11 listopada 2024

Ukraina: im dalej w kierunku frontu, tym bardziej brakuje leków

Wojsko rosyjskie niszczy ośrodki zdrowia, elektrownie i sieć wodociągową, a gdy cywile w panice opuszczają miasto, chcą zająć je szturmem – mówi Wojciech Wilk, prezes Fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, który kieruje medycznym zespołem szybkiego reagowania działającym w ramach systemu WHO, ekspert ONZ w zakresie zarządzania kryzysowego.

Wojciech Wilk. Foto: PCPM

– W Ukrainie działamy od rozpoczęcia rosyjskiej agresji w 2014 r. Gdy pod koniec ubiegłego roku sytuacja za naszą wschodnią granicą stawała się coraz bardziej napięta, zaczęliśmy przygotowywać się na scenariusz ewentualnej eskalacji konfliktu.

Zorganizowaliśmy ośrodek tymczasowy dla przyszłych uchodźców, skompletowaliśmy grupę wolontariuszy, zakupiliśmy zestawy pomocowe, przygotowaliśmy pierwsze samochody osobowe i busy do ewakuacji ludności cywilnej. To był duży wydatek, a szef naszego biura w Charkowie mówił, że wydajemy pieniądze na coś, co w ogóle może nie być potrzebne. Niestety pomylił się.

Potem sprawy potoczyły się niezwykle szybko. Na Charków, który jest niewiele mniejszy od Warszawy, spadły rakiety balistyczne i bomby kasetowe, które tuż przed ziemią uwalniają dużą liczbę mniejszych ładunków, przez co są bardzo groźne dla cywili. W mieście z bomb lotniczych rozrzucano miny. Budynek, w którym nasza fundacja miała swoją charkowską siedzibę, został zniszczony w wyniku ostrzału wojska rosyjskiego.

Nasza pomoc koncentruje się m.in. na ewakuacji ludności cywilnej z miast objętych działaniami wojennymi, zwłaszcza Charkowa. Poza tym wysyłamy pomoc humanitarną, pomagamy w organizowaniu pomocy medycznej oraz wsparciu tych, którzy uciekają przed wojną, ale nie chcą opuścić Ukrainy. Im dalej w kierunku linii frontu, tym bardziej odczuwalny jest brak materiałów opatrunkowych, leków i akcesoriów chirurgicznych.

Ośrodek ewakuacji PCPM pod Krzemieńczukiem. Foto: PCPM

To, czego Ukraińcy na razie nie potrzebują, to szpitale polowe. Zarówno władze we Lwowie, jak i w innych regionach kraju – a oszacowanie potrzeb było robione w Winnicy, Krzemieńczuku, Dniepropietrowsku, Żytomierzu i Kijowie – twierdzą, że taka pomoc będzie potrzebna dopiero, gdy dotrze do nich znacznie większa niż obecnie liczba rannych.

Na dobrą sprawę szpitale polowe są potrzebne na dziś dzień tylko w Charkowie oraz w Mariupolu, ale pewnie tam musiałyby działać w bunkrach, nie w namiotach. Jeżeli teraz pomagać ukraińskim szpitalom, to dostarczając tam wszelkiego rodzaju leki, opatrunki i akcesoria do operacji chirurgicznych. Jesteśmy w kontakcie ze szpitalami w Kijowie, Charkowie, Żytomierzu i w innych miastach. Staramy się to jak najszybciej gromadzić i dostarczyć tam tak wiele sprzętu i wyposażenia, jak tylko uda nam się pozyskać.

W byłym hotelu pracowniczym w mieście Krzemieńczuk w środkowej części Ukrainy utworzyliśmy ośrodek ewakuacyjny, gdzie trafiają uchodźcy. Jest wśród nich wiele dzieci. Tu znajdują nocleg, mogą zjeść i odpocząć. W piwnicach budynku mieści się schron, w którym przebywają w czasie alarmu rakietowego lub lotniczego.

Niektórzy uchodźcy chcą jak najszybciej dostać się na zachód Ukrainy, inni do Polski, a jeszcze inni do Europy Zachodniej. Wiele osób deklaruje, że po zakończeniu wojny wróci w swoje rodzinne strony. Niektórzy zabierają ze sobą psy i koty, jednak z własnego doświadczenia – na własne oczy widziałem ponad dwadzieścia kryzysów humanitarnych – wiem, że ucieczka ze zwierzętami domowymi często oznacza, że do domu już nigdy się nie powróci…

Na Ukrainie wojsko rosyjskie stosuje podobne metody co na pograniczu turecko-syryjskim, gdzie na początku 2020 r. koordynowałem udzielenie pomocy humanitarnej z ramienia ONZ. Najpierw niszczy się ośrodki zdrowia, elektrownie, szkoły czy sieć wodociągową, by pojawiła się panika, a gdy cywile opuszczają miasto, zajmuje się je szturmem.

Opracowanie: Mariusz Tomczak