10 listopada 2024

Medycy w sztuce operowej

Nawet przy tak uroczystej i skłaniającej do najlepszych wspomnień okazji jak wigilia, święta, sylwester i nowy rok nie jestem wstanie wymienić z pamięci wszystkich lekarzy, którym od lat pracujący ze mną artyści zawdzięczają opiekę, wyrozumiałość, cierpliwość i poświecenie w leczeniu i niesieniu pomocy, gdy tylko była ona potrzebna.

Foto: imageworld.pl

Pamiętam, jak pewnej primadonnie po nieudanym wysokim c w pierwszym akcie „Halki” trzeba było dawać zastrzyk, bo dostawszy histerii nie chciała śpiewać aktu drugiego. Ponieważ zdarzało się to często, lekarz dyżurny zdecydował się na iniekcję w olbrzymi, mięsisty pośladek dużej dawki zwyczajnej wody utlenionej. Dalej śpiewała jak z nut!

Tajemnej wiedzy medyków zawdzięczałem stawianie w ostatniej chwili na nogi dyrygenta, który po upiciu się przed spektaklem dyrygował jeszcze lepiej niż na trzeźwo. Chodziło tylko o dojście do pulpitu i utrzymanie na nim jakiej takiej równowagi.

Wielokrotnie lekarze teatralni prawidłowo diagnozowali i leczyli szczególnie podatnych na dolegliwości zdrowotne muzyków, śpiewaków, tancerzy, a nawet… dyrektorów. Za Polski Ludowej w teatrach operowych istniały pokaźne ambulatoria zajmujące się zdrowiem licznych pracowników.

W Warszawie było zatrudnionych około 1300, w Łodzi ponad 800, a w Poznaniu 600 artystów techniki i administracji. Ponieważ wydaje się, że to już nigdy nie wróci, wymienię i pozdrowię (żyjące!) wspaniałe postacie operowej medycyny, którym wielu artystów zawdzięczało dobrą formę, zdrowie, a często nawet życie.

W Warszawie byli to dr dr Dąbrowa, Rogala-Kałuski, Stankiewiczowa, Paśniewska (interniści), dr dr Pietrzak, Ugniewska, Witkowski (ortopedzi i rehabilitanci). Łódź miała szczęście do takich fachowców jak dr dr Fabianowski i Wesołowska-Kling (interniści), Stefan (ortopeda), Jolanta (dermatolog) Gajdzińscy, Bednarczykowa (laryngolog), Niewodniczy (neurolog), Pawłowski (kardiolog) oraz panie Morawska i Smorawińska (niezastąpione pielęgniarki).

W Poznaniu do dziś pamięta się dr dr Kozaryna, Nyczkę, Juraszową, Łukomską (laryngolodzy), Genderę (internista), Kraśnego (foniatra), Lewandowską (medycyna pracy), a przede wszystkim Irenę Adamską (mistrzynię kilku specjalności, w tym najważniejszej – rehabilitacji ruchu).

Z rozrzewnieniem wspominając tylko niektóre wybitne postacie operowej medycyny, z zawstydzeniem myślę, jak niewielu lekarzy zostało sportretowanych i uwiecznionych w dziełach operowych. Były to w dodatku postacie niezbyt pozytywne. Doktor Bartolo z „Cyrulika Sewilskiego”, to figura komiczna i nadęta.

W „Weselu Figara” (dziesięć lat później) okazał się obrzydliwym dziadem, knującym z podstarzałą Marceliną. Doktor Malatesta z „Don Pasquale” był wprawdzie pełnym wdzięku intrygantem, ale nielojalnym wobec tytułowego bohatera. Wreszcie dr Genvil z „Traviaty” to postać poważna i szlachetna, ale niestety nieudacznik, ponieważ nie zdołał uratować życia nieszczęsnej Violetty.

W „Kawalerze srebrnej róży” znaczącym epizodem jest postać lekarza, potraktowana jako rola niema. Przed laty w Łodzi przygotowaliśmy ten spektakl na wielkie europejski tourne. Opiekę medyczną powierzyłem wtedy nieocenionemu dr. Andrzejowi Klingowi, ale pod warunkiem, że na scenie w kostiumie zagra tę niełatwą postać. Zgodził się, wystąpił, odniósł znaczący sukces i tak się rozegrał, że po powrocie z trudem wrócił do zajęć chirurga.

Składając wszystkim najlepsze życzenia świąteczne i noworoczne, obiecuję namawiać współczesnych kompozytorów do tworzenia oper o ludziach medycyny. Libretta spróbuję napisać sam, aby były to postacie wyłącznie pozytywne, kreatywne, sympatyczne i twórcze. Takie, o jakich wspomniałem dziś w świątecznym felietonie.

Sławomir Pietras
Dyrektor polskich teatrów operowych

Felieton ukazał się w „Gazecie Lekarskiej” nr 12-2014/1-2015