Wilno jest jak magnes
Kto raz się zachwyci, nie może przestać wracać, a zachwycić się miastem położonym nad Wilią i Wilejką nie jest trudno. To wręcz, mówiąc między nami, banalne – pisze Małgorzata Solecka.
Liczne trasy spacerowe, długa lista zabytków, z czego niemal wszystkie to przecież dziedzictwo Rzeczpospolitej Obojga Narodów i trudnych lat rozbiorów. Miejsca, w których żyli i tworzyli polscy artyści, w których studiowali i wykładali luminarze polskiej nauki. Skojarzenia, które wynosimy ze szkoły, z lekcji polskiego i historii, a niektórzy ciągle z rodzinnych wspomnień, opowieści i albumów.
– Ojczyzna to ziemia i groby – mówił wielki marszałek Ferdinand Foch. W Wilnie cmentarze, pomniki wspólnej, co nie znaczy zgodnej, przeszłości wznoszą się – w przenośni i dosłownie – ponad nią. Nie tylko Rossa z mauzoleum, gdzie pochowana jest „Matka i serce syna”, cmentarz, na który w długi majowy weekend ciągnęły kolumny polskich autokarów, ale też mniej znany cmentarz Bernardyński, jeszcze bardziej tajemniczy, z jeszcze bardziej omszałymi, chylącymi się ku ziemi pomnikami-grobami.
Nie tylko cisza i cmentarze…
Wilno w ostatni długi majowy weekend odwiedzam po raz… nie pamiętam który. Może piąty? Szósty? Jeszcze nigdy nie było tak zielone – namacalny dowód zmian klimatycznych. Kilka lat temu po wyjątkowo zimnym kwietniu wileńskie drzewa i krzewy dopiero nieśmiało puszczały pąki, w tym roku miasto jest skąpane w zieleni, pachnie bzami i kwitnącymi, w zasadzie przekwitającymi już, drzewami owocowymi. Na Rossie na każdym kroku kipiąca życiem przyroda kontrastuje z chłodem granitu – nie może zabraknąć wizyty u Czarnego Anioła tylko jedną stopą trzymającego się ziemi, nagrobka Izy Salmonowiczówny. Ten pomnik to symbol nie tylko Rossy, ale i całego miasta – miejsce ikoniczne, obrosłe legendami.
Gdy młoda, pochodząca z zamożnej wileńskiej rodziny dziewczyna nagle zmarła, nie brakowało takich, którzy powtarzali plotki o nieszczęśliwej miłości, a nawet tragicznie zakończonych zabawach z młodym niedźwiedziem. A to była po prostu wada serca. Pod wpływem tej oszałamiającej wiosny uświadamiam sobie, że choć widziałam Wilno w różnych porach roku, w różnych miesiącach, kilkanaście razy, nigdy nie odwiedziłam go jesienią. Jakże pięknie musi wyglądać miasto otoczone pagórkami, teraz zielone, malachitowe wręcz, gdy liście zaczną mienić się żółcią i czerwienią… Wrzesień, październik (wczesny) wydają się idealną porą na krótki city break.
Ale Wilno to nie tylko nostalgia, cisza cmentarzy, zapach kościelnych krucht i oddech historii. Obok drewnianych chatek na Śnipiszkach, położonych dosłownie kwadrans spacerem od głównej arterii miasta, wyrosła dzielnica szklanych wieżowców. Nie warto zamykać się na współczesność, bo stolica Litwy z każdym rokiem pięknieje i poszerza swoją ofertę dla odwiedzających. Wilno to przede wszystkim tętniące życiem miasto, oferujące kompaktowość (600 tys. mieszkańców, w całej aglomeracji 800 tys.) i wszystkie korzyści płynące ze statusu stolicy: sklepy luksusowych marek (na dobrą sprawę pod tym względem Wilno znacząco wyprzedziło Warszawę), modne kluby i bogatą ofertę hotelowo-gastronomiczną.
Przygoda kulinarna
Niepodobna być w Wilnie i nie zjeść kepta duona (smażonego chleba), najlepiej z serem (flagowa przekąska pod litewskie piwo, uchodzące za jedno z lepszych w tej części Europy). Koniecznie choć raz warto spróbować cepelinów czy innych przysmaków na bazie mąki, ziemniaków i mięsa, obowiązkowo w towarzystwie śmietany (tak, kuchnia litewska nie sprzyja tętnicom). W Wilnie odnajdą się też bez problemu wielbiciele ryb i owoców morza, a także osoby hołdujące diecie wegańskiej (lub po prostu dbające o balans na talerzu).
Wyjątkową przygodą kulinarną będzie wizyta w Lokys, restauracji specjalizującej się w dziczyźnie („jak za czasów wielkich książąt litewskich” – reklamuje się Lokys), jeszcze większą – kolacja w Ertlio Namas, gdzie trzeba rezerwować stolik. W tym miejscu serwują prawdziwą kuchnię litewską, ale z rodowodem dworskim, wręcz pałacowym. Nie chłopską, mączno-ziemniaczaną, ale opartą na rybachss, rakach, szlachetnym mięsie i warzywach. Sparowaną, rzecz jasna, z tym, co kryły dworskie i pałacowe piwnice. Życie jest piękne.
Echa wojny
Wilno AD 2024 nie pozwala jednak na całkowitą beztroskę. Na wszystkich budynkach publicznych powiewają nie tylko flagi Litwy i Unii Europejskiej (1 maja wspólnie świętowaliśmy przecież 20 lat w UE), ale też Ukrainy. – Wilno kocha Ukrainę – na autobusach miejskich ten napis pojawia się na zmianę z numerem i trasą linii. Luksusowy hotel w centrum miasta wśród najważniejszych gości na pierwszym miejscu wymienia prezydenta Ukrainy – Wołodymyr Zełenski zatrzymał się w nim z małżonką podczas ubiegłorocznego szczytu NATO.
Po ponad dwóch latach pełnoskalowej wojny w Ukrainie oznak solidarności z ofiarami agresji jest o wiele więcej niż w Polsce – zapewne również dlatego, że i pamięć świeższa. Pod litewskim parlamentem ciągle można zobaczyć instalację upamiętniającą czternaście śmiertelnych ofiar ataku OMON ze stycznia 1991 r. Kilkaset metrów dalej pamięć budzi Muzeum Ofiar Ludobójstwa, zwyczajowo zwane muzeum KGB. Miasto nad Wilią jest jak wehikuł pozwalający na podróż w czasy świetności, ale i mroku. Każe pamiętać o jasnych i ciemnych stronach historii. Pozwala cieszyć się chwilą, ale pozostawia świadomość, że nie musi ona wcale trwać wiecznie.
Praktyczne informacje
Jak dotrzeć? Wygodnie – samochodem, szybko – samolotem. Inne opcje (autokar, pociąg) nie są zbyt przyjazne, zwłaszcza przy krótszych wyprawach. Kiedy? Nie ma złej pory na Wilno, choć niewątpliwie listopad i luty nie są dobrą opcją na pierwsze spotkanie. Z drugiej strony zima w Wilnie jest piękna. Za ile? Czasy, gdy Wilno i Litwa były dla Polaków tanie, bezpowrotnie minęły. Nie tylko dlatego, że Litwa jest w strefie euro. Koszt pobytu w Wilnie wynosi mniej więcej tyle, ile city break w Polsce. Poza Krakowem, bo ten jest droższy. Oczywiście, można podróżować taniej lub drożej.
Małgorzata Solecka