25 września 2025

Słonie: od narodowego symbolu do ofiary turystyki

Wystarczył tydzień spędzony wśród słoni w północnej Tajlandii, by zburzyć wszystkie moje wcześniejsze wyobrażenia o tych majestatycznych zwierzętach. Wolontariat w Elephant Nature Park uświadomił mi, jak wielka przepaść dzieli nasze romantyczne pojęcie o „pomocy” zwierzętom od rzeczywistości pełnej cierpienia, przemocy i bezdusznego biznesu.

Słoń od wieków zajmuje w Tajlandii wyjątkowe miejsce – jako narodowy symbol pojawia się w legendach, świątyniach, herbach i na dawnej fladze państwowej. Od pokoleń towarzyszy ludziom, ale ta bliskość coraz częściej staje się źródłem konfliktu.

Dziko żyjące słonie, wypierane z naturalnych siedlisk przez plantacje, wsie i drogi, wchodzą na pola uprawne, niszczą plony, a nawet zaglądają do domów i sklepów. Coraz częściej pojawiają się też w lokalnych wiadomościach – jako sprawcy wypadków i strat. To błędne koło: im bardziej ograniczamy ich przestrzeń, tym częściej – dosłownie – wchodzą nam w drogę.

Słoń od dawna postrzegany był także jako z wierzę „użyteczne” – chociaż w kontekście tego, co dalej opiszę, słowo to wymaga sporego dystansu. Już 300–400 lat temu zaczęto wykorzystywać słonie do komercyjnego wyrębu lasów. Ich siła i zdolność poruszania się po trudnym terenie czyniły je idealnymi „narzędziami” do przeciągania pni, zwłaszcza drewna tekowego. Szczyt tego procederu przypadł na XIX i początek XX wieku.

W odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie na drewno, w tym eksportowane do Europy, słonie masowo wykorzystywano do niszczenia lasów, czyli ich własnych domów.

W 1989 r. rząd Tajlandii zakazał komercyjnego wyrębu lasów państwowych. Choć był to krok w dobrą stronę, pozostawił wielu właścicieli słoni bez źródła dochodu. Tymczasem dorosły słoń zjada dziennie pokarm o wadze nawet 10 proc. swojej masy ciała (samice, które zdecydowanie łatwiej oswoić, ważą średnio 2000–3500 kg).

W odpowiedzi rozpoczęła się nowa, równie kontrowersyjna „kariera” słoni w branży turystycznej. Przejażdżki, karmienie, kąpiele, sesje zdjęciowe, a nawet pokazy cyrkowe, podczas których zwierzęta malują obrazy – oto atrakcje, które od dekad przyciągają turystów do Tajlandii.

Cień cierpienia

Czy to rzeczywiście coś złego? Przecież słoń to zwierzę silne, mądre, duże – musi przecież na siebie zarobić… Niestety, to sposób myślenia, który pomija najważniejsze fakty. Skóra słonia jest cienka i bardzo wrażliwa – bez problemu czuje ukąszenie komara. Jego kręgosłup bezpiecznie znosi nacisk do ok. 50 kg, tymczasem samo siedzisko dla turystów waży ponad 100 kg, nie wspominając o pasażerach.

Jednak to nie cierpienie fizyczne, ale psychiczne jest dla tych największych lądowych ssaków największym wyzwaniem. Słoń nie jest zwierzęciem posłusznym. Co więcej, przez biologów określany jest mianem najbardziej niebezpiecznego ssaka na ziemi, bo jako jedyny jest w stanie zaatakować człowieka, nie będąc przez niego prowokowanym.

W ciągu ostatniej dekady tylko w Tajlandii doszło do ponad 200 wypadków śmiertelnych z udziałem dzikich słoni. Dlatego słonia, który ma brać udział w nielegalnym wyrębie lasu lub jako atrakcja turystyczna, trzeba „oswoić”.

Proces ten jest zaprzeczeniem człowieczeństwa, więc powstrzymam się od opisywania jego szczegółów. Zainteresowane osoby o wybitnie mocnych nerwach mogą poszukać filmów zawierających słowo „phajaan” w tytule. W ramach tego procederu młode dzikie słonie są odławiane, oddzielane od matek, a następnie poddawane brutalnemu rytuałowi „łamania ducha”.

Są to trwające przez tydzień lub dłużej fizyczne i psychiczne tortury mające sprawić, że zwierzę podporządkuje się człowiekowi i zapomni o swojej matce. Z tortur wyswobadza słonia przyszły właściciel, który do końca życia traktowany jest przez niego jako wybawca. Chociaż oficjalnie pozyskiwanie słoni z natury jest w Tajlandii nielegalne, proceder ten nadal istnieje i sam w sobie nie jest jednoznacznie zabroniony prawnie.

Sanktuarium szacunku

Przez lata temat phajaan był w Tajlandii tabu. Do przerwania zmowy milczenia wielu osobom brakowało odwagi. Dopiero pod koniec lat 90. zaczęły pojawiać się głosy sprzeciwu. Jednym z nich była Saengduean „Lek” Chailert – kobieta, która podejmując walkę o prawa zwierząt i zakończenie praktyk przyczyniających się do ich cierpienia, zaburzyła funkcjonowanie wielomilionowego biznesu.

Dwie dekady temu wraz z mężem Darrickiem Thomsonem założyli fundację Save Elephant Foundation, w ramach której powstał Elephant Nature Park (ENP) – znajdujący się 50 km na północ od Chiang Mai projekt o statusie etycznego sanktuarium dla słoni. Jego głównym założeniem jest ratowanie osobników, które ucierpiały z rąk człowieka, i zapewnianie im godziwej emerytury przez ostatnie lata życia.

Park zapewnia schronienie ponad 100 słoniom uratowanym z niewoli, a łącznie ocalił już ponad 200 osobników. Goście mogą zwiedzać go z przewodnikiem – środki z biletów pokrywają codzienne koszty utrzymania zwierząt.

Zwiedzający poznają historie słoni (zobaczą, jak dużym wysiłkiem jest zapewnienie im komfortowych warunków życia nadal w niewoli, bo wypuszczone na wolność nie przetrwałyby), uczą się o skutkach ich wykorzystywania i widzą fizyczne ślady przemocy: blizny, uszkodzone oczy, źle zrośnięte kończyny. Emocje są trudne do opisania: łzy same napływają do oczu, i to nawet największym twardzielom…

Tydzień z drugiej strony ogrodzenia

Jednym z najważniejszych aspektów funkcjonowania ENP jest wolontariat dla osób, które chcą pogłębić swoją wiedzę o słoniach, a także solidnie spocić się, wykonując różne prace. Sam wziąłem w nim udział – i choć długo to odkładałem (atrakcja ta od kilku lat znajdowała się na mojej turystycznej liście marzeń), dziś wiem, że będę tam wracał.

Już na miejscu okazało się, że ENP zapewnia najlepszą psychoterapię, jaką można sobie wyobrazić. Na początku odczuwa się smutek, a nawet gniew, widząc, do czego ludzie są zdolni wobec zwierząt. Jednak w ciągu kolejnych dni smutek ten zamienia się w czystą radość, gdy zdajemy sobie sprawę, że nawet niewielki wysiłek z naszej strony może przynieść tak fantastyczne rezultaty.

Pozytywna atmosfera, tworzona przez wyjątkowo empatycznych ludzi wokół, udziela się każdemu, kto przekroczy bramę ENP. A w przypadku wolontariuszy wzmacniali ją dodatkowo koordynatorzy naszej pracy, którzy cierpliwie wyjaśniali wszystkie szczegóły.

Co robiliśmy? Harmonogram jest różny i zależy od aktualnych potrzeb. To praca fizyczna – przygotowywanie posiłków dla słoni z uszkodzonymi zębami, ścinanie drzew bananowca, zbieranie siana czy… odchodów. Do tego mycie i krojenie owoców, rozładowywanie ton arbuzów, bananów i mango, do tego przygotowywanie koszy „delikatesowych”, które przez cały dzień po terenie parku rozwożą opiekunowie zwierząt.

Nie każda kąpiel to relaks

Jak nietrudno się domyślić, dość szybko powstały konkurencyjne projekty – zarówno w najbliższej okolicy, jak i w innych regionach Tajlandii. Niestety, tylko część z nich to prawdziwe azyle, gdzie słonie mogą żyć bez przymusu i przemocy. Lek Chailert współpracuje z większością z nich, dzieląc się doświadczeniem – w końcu sama prowadzi pierwszą i największą tego typu organizację w Tajlandii.

Ale w większości przypadków „etyczne sanktuarium” jest etyczne tylko z nazwy. Nie ma tam, co prawda, jeżdżenia na słoniach (społeczna świadomość dotycząca tej wątpliwej atrakcji jest już zbyt duża), ale wciąż turystom oferuje się kąpiele ze słoniem, karmienie czy długotrwałe sesje zdjęciowe. Zwierzęta nadal są poddawane stresowi i presji, tylko w innej formie – bo wciąż nie ma możliwości zapytania ich o zdanie, na jaką aktywność w danym momencie mają ochotę.

– W naszym parku to słonie decydują, co robią. Nie są uwiązane, więc same dobierają się w stada. Kluczową kwestią jest świadomość stanu psychicznego oraz wcześniejszych doświadczeń każdego ze słoni. Mamy tę wiedzę, dlatego potrafimy zapewnić pełne bezpieczeństwo zarówno zwierzętom, jak i ludziom. Traumatyczne przeżycia niektórych naszych słoni były tak silne, że reagują stresem na widok każdej nieznanej osoby, dlatego są odizolowane i żyją spokojnie w odosobnieniu. Ale mamy też kilka słoni, które lubią ludzi i są bardzo przyjaźnie nastawione. Dlatego tak ważne są indywidualne podejście oraz obserwacje prowadzone przez naszych weterynarzy i opiekunów.

Elephant Nature Park to nie tylko słonie – działa tu także klinika weterynaryjna opiekująca się ponad 1000 psów, 2000 kotów oraz wieloma innymi uratowanymi zwierzętami: kozami, bawołami, królikami, dzikami, kaczkami, gęsiami czy małpami. Całość tworzy wyjątkowe, pełne empatii miejsce. Wyjeżdżając po tygodniu spędzonym w ENP, niemal każdy wolontariusz ma w głowie tylko jedno pytanie: nie „czy”, ale kiedy znów tu wróci.

Krzysztof Jakubik

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 9/2025