16 października 2024

Wojna a system ochrony zdrowia. Zmiana mentalna jest najważniejsza

Kiedy rzeczywistość wymusza na nas pewne działania, wszystko da się zrobić – mówi Piotr Szetelnicki, specjalista medycyny ratunkowej, lider Emergency Medical Team Polskiej Misji Medycznej, który jest zaangażowany również w udzielanie pomocy dla Ukrainy, w rozmowie z Mariuszem Tomczakiem.

Piotr Szetelnicki. Foto: arch. prywatne

Czy system ochrony zdrowia w Polsce jest przygotowany na masowy napływ ciężko rannych ukraińskich żołnierzy i ludności cywilnej?

Jeśli Rosja zintensyfikowałaby działania zbrojne, można by się teoretycznie spodziewać dużej fali uchodźców, podobnie jak na przełomie lutego i marca 2022 roku, ale nie byłaby ona raczej problemem dla szpitalnych oddziałów ratunkowych w Polsce.

Byłoby to wyzwanie bardziej dla podstawowej opieki zdrowotnej i opieki socjalnej. Moim zdaniem w tej chwili nie jesteśmy narażeni na masowy napływ rannych ukraińskich żołnierzy ani cywili.

Czytając doniesienia z frontu, chyba nie każdy tak uważa…

Przez ostatni rok Ukraina przy wsparciu społeczności międzynarodowej znacząco rozwinęła swoje zdolności do udzielania pomocy medycznej. Osoby ranne, w ciężkim stanie, są zaopatrywane bezpośrednio na miejscu zdarzenia lub w jego pobliżu – trafiają na ukraińskie odpowiedniki SOR lub jest im udzielana pomoc w wojskowych szpitalach polowych, a także placówkach medycznych stworzonych przez międzynarodowe organizacje zajmujące się pomocą medyczną i humanitarną, takie jak choćby Polska Misja Medyczna.

Zasadą generalną i najbardziej sensownym postępowaniem jest tworzenie zwiększonej możliwości pomagania osobom rannym lub chorym bezpośrednio na miejscu, bo wielu z nich nie wymaga jakiejkolwiek ewakuacji medycznej, a kolejni nie przeżyją transportu medycznego na dalsze odległości.

Nikt nie podejmie decyzji o ewakuacji poszkodowanych w najbardziej ciężkim stanie bez uprzedniego ustabilizowania ich stanu ogólnego. Dopiero w późniejszym okresie, gdy możliwości ukraińskiej ochrony zdrowia się wyczerpią, można rozważać decyzje o transporcie rannych i poszkodowanych do zagranicznych ośrodków specjalistycznych.

Czasami pacjenci z Ukrainy są ewakuowani za granicę. Jak to wygląda?

Taką pomoc oferuje nie tylko Polska, ale również inne kraje. Transporty odbywają się w sposób skoordynowany na poziomie rządowym, ale także dzięki współpracy wielu ludzi dobrej woli. To efekt bezpośrednich ustaleń pomiędzy lekarzami specjalistami ukraińskimi i ich zagranicznymi kolegami – z reguły konieczny jest tu przepływ dokumentacji medycznej, jej dokładne tłumaczenie, często konsylia międzynarodowe, całe szczęście ułatwiane obecnie przez liczne narzędzia łączności online.

Oczywiście bywa jednak i tak, że medycy wyjeżdżają, by udzielać pomocy bezpośrednio w placówkach w Ukrainie. Zanim dojdzie do transportu medycznego, dokładnie określa się profil rannych i zapotrzebowanie na konkretny rodzaj zabiegów. Doskonale wiemy, że pomimo wszechstronnej wiedzy specjalistycznej w danej dziedzinie medycyny, np. chirurgii czy ortopedii, są w Polsce oddziały, które wybitnie specjalizują się w jakiejś podspecjalizacji – chirurgii replantacyjnej, chirurgii rekonstrukcyjnej, leczeniu ciężkich oparzeń i tak dalej.

Następstwa urazów bojowych to specyficzne obrażenia, charakteryzujące się dużymi ubytkami kostnymi, mięśniowymi czy skórnymi, często niestety skolonizowane przez lekooporne szczepy bakteryjne. Do leczenia takich stanów potrzeba zarówno wybitnych specjalistów, jak i specyficznych możliwości organizacyjnych w szpitalach, do których mieliby trafiać tacy poszkodowani.

Jakie doświadczenie mają polscy lekarze w leczeniu ran postrzałowych? Czy poradziliby sobie z dużą liczbą ofiar z takimi obrażeniami?

Rany bojowe to nie tylko postrzały. Powiedziałbym, że trudniejsze są w leczeniu rany oparzeniowe oraz rany powstałe w wyniku ostrzału artyleryjskiego. Polski personel medyczny brał udział w ostatnich kilkunastu latach w zabezpieczeniu medycznym w dużych konfliktach zbrojnych, m.in. w Iraku i Afganistanie, nabierając przy tym sporego doświadczenia.

Wystarczy sięgnąć po ich wiedzę – choćby pana prof. Waldemara Machały. Poza tym mamy w Polsce topowych specjalistów od chirurgii ręki i nie tylko, ośrodki chirurgii replantacyjnej i rekonstrukcyjnej na światowym poziomie – wystarczy przytoczyć nazwiska dr. Adama Domanasiewicza, prof. Adama Maciejewskiego, prof. Jerzego Strużyny i wielu, wielu innych.

Najważniejsze to stworzyć taki system zarówno organizacyjny, jak i rozliczeniowy, żeby najlepszym oddziałom opłacało się być najlepszymi, a pozostałym dawało motywację równać kompetencyjnie do góry.

Mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, ale załóżmy kasandryczny scenariusz: Rosja wszystko stawia na jedną kartę i intensyfikuje działania zbrojne, jeszcze mniej zważając na cierpienia ludności cywilnej, a do Polski napływa znacznie więcej rannych niż rok temu. Co wtedy?

W sytuacji, gdyby na Ukrainie doszło do totalnego załamania wszystkich frontów i wręcz do katastrofy pod względem militarnym i przede wszystkim humanitarnym, nasze granice oraz system opieki zdrowotnej mogłyby zostać przejściowo bardzo obciążone. Pierwszą falę rannych z pewnością przyjęłyby na siebie szpitale i przychodnie w rejonie przygranicznym, ale ich masowy napływ musiałby wywołać szybką reakcję na każdym piętrze drabiny zarządzania.

Sprawnie powinno dojść do alokacji pacjentów, którzy skoordynowanymi transportami byliby rozwożeni po całej Polsce – tam, gdzie byłaby możliwość leczenia specjalistycznego, bo pozostawienie ich w jednostkach medycznych na tzw. ścianie wschodniej oznaczałoby przeniesienie problemu katastrofy z terytorium naszego zaatakowanego sąsiada na SOR-y i POZ-y w tamtym rejonie.

Na to nie można by sobie pozwolić zarówno ze względu na polskich, jak i ukraińskich chorych czy rannych. Tego typu sytuacja nakazywałaby uruchomić procedury adekwatne do klasycznych zasad postępowania w zdarzeniach masowych czy katastrofach, a te na poziomie każdego województwa winny być opracowane i gotowe do wdrożenia.

Wykorzystanie takich jednostek jak choćby Lotnicze Pogotowie Ratunkowe zdecydowanie usprawniłoby te działania alokacyjne, co zresztą miało miejsce wiosną 2022 roku, choć w niezbyt nasilonym zakresie.

Niektóre szpitale pękałyby w szwach, ale dalibyśmy radę?

Z przyczyn zarówno politycznych, jak i przede wszystkim ludzkich, humanitarnych jest pewne, że podjęlibyśmy się udzielania pomocy osobom docierającym do Polski. Przygotowując się zgodnie z zasadami zarządzania kryzysowego na potencjalny najgorszy scenariusz, należy brać pod uwagę również aspekt uzyskania zgody, zarówno społecznej, jak i środowiska medycznego, na „ratunkowe” przeorganizowanie systemu skutkujące przejściowym zmniejszeniem komfortu własnego, być może zarówno pacjentów, jak i na pewno personelu udzielającego świadczeń zdrowotnych.

W jaki sposób ta sytuacja wpłynęłaby na pracę lekarzy?

Koszt działania w sytuacjach kryzysowych to m.in. zwiększenie obciążenia pracą, zmniejszenie komfortu, przejściowe odstępowanie od standardów panujących w normalnych czasach, konieczność godzenia się na różne kompromisy.

Uważam, że zarówno jako lekarze, jak i obywatele jesteśmy gotowi wyjść ze strefy własnego komfortu, ale muszą być jasno sprecyzowane zasady i motywacje, które zarządzającym każą nas prosić o takie poświecenie. Kiedy rzeczywistość wymusza na nas pewne działania, wszystko da się zrobić – to zarówno kwestia skuteczniejszego zarządzania, jak i zmiany mentalności ludzi.

Trzy lata temu epidemia doprowadziła do wielu wyrzeczeń, ale również wymusiła szybkie zmiany. Czego nauczył się personel medyczny?

W trakcie pandemii COVID-19 poradziliśmy sobie z wieloma wyzwaniami, mimo że w pierwszych tygodniach pandemii brakowało wszystkiego – rękawiczek jednorazowych, środków dezynfekcyjnych czy środków zabezpieczenia osobistego.

Nie wiedząc z czym walczymy, tworzyliśmy procedury, a pozyskując z każdym miesiącem wiedzę, potrafiliśmy wyciągać wnioski i optymalizować nasze postępowanie. Tempo tworzenia oddziałów covidowych było imponujące i choć po czasie być może już wiemy, że niektóre rozwiązania mogły być inne, to generalnie poświęceniu personelu ochrony zdrowia i dociekliwości naukowców zawdzięczamy sukces w walce z pandemią.

Zawsze jednak, niezależnie od tego, czy to stan zagrożenia epidemicznego, czy katastrofa naturalna, czy skutki przerażających konfliktów zbrojnych, najważniejsza zmiana to ta, która następuje w naszej mentalności – zwiększenie gotowości do pomocy bliźniemu nawet kosztem jakichś wyrzeczeń własnych. Polskie społeczeństwo, w tym przedstawiciele zawodów medycznych, pokazało, że w takich sytuacjach można na nas liczyć.