Świat równoległy
Pomiędzy 3 a 22 stycznia 2016 r. odbyła się kolejna humanitarna misja medyczna chirurgów z Polski do Afryki. Tym razem do miejscowości Kiabakari, położonej pomiędzy Jeziorem Wiktorii a Parkiem Serengeti w Północnej Tanzanii udali się Kryspin Mitura (Siedlce), Sławomir Kozieł (Bielsko-Biała) i Michał Pasierbek (Zabrze). Patronat honorowy nad przedsięwzięciem objęły trzy Okręgowe Izby Lekarskie i Naczelna Rada Lekarska.
Trochę zaczyna doskwierać kręgosłup, ponieważ dzisiaj to już szósta operacja, a niestety stół zabiegowy nie daje się unieść wyżej, więc aby mieć odpowiedni wgląd w pole operacyjne należy się dobrze pochylić. Zresztą trudno ten blat nazwać stołem, ot zwykła ława, na której położył się chory człowiek, licząc, że zostanie pozbawiony wieloletniej dolegliwości, którą bezskutecznie próbował wyleczyć podczas licznych wizyt u lokalnych szamanów.
Nie dość, że jednorazowe odwiedziny u szamana mogą pochłonąć miesięczne zarobki, to w dodatku przepuklina pachwinowa, jak była, tak i pozostała. Zaś po szamanie pozostają jedynie liczne krótkie blizny na skórze, po nacięciach, które wykonał swoim sztylecikiem, zapewniając jednocześnie przy tym klienta o rychłym końcu choroby. W czasie operacji myślę sobie, że dobrze, że te nacięcia nie okazały się głębsze, ponieważ u tak szczupłych i niedożywionych osób, mogłyby z łatwością dotrzeć do ściany jelita, którą właśnie oddzielam ze zrostów z workiem przepukliny. Wówczas rezultat doraźnej pomocy przez rzeczonego szamana byłby co najmniej mizerny.
Podobnie zresztą, jak w odległym o 30 kilometrów szpitalu w Musomie – tam nawet po operacjach planowych, śmiertelność wynosi 10 procent! Ludzie boją się podejmować leczenie w tego typu ośrodkach i pewnie dlatego wczoraj zgłosił się do nas na operację nauczyciel matematyki z lokalnej szkoły, dodatkowo udzielający korepetycji z angielskiego dla dzieci mówiących jedynie w suahili – tak jak większość naszych pacjentów. Ten nauczyciel nie pasuje przecież do typowego profilu naszych podopiecznych rekrutujących się głównie z ubogich rybaków i rolników.
Jeszcze gorzej sprawa ma się ze stanami nagłymi – w przypadku uwięźnięcia jelit w przepuklinie, do zgonu dochodzi u ponad połowy pacjentów! Zresztą tutaj, w Kiabakari, na północy Tanzanii, wysokość stołu nie jest najistotniejsza. Gorzej jest, gdy ponownie wyłączą prąd, kolejny raz w ciągu dnia. Uruchomienie dodatkowego generatora zajmuje nieco czasu, więc niestety pracujemy jak górnicy lub speleolodzy, wspomagając się czołowymi lampkami. Jakość tego oświetlenia jest mierna, niemniej wystarczająca, by utrzymać postęp operacji.
Gdyby był stały dostęp do prądu, moglibyśmy przywieźć z Polski dodatkowo również niewielki prosty aparat do elektrokoagulacji. Ale to chyba za duży luksus jak na tutejsze warunki. Kilkadziesiąt wykonanych w ostatnich dniach operacji pokazało, że bez tej techniki (nieodłącznej przy operacjach w Europie) również możemy pomyślnie prowadzić operacje. Zresztą podobnie było ostatnio w Ghanie, gdzie w ciągu dwóch tygodni w tym samym trzyosobowym zespole zoperowaliśmy ponad 100 chorych.
No i oczywiście powstaje pytanie, gdzie byśmy ten sprzęt zapakowali? Przecież sześć walizek, które przywieźliśmy tu z sobą z Polski, wypakowanych materiałami operacyjnymi i tak przekroczyły dopuszczalne przez linie lotnicze normy wagowe. Ale nie było innego wyjścia, przecież do dyspozycji na miejscu dostaliśmy jedynie pustą salę, bez żadnego wyposażenia. Wszystkie artykuły musieliśmy najpierw pozyskać, a następnie samodzielnie dostarczyć. To zresztą jest charakterystyczne dla chirurgicznych misji humanitarnych do Afryki. Z podobnymi trudnościami zmaga się również kilkunastu innych chirurgów z Polski, którzy również biorą udział w tego typu przedsięwzięciach.
Za to dużo bardziej od elektrokoagulacji, przydałby się anestezjolog. Szczególnie biorąc pod uwagę coraz rzadziej spotykane w Polsce niezwykle rozległe, zaniedbane mosznowe przepukliny, które tutaj, w Afryce, stanowią niemal większość naszej operatywy. Przed wyjazdem przewidzieliśmy do znieczulenia miejscowego kilkanaście mililitrów lignokainy na pacjenta, bez żadnych innych środków przeciwbólowych po operacji.
W zasadzie to wystarcza, ponieważ chorzy niezwykle cierpliwie znoszą dolegliwości, mają świadomość że jest to wspólny wysiłek fizyczny i emocjonalny ich i nasz, podejmowany po to, by wreszcie pokonać chorobę. Pomaga świadomość, że każdego następnego dnia wszyscy zgromadzeni na sali pozabiegowej chorzy, witają nas serdecznym uśmiechem… ale my doskonale wiemy, że dzieje się to mimo bólu, który z pewnością nadal odczuwają. Znieczulenie miejscowe nieco ogranicza nasze działania jedynie do procedur, które można wykonać bez anestezjologa.
Z tego powodu wielu chorym po udzieleniu konsultacji musieliśmy odmówić niezbędnych operacji. Dlatego obecnie większość misji chirurgicznych skupia się głównie na przepuklinach pachwinowych i brzusznych, które w Afryce występują niemal dziesięciokrotnie częściej niż w Europie. A tu nie ma ich przecież kto operować, bowiem w całej Tanzanii, gdzie mieszka tyle ludzi, ile jest Polaków w Europie, łączna liczba lekarzy nie przekracza tysiąca. I nie są to chirurdzy. Zatem tak ogromne znaczenie ma szkolenie miejscowego personelu, aby opieka nad chorymi mogła być kontynuowana w przyszłości w oparciu o tutejszą kadrę.
Brytyjczycy wyjeżdżając na cykliczne misje, uprzedzają uczestniczących chirurgów o trudnych warunkach, jakie zastaną na miejscu, przede wszystkim o braku klimatyzacji w większości miejsc. Nam w zasadzie temperatura nie doskwiera, szybko zaadaptowaliśmy się do warunków panujących na przełomie pory deszczowej i suchej na równiku i wystarcza dyskretny przewiew uzyskany przez uchylenie okien.
Jednak te okna niosą również za sobą pewne niedogodności – stanowią szeroką autostradę dla mrówek i podążających za nimi w nocy jaszczurek, no i wszechobecnych komarów z zarodźcami malarii na pokładzie. Z tego powodu szczególnie starannie musimy zabezpieczać wyjmowane ze staroświeckich pionowych sterylizatorów parowych komplety owiniętych w szmaty jałowych narzędzi, tak aby żadne insekty nie wpłynęły na zwiększenie ryzyka zakażeń.
Jednak najwięcej rozterek przysparza nam rozmowa z rodzicami, którzy przyprowadzają dzieci. Z jednej strony, chcemy uniknąć operowania nieletnich, ponieważ nie jesteśmy w stanie zaufać ich współpracy podczas znieczulenia miejscowego. Gwałtowne wyrywanie się lub płacz, byłby niebezpieczny zarówno dla nich, jak i dla nas, posługujących się ostrymi narzędziami. Dodatkowo odczuwamy wewnętrzny hamulec związany ze świadomym narażaniem dzieci na ból.
Jednak mimo wszystko, po rozmowach z niektórymi rodzicami i ich dziećmi, daliśmy się namówić również na wykonanie operacji i u nich. Przekonał nas przede wszystkim brak jakiejkolwiek alternatywy dla naszego postępowania, rodzice przekonywali nas, że jeśli operacja nie odbędzie się teraz, to nie ma realnych szans, by odbyła się ciągu najbliższych lat.
Jedna z matek przekonała nas również do usunięcia dodatkowych palców rąk u jej kilkumiesięcznego niemowlęcia, które pozostawione bez leczenia, w tamtejszych warunkach mogłoby zostać uznane za czarownika i piętnowane. I pomyśleć, że tu też jest połowa stycznia 2016 roku. Tak samo jak w Polsce. Mimo że czas jest wspólny, tutejsza rzeczywistość zdaje się rozgrywać się w innym równoległym świecie, niż ten który znamy znad Wisły.
Kryspin Mitura
Więcej galerii zdjęć można zobaczyć tutaj.