusz. Wtedy nie skowyczy moje serce.

Nie błagam Was bogowie o bliską istotę, nie przeklinam swej samotności. Ogarnia mnie błogie szczęście. Jednak trwa krótko. Iluzja kończy się wraz z ostatnim kęsem drgających w konwulsjach ciał. Od tego momentu już nic mnie nie cieszy. I znowu zaczynam nasłuchiwać odgłosów ludzkiego bytowania. Jestem u kresu, przekleństwo moje mnie już nie opuści. Usłyszcie to wreszcie ode mnie – jestem przeklęty, bo jestem samotny. To jest najsroższa kara, na którą nie zasługuje nawet największy zbrodniarz. Uczyńcie mi łaskę, potraktujcie jak zbrodniarza, ześlijcie mi śmierć. Zasypcie mój labirynt! Błagam!!!

Czyż postać Minotaura w swej samotności, szamotaninie emocji, niezrozumieniu nie przywodzi na myśl osoby cierpiącej na schizofrenię? Czyż labirynt, o którego ściany bezradnie ociera się mitologiczny potwór nie przypomina zamkniętego świata, jawiącego się jako mieszanina zawiłych uliczek, samotna droga bez końca, niemożność ucieczki i wyjścia, jaki tworzy się w duszy i psychice chorego?

Jakże trafnie już starożytni potrafili oddać niemoc i udrękę istoty zamkniętej, odciętej od świata, z jednej strony literalnie oddzielonej murami labiryntu, z drugiej zaś symbolicznie – mimo pozornej wolności ograniczonej barierami, które sama sobie stwarza. Minotaur przywykł do swej przeklętej samotni, odrzucony ze względu na swą straszliwą, odpychająca fizyczność. Schizofrenik czując odmienność swej psychiki, obcość myśli, rozbieżność przekonań, tworzy niewidzialną, niezdefiniowaną, ale wciąż nieprzekraczalną barierę ze światem zewnętrznym.

Jakże piękne i trafne wydają się w tym kontekście słowa wybitnego psychiatry Antoniego Kępińskiego: „Tym, którzy więcej czują i inaczej rozumieją i dlatego bardziej cierpią, a których często nazywamy schizofrenikami”. Minotaur czuł niezaprzeczalnie więcej. Większość jego zmysłów została pozbawiona bodźców, bazował jedynie na widzianych przez kilka chwil, zanim pozbawił ich życia, istotach ludzkich czy zasłyszanych chciwym uchem odgłosów przerażenia i strachu, czym się karmił.

Całość jego egzystencji skierowana była na świat wewnętrzny, ciągle od nowa przeżywanie udręk dnia codziennego, analizowania swej tragedii, poczucia odrzucania, a równocześnie pewnej nobilitacji. To on, pozornie bezradny i odseparowany, był panem życia i śmierci dla młodych, pełnych życia Ateńczyków wysyłanych na śmierć. Równocześnie jego świat wewnętrzny był niezwykle rozszczepiony, co przywodzi na myśl greckie słowo „schizis” – rozszczepienie, rozpad. Był rozdarty między pragnieniem wyjścia, ujawnienia się, zrzucenia ciężaru samotności a przekonaniem o własnej brzydocie, pozornie brzydocie ciała, a tak de facto odmienności umysłu.

Stworzył swój bezpieczny świat przepełniony tragedią i osamotnieniem, ale paradoksalnie stanowiący jedyną pewną przystań i schronienie. Jakże prawdziwe są słowa Kępińskiego „i dlatego bardziej cierpią”. Czyż głębsze rozumienie i przeżywanie świata nie skazuje mądrego i wrażliwego człowieka na większe cierpienie aniżeli beztroskiego głupca? W świetle tego spojrzenia, schizofrenicy wydają się być ludźmi wyjątkowymi, obdarzonymi szczególną wrażliwością i głębszym rozumieniem świata, stąd też określenie „choroba królewska”.

Równocześnie jakże cienka jest granica między zdrowiem psychicznym a chorobą. W kryteriach rozpoznania schizofrenii widnieje stwierdzenie o rozpadzie struktury osobowości – wydaje się jednak, że ten rozpad stwarza nową jakość, bogatszą i ciekawszą od pierwotnej postaci.

Wciąż aktualnym jest wykaz osiowych objawów schizofrenii, stworzony przez szwajcarskiego psychiatrę Eugena Bleulera – ambiwalencja, autyzm, zaburzenia asocjacji, stępienie afektu. Mitologiczny Minotaur wkomponowuje się absolutnie w ramy definicji tego zaburzenia. Dualizm jego natury, ambiwalencja myśli, potrzeb, wykrzykiwanych skarg, wysuwa się w sposób ewidentny w trakcie analizy jego postaci.

Skupienie na świecie wewnętrznym, izolacja, pewien przymus tkwienia bezustannie w murach przeklętego labiryntu z równoczesnym spłyceniem emocji, zanikiem uczuciowości wyższej wpisuje się z kolei w sfery autyzmu i bladości afektywnej. Choć przeplatanej z silnym i nagłym wzburzeniem, wypełniającym definicję ambiwalencji emocjonalnej. Rozluźnienie kojarzenia – zaburzenia asocjacji, wynikający z tego natłok niepowiązanych, jakże obcych myśli, implikujący chaotyczne i bezradne zachowania Minotaura, to ostatni z oczywistych skojarzeń „z tymi, którzy czują więcej”.

W schizofrenii często napotyka się na nawiązania do kwestii ostatecznych – aspekt eschatologiczny – życia, śmierci, procesu odchodzenia, Boga, szatana. Jak wiele momentów spędza Minotaur nad rozważaniem nad sensem swego istnienia, jak często wykrzykuje bądź też bezgłośnie skamle błagając o wyrok ostateczny.

Ulgę przynoszą mu cierpienia fizyczne. Ból fizyczny wypiera cierpienie psychiczne, przynosi ulgę, odwraca uwagę, a wartko płynący strumień jasnoczerwonej krwi przynosi tak upragnione ukojenie. Tym, co ciągle go napędza do zadawania sobie kolejnych cierpień, jest obawa przed ostatecznością, zagładą, czyhającym niebezpieczeństwem. On paradoksalnie pragnąc śmierci, końca marnego żywota, równocześnie się jej obawia. Ten dualizm natury schizofrenika przejawia się w wielu elementach jego codziennego funkcjonowania, jako wyraz tego rozszczepienia.

Z jednej strony czuje się słaby, bezwolny, a gdy skrada się z pewnością zwycięzcy po swe niewinne ofiary, ma wrażenie nieśmiertelności, wszechmocy, staje się przez tą magiczną chwilę panem życia i śmierci, wszechwładnym decydentem. Jednak z ostatnim kęsem wijących się w konwulsjach ciał’ ponownie wraca do bezbarwności, braku sensu istnienia, bezczynności i pogrąża się w myślach o samounicestwieniu.

Wiele hipotez postawiono na temat zaburzeń aktywności dopaminergicznej w mózgu osób cierpiących na schizofrenię. Postuluje się przede wszystkim nadmierną aktywność receptorów D2 w szlaku mezolimbicznym, stąd też próby leczenia antagonistami receptora dopaminergicznego zarówno klasycznym lekami przeciwpsychotycznymi, jak i nowszą generacją atypowych neuroleptyków.

Oczywistym jest fakt występowania mnóstwa objawów niepożądanych u pacjentów poddawanych takiej terapii, m.in. objawów pozapiramidowych, późnych dyskinez, poprzez zaburzenia gospodarki węglowodanowej i lipidowej, zaburzenia rytmu serca, supresję szpiku kostnego czy nawet obarczonego dość wysoką śmiertelnością złośliwego zespołu neuroleptycznego

Inne hipotezy dotyczą czynników genetycznych, biologicznych, choroby zwyrodnieniowej ośrodkowego układu nerwowego, urazu, stresu psychicznego. Jednak czy odmienność myślenia i postrzegania świata schizofrenika można tak trywialnie sprowadzić tylko do definicji zaburzenia, wynikającego z oczywistej, np. chemicznie uwarunkowanej przyczyny, jak turbulencje w przekaźnictwie dopaminergicznym? Czy to tylko czysta biologia, spojrzenie okiem naukowca z udziałem przysłowiowego „szkiełka i oka”?

Otóż wydaje się, że schizofrenia to przede wszystkim choroba duszy, niewytłumaczalna z udziałem prostych badań laboratoryjnych czy penetracji kolejnych warstw kory mózgowej tomografią komputerową czy rezonansem magnetycznym. Próżnym wydaje się poszukiwanie oczywistych zmian w anatomii, fizjologii czy biochemii organizmu. Stąd psychiatra winien być przede wszystkim humanistą, niejako „tłumaczem duszy”.

Ciekawym w schizofrenii jest też motyw paragnomenu – „actio praeter expectationem”. To zdumiewające i niezwykłe dla charakteru chorego zachowanie wyprzedzające niejednokrotnie chorobę, poniekąd ją inicjujące. Być może to pierwszy manifest buntu chorego. Buntu przeciwko złu i niezrozumieniu. Być może moment, w którym istnieje jeszcze droga powrotna. Aczkolwiek niezauważony daje początek nieodwracalnej kaskadzie zdarzeń – rozpadowi duszy i separacji jednostki.

Moje doświadczenia z chorymi na schizofrenię pozwalają mi na stwierdzenie, że jakże niebezpiecznie ciekawy i wciągający jest ich świat. Bogaty w nieoczekiwane zdarzenia, barwne opowieści, nieraz mnóstwo literackich oraz niespodziewanych metafor i porównań, wskazywanie na niecodziennie relacje przyczynowo-skutkowe, ogromną wyobraźnię. W porównaniu do trywialnych i prozaicznych rozmów dnia codziennego, konwersacja ze schizofrenikiem jawi się niejednokrotnie jako uczta duchowa, wymagająca intelektualnego angażu, a równocześnie wnosząca mnóstwo wiedzy i doświadczenia.

Jednakże niezależnie od płci, wieku, poziomu wykształcenia, warunków bytu, wiedzy i doświadczeń życiowych pozostaje pewien wspólny rys dla wszystkich chorych – odmienność hierarchii wartości, umiłowanie spraw ostatecznych, przenikanie świata wewnętrznego i zewnętrznego, rozszczepienie między pragnieniami a czynami. Świat chorego, tak bogaty w iluzje, omamy i urojenia jest niezwykle barwny, niecodzienny, umożliwiający przeżywanie na innym poziomie emocji i myśli.

Niepowtarzalność i bogactwo przeżyć schizofrenicznych i pewna nimi fascynacja nie powinna jednakże odsuwać świadomości niebezpieczeństwa z tego wynikającego, bowiem jak częste w schizofrenii są głosy komentujące czy nakazujące, nieraz doprowadzające chorego do najtrudniejszej, a może jednak paradoksalnie najprostszej decyzji. Opętani samotnością i niezrozumieniem podejmują nierówna walkę z życiem i jego regułami, która prowadzi ich do samounicestwienia.

Niestety nie jest ono już tak wzniosłe jak u Prometeusza ani radosne jak lot Ikara, ale „ucieczka do wolności” to często ucieczka przed złem, beznadzieją i życiem. To po prostu paniczny skok z okna bezimiennego wieżowca w bezimienną czeluść betonowego podwórka. To ostatni lot, nie ku górze, lecz w dół, samotny, tragiczny skutek. To walka o wolność przegrana z życiem, to wielka przegrana nas wszystkich, którzy nie odczytali znaków, nie rozumieli rozpaczliwego wołania o pomoc, buntu.