4 października 2024

Witaj, mam na imię Depresja

Fragmenty opowiadania „Witaj, mam na imię Depresja” Moniki Szymczakowskiej – laureatki XII edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego dla Lekarzy im. Prof. Andrzeja Szczeklika „Przychodzi wena do lekarza” – III miejsce w kategorii Proza.

Fot. arch. prywatne

Zawodowo przez wiele lat była związana z Instytutem Psychiatrii i Neurologii, gdzie ukończyła specjalizację z psychiatrii. Między 2019 a 2021 r. pełniła tam też obowiązki kierownika Oddziału Leczenia Zespołów Abstynencyjnych. Od 2021 r. pozostaje w pracy ambulatoryjnej.

Prywatnie jest żoną (mąż Sebastian), mamą trojga dzieci (Zosi, Janka oraz Wojtka) oraz posiadaczką dwóch psów (Florentyny i Józefiny). W wolnym czasie miłośniczka czytania książek, fotografowania (laureatka I miejsca oraz wyróżnienia w II Konkursie Fotograficznym OIL w Warszawie); swoje pierwsze kroki stawia też w malarstwie.

Przygoda z pisaniem trwa już od czasów liceum, ale wówczas nie odważyła się wyjść poza obręb szuflady. Od kilku lat wróciła do pisania wierszy oraz opowiadań jako koła ratunkowego w codzienności. Od 2022 r. jest członkiem UPPL. Laureatka III miejsca ex aequo w XII Ogólnopolskim Konkursie Poetycko-Prozatorskim „Puls Słowa” w kategorii poezja.

Fragmenty nagrodzonego utworu

Czwartek, gdzieś w grudniu

Wygładzam zmarszczki prania, szybko przesuwając gorące żelazko. To umiem robić, nawet dość sprawnie. Prosta czynność, ale mam wtedy wrażenie chwilowej kontroli nad życiem. Z rosnącej dniami góry ubrań wyczarowuję idealnie złożone podkoszulki, bluzki i spodnie. Porządek i spokój.

Ale teraz coraz trudniej nawet za to się zabrać. Góra ubrań wygląda dla mnie jak Himalaje; jest nie do zdobycia. I rośnie dalej, wypiętrza się. A we mnie rośnie poczucie beznadziejności, że nawet tu nie daję rady.

Poniedziałek, zaczął się luty

Nastał kolejny ranek, czyli najgorsza dla mnie część dnia. Już sama nie wiem, czy lepiej być wtedy w pracy, czy zostać w domu. Do pracy szykuję się niczym aktor przed spektaklem – myję zęby, układam włosy.

Na twarz nakładam kolejne warstwy makijażu, choć niestety i tak potrafią rozmazać się przy najmniejszym płaczu. Ale twardo – podkład, puder, jeszcze róż na dość blade policzki; rzęsy koniecznie wytuszować, błyszczyk na usta! Voilà, wyglądam zupełnie dobrze, zaskakująco dobrze.

Jeszcze przykleić uśmiech i jestem gotowa. Do boju! W pracy nikt nawet się nie domyśla, co dzieje się w mojej głowie. Wracam po południu, noga za nogą, jakby ktoś zarzucił mi na plecy wielki wór. A w tym worze kilogramy ludzkiego nieszczęścia, lęków, płaczu. Ciało boli mnie niemiłosiernie; może dopada mnie grypa? Przynajmniej będę miała wymówkę, żeby zostać w łóżku…

Wtorek

To jednak nie grypa. Ale dzisiaj przynajmniej przedpołudnie wolne. W domu bez makijażu i eleganckich ciuchów wyglądam marnie, szaro i bardzo przeciętnie. Po rozwiezieniu dzieci do okolicznych szkół mam „czas dla siebie”.

Dotychczas był to wyścig między ogarnianiem porannego rozgardiaszu, zakupami, szykowaniem obiadu i włączaniem pralki z kolejnymi praniami. Teraz staram się utrzymywać pozory, ale idzie mi coraz gorzej. Obiad najszybszy, taki mało angażujący.

Zakupy w pobliskim sklepie, żeby nie zajęły dużo czasu. Poza tym przerażają mnie teraz supermarkety z muzyką, światłami, mieszanką zapachów pieczonego kurczaka i środków do prania oraz znacznie większym ryzykiem (tak, ryzykiem!), że spotkam kogoś znajomego. A potem padam, zagłębiam się w poduszki i kołdry i chciałabym zniknąć.

Sobota

Wolne. I co z tego? Plany miałam ambitne, ale jak ostatnio często skończyło się na niczym. Bylejakość zaczyna być moim drugim imieniem; byle szybko, byle wykreślić z listy, byle skończyć. A potem siup do łóżka, pod koc, zamknąć oczy.

Chwila niebycia, nieczucia. Wyłączam telefon, ten moment nawet sprawia pewną przyjemność. Budzę się z lękiem, nienawidzę tego. Serce łomocze i tak bardzo się boję. W pierwszej chwili nie wiem, czego się tak lękam, ale potem przylatuje moje czarne stado i dziobie… Już wiem… Zawsze najgorszy jest strach o najbliższych, o męża i dzieci, o ich zdrowie i życie. Bo jeśli…

Potem inne, że przecież obok wojna, groźby jak bomby atomowe, lasy krzyży. I już się rozpędzam w tym myślach; nie wiadomo, gdzie dziś skończę. Najczęściej wieńczę „dzieło” kolejnym lękiem – że spotka mnie kara, bo „ciągle jęczę, a mam tak dobrze”. I że ściągnę tym na siebie nieszczęścia. I znowu ból ciała, karku, pleców, nóg.

Tak, wiem, może ponownie fibromialgia, ale biorę już leki przeciwdepresyjne, które podobno działają i na tę chorobę (i wcześniej były nawet skuteczne). Łykam dzisiaj po raz kolejny tabletki – tym razem na ból, bo wcześniej – na szczęście. Żadne nie pomagają.

(…)