WYBORY 2019: Komu władzę? Od 14 lat ochroną zdrowia rządzi PiS i PO
W tegorocznej kampanii wyborczej karty rozdają dwie partie, które od 14 lat, na zmianę, rządzą naszym krajem. Co obiecują? Czy lekarzy i pacjentów czeka coś nowego?
Premier Mateusz Morawiecki. Foto: Adam Guz / KPRM
Na początek zagadka. Cytat nr 1: „Obecna kondycja polskiej służby zdrowia jest fatalna. [Poprzednie rządy] doprowadziły do jej finansowej zapaści, ale także do całkowitej destrukcji systemu opieki zdrowotnej”.
Cytat nr 2: „Leczenie nie będzie luksusem. Zdrowie to dla nas priorytet. Mamy gotowe rozwiązania, które dosłownie ratują zdrowie Polakom”. Kto częstuje wyborców takimi hasłami? Prawo i Sprawiedliwość czy Koalicja Obywatelska? Jestem pewien, że wielu z Państwa tego nie odgadnie (odpowiedź na końcu artykułu).
PiS – 6 lat, PO – 8
Patrząc na to, jak obecnie wygląda scena polityczna w Polsce, biorąc pod uwagę różne, naprawdę bardzo różne okoliczności (nie tylko sondaże, które rzadko odzwierciedlają wynik wyborów), wydaje się, że jesienne wybory zdominują dwa obozy.
Jeden skupiony wokół PiS, drugi organizowany przez PO. Nie każdy pamięta, że obie partie sporo łączy: powstały w tym samym roku na fali sprzeciwu wobec lewicy i początkowo ze sobą współpracowały. Nie brakowało wiele, by 14 lat temu stworzyły nawet wspólny rząd, ale historia potoczyła się inaczej.
84. posiedzenie Sejmu VIII kadencji. Foto: Kancelaria Sejmu / Rafał Zambrzycki
Zasadniczo oba ugrupowania zachowują ciągłość ideową, instytucjonalną i personalną, mimo że przez lata dochodziło do przetasowań wśród ich liderów (przez kilkanaście miesięcy szefem PO była lekarka Ewa Kopacz), gier obliczonych na zagarnięcie elektoratu innym ugrupowaniom i zmiany niektórych postulatów, także tych w zakresie ochrony zdrowia (np. PiS obiecywał likwidację NFZ). PiS ze swoimi sojusznikami, m.in. Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry i Porozumieniem Jarosław Gowina, trzyma ster władzy od 4 lat, PO rządziła poprzednie 8 lat razem z Polskim Stronnictwem Ludowym, a przez jeszcze wcześniejsze dwa lata pierwsze skrzypce w krajowej polityce odgrywał PiS, współtworząc koalicję rządową z mniejszymi ugrupowaniami.
Licząc od 2005 r.: PiS sprawowało władzę 6 lat, PO – 8. Tych 14 lat to szmat czasu, biorąc pod uwagę 30-letnią historię III RP i fakt, że pierwsze całkowicie wolne wybory parlamentarne po II wojnie światowej odbyły się w 1991 r. 13 października wybierzemy 460 posłów i 100 senatorów na kolejną kadencję. Analiza lat 2005-2019, w tym także spojrzenie na kształt polityki zdrowotnej w tym czasie, ma ogromne znaczenie dla każdego, kto zamierza oddać głos zwłaszcza na któryś z dwóch dominujących obozów politycznych w zbliżających się wyborach, bo zamiast wróżyć z fusów, można zerknąć na ich minione dokonania. Oczywiście na ich zaniechania też. I niespełnione obietnice, których nazbierało się niemało.
Dwa obozy, 14 lat historii
Od wyborów parlamentarnych w 2005 r. mieliśmy 7 rządów, 6 osób zasiadało w fotelu szefa rządu, a urząd ministra zdrowia pełniło 6 osób: troje z ramienia PiS i jego politycznych sojuszników (Zbigniew Religa, Konstanty Radziwiłł, Łukasz Szumowski) i troje powołanych przez koalicję PO-PSL (Ewa Kopacz, Bartosz Arłukowicz, Marian Zembala). Wszyscy to lekarze. PiS dwukrotnie powierzał władztwo w gmachu przy ul. Miodowej osobom z tytułem profesora, PO raz – na 5 miesięcy.
W kilku akapitach trudno o rzetelną analizę tego, co się zdarzyło w ostatnich 14 latach w ochronie zdrowia. Próbując rozliczyć choćby tylko obecną ekipę rządową, warto zerknąć do exposé obecnego szefa rządu i jego poprzedniczki, bo leczeniu i chorobom, a także środowisku lekarskiemu poświęcili nie tak mało miejsca. Obecność tych wątków wyróżnia rząd PiS, wydaje się, że na plus, bo wielu poprzednich premierów w ogóle nie mówiło o ochronie zdrowia w czasie exposé. Z drugiej strony to tylko słowa, a polityków poznaje się po czynach.
– Pacjent nie może być pozycją w bilansie, lekarz księgowym, a szpital przedsiębiorstwem. Służba zdrowia nie może być nastawiona na zysk. W pełni doceniam rolę lekarzy i jestem przekonana, że powinni być wysoko nagradzani – podkreślała premier Beata Szydło, wygłaszając exposé w listopadzie 2015 r. Od tamtego wystąpienia minęły prawie 4 lata. W tym czasie pensje części lekarzy wzrosły, ale czy większość środowiska lekarskiego jest zadowolona ze swoich zarobków?
– Naprawimy system służby zdrowia – deklarował jej następca Mateusz Morawiecki w exposé wygłoszonym w grudniu 2017 r. Kwestie zdrowia miały stanowić „arcyważne zadanie” dla jego rządu. – Doprowadzimy do skokowego wzrostu do 6 proc. PKB w ciągu najbliższych kilku lat – powiedział premier Morawiecki, choć przez wiele wcześniejszych tygodni ustawą gwarantującą wzrost odsetka PKB do tego pułapu zajmował się rząd Beaty Szydło. Mateusz Morawiecki podkreślał też, że rząd ma skoncentrować się na profilaktyce i leczeniu dwóch głównych przyczyn zgonów w naszym kraju: nowotworów i chorób układu krążenia. Czy tak się stało?
Co z likwidacją NFZ?
Kilka lat temu w ochronie zdrowia planowano małą rewolucję, przynajmniej w zakresie instytucjonalnym. Do wyborów parlamentarnych w 2015 r. PiS szedł z postulatem likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia, co było deklarowane jednym tchem wraz z reformą sądów i prokuratury, przywróceniem niższego wieku emerytalnego i likwidacją gimnazjów. Przez kilkanaście miesięcy kres działalności NFZ zapowiadał minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, miało to nastąpić 1 stycznia 2018 r.
Prezes PiS jednoznacznie wypowiedział się w tej kwestii dokładnie pół roku przed tą datą. – To sprawa na następną kadencję – powiedział Jarosław Kaczyński podczas konwencji Zjednoczonej Prawicy niemal dokładnie dwa lata temu. Temat ucichł, ale czy w razie ewentualnej wygranej PiS lwia część kompetencji NFZ trafi, tak jak wcześniej zapowiadano, do Wojewódzkich Urzędów Zdrowia? Tego nie wiadomo, ale wiele wskazuje na to, że o likwidacji Funduszu mówić się już nie będzie.
Kiedy analizuje się wypowiedzi ministra Łukasza Szumowskiego, widać wyraźnie, że obóz PiS nie chce wywrócić systemu ochrony zdrowia do góry nogami i raczej stawia na ewolucję. Szef resortu zdrowia mówił o tym m.in. kilka tygodni temu podczas konferencji kończącej cykl debat „Wspólnie dla zdrowia” oraz w lipcu, w czasie konwencji programowej PiS w Katowicach. – Z analiz i badań wynika, że Polacy nie chcą rewolucji w zdrowiu. Polacy chcą, żebyśmy naprawiali ten system sukcesywnie, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku – tłumaczył.
Ile PKB na zdrowie?
Od protestu głodowego rezydentów w 2017 r. w debacie publicznej na stałe zagościł postulat zwiększenia finansowania ochrony zdrowia do poziomu przynajmniej 6 proc. PKB (pierwotny postulat młodych lekarzy brzmiał: „6,8 proc. w trzy lata”). Za rządów PiS podjęto decyzję o wzroście publicznych nakładów na zdrowie do 6 proc. PKB, pada jednak pytanie, dlaczego nastąpi to dopiero w 2024 r.? Samorząd lekarski podkreśla, że to iluzoryczny wzrost z uwagi na sprytny, jak się wydaje, sposób obliczania poziomu nakładów na ochronę zdrowia zapisany w ustawie, w której nie ma mowy o korygowaniu wartości PKB w trakcie danego roku.
Minister zdrowia Łukasz Szumowski. Foto: Mariusz Tomczak
Główna partia opozycyjna, PO, krytykuje PiS za opieszałość w podnoszeniu nakładów na zdrowie. Sama jednak, będąc u władzy przez 8 lat, nie doprowadziła do zasadniczej zmiany w tym obszarze. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że po dymisji Donalda Tuska szefem rządu została lekarka, Ewa Kopacz, która wcześniej przez 4 lata kierowała resortem zdrowia, trudno więc ją podejrzewać o brak znajomości potrzeb finansowych w ochronie zdrowia. Czy jako osoba wysoko postawiona w strukturach partii rządzącej nie mogła przeforsować tego, co później zrobił PiS?
Obecnie PO zapewnia, że wie, jak natychmiast zwiększyć poziom nakładów w systemie opieki zdrowotnej. Zdaniem senatora Tomasza Grodzkiego, „ministra zdrowia” w tzw. gabinecie cieni PO, trzeba po prostu przeznaczyć na ten cel wpływy z akcyzy za alkohol i tytoń (to ok. 30 mld zł). – Chcemy skrócić czas oczekiwania na wizytę u lekarza specjalisty do maksimum 21 dni, a oczekiwanie na SOR do najwyżej 60 minut – zapowiada przewodniczący PO Grzegorz Schetyna.
Skasują resort zdrowia?
Chyba nie ma lekarza, któremu by nie doskwierała biurokracja i konieczność wypełniania rozmaitych dokumentów, druków i sprawozdań. W obecnej kampanii PO obiecuje zmniejszyć obciążenia biurokratyczne białego personelu o 80 proc. A czy w latach 2007-2015, kiedy PO wraz z PSL miały stabilną większość sejmową, papierologia znikała w takim tempie z gabinetów lekarskich? O ograniczeniu biurokracji mówią również inne ugrupowania opozycyjne.
Patrząc na to, że w Konfederacji, której najbardziej rozpoznawalnym liderem jest Janusz Korwin-Mikke, wiele osób stanowią wolnościowcy szczerze przekonani, że deregulacja przynosi więcej korzyści niż strat, gdyby wcielić w życie ich postulaty, lekarze dość szybko mogliby przestać skarżyć się na biurokratyczną mitręgę. Od kilku lat na czele PSL stoi lekarz Władysław Kosiniak-Kamysz. Jego partia proponuje stopniowe zwiększanie nakładów na system ochrony zdrowia do 9 proc. PKB, podkreślając, że pieniądze powinny pochodzić z przesunięcia środków ze składki rentowej, tak aby obciążenia podatników z tytułu składki zdrowotnej nie wzrosły.
PSL sprzeciwia się przerzucaniu kosztów finansowania ochrony zdrowia na samorząd terytorialny, którego udział w kształtowaniu i koordynacji polityki zdrowotnej powinien być większy. Z list ludowców do parlamentu startuje m.in. Paweł Kukiz i skupione wokół niego środowisko. Kukiz wiele razy podkreślał, że poważna reforma ochrony zdrowia musi opierać się na ponadpartyjnym konsensusie, bo wymaga nie kilku, lecz kilkunastu lat konsekwentnych zmian, niezależnych od wyniku wyborów.
Przed wejściem do siedziby resortu zdrowia. Foto: Mariusz Tomczak
Onkologia dobra na wszystko
Kierowany przez Włodzimierza Czarzastego Sojusz Lewicy Demokratycznej opowiada się m.in. za stopniowym podnoszeniem składki na ubezpieczenie zdrowotne przy jednoczesnym zwiększeniu zakresu i dostępności świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych. Wiosna stworzona przez Roberta Biedronia, która startuje razem z SLD, jako priorytet w kolejnej kadencji polskiego parlamentu wymienia powstanie Europejskiego Programu Walki z Rakiem.
Miałby on objąć m.in. edukację zdrowotną prowadzoną od szkoły podstawowej, ujednolicenie dostępności badań profilaktycznych i fundusz gwarantujący zakup najnowocześniejszego sprzętu medycznego. Brzmi ciekawie, ale czy realnym jest obiecywanie przez raczkującą w polityce partię programu, który musiałoby opracować i wdrożyć łącznie 28 krajów Unii Europejskiej (27 po Brexicie)? Tym bardziej, że na mocy traktatów unijnych kwestie dotyczące ochrony zdrowia pozostają w gestii państw członkowskich. Więcej o tegorocznych postulatach dotyczących ochrony zdrowia najważniejszych komitetów wyborczych piszę tutaj.
Nie wszystkie ugrupowania z jednakową uwagą podchodzą do tych spraw, przez co zamiast próby stworzenia w miarę spójnej, dość całościowej wizji, mamy do czynienia raczej z pięknie brzmiącymi postulatami lub wręcz konkretnymi obietnicami bez pokrycia. Na ogół to chwytliwe slogany, a nie program polityczny ma przynieść uznanie wśród elektoratu. Nie jest to tylko nasza specyfika. Jak się spojrzy na scenę partyjną w innych krajach, nierzadko bywa tam podobnie, a politolodzy obserwują to zjawisko od dawna.
Niewielu wyborców zadaje sobie trud i czyta przed wyborami program polityczny przynajmniej dwóch ugrupowań (inna rzecz, że nie wszystkie je mają). Wydaje się, że gdyby tak było, partie poświęcałyby znacznie więcej uwagi na przygotowanie poważnej oferty dla swoich wyborców, dotykającej tak ważnej sprawy jak zdrowie, a zamiast obiecywać to, co chcieliby zrobić, równie często tłumaczyliby, w jaki sposób chcą swoje pomysły zrealizować. Przy takim podejściu wydatki na zdrowie na poziomie 6 proc. PKB mielibyśmy już teraz.
A teraz czas na rozwiązanie zagadki z początku artykułu. Cytat nr 1 pochodzi z programu PiS sprzed kilku lat, a cytat nr 2 z broszury wydanej na Forum Programowe Koalicji Obywatelskiej, zdominowanej przez PO, które odbyło się kilka tygodni temu. Przeczytajcie Państwo raz jeszcze te cytaty, zadając sobie pytanie, czy do obu formacji nie pasuje czasem znane powiedzenie: „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”?
Mariusz Tomczak
Zagadkowa nominacja
Marek Balicki. Foto: Adrian Grycuk / CC BY-SA 3.0
Wiele osób nie kryje zaskoczenia, że minister zdrowia w gabinetach Leszka Millera i Marka Belki, wieloletni poseł i senator, były wiceprzewodniczący Sejmiku Województwa Mazowieckiego, a jednocześnie znany psychiatra Marek Balicki w samym środku wakacji został powołany na funkcję pełnomocnika do spraw reformy w psychiatrii w Ministerstwie Zdrowia. Bezpośrednio podlega on ministrowi Łukaszowi Szumowskiemu. Czy to przedwyborcza gra na pozyskanie części lewicowego elektoratu czy autentyczna chęć dokonania zmian w polskiej psychiatrii? Jak traktować tę nominację? Dwa najważniejsze zadania pełnomocnika to: inicjowanie i koordynowanie działań mających na celu reformę i rozwój opieki psychiatrycznej oraz koordynacja realizacji założeń Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego w zakresie reformy opieki psychiatrycznej.
Ponad rok dyskusji i…?
Debata „Wspólnie dla zdrowia”. Foto: Mariusz Tomczak
Debata „Wspólnie dla Zdrowia” została zainicjowana przez Łukasza Szumowskiego po objęciu przez niego teki ministra zdrowia. Przez ponad rok grupa ekspertów próbowała wytyczać krótko- i dalekosiężne kierunki zmian w ochronie zdrowia, a swoje propozycje mógł zgłaszać każdy obywatel zarówno w trakcie konferencji odbywających się w różnych częściach kraju, jak i drogą elektroniczną. – Ta debata to punkt wyjścia do utworzenia wieloletniego planu rozwoju systemu ochrony zdrowia opartego na porozumieniu różnych środowisk, sił politycznych i społecznych – zapewnia premier Mateusz Morawiecki. – Potrzebujemy spójnego systemu, który pogodzi potrzeby społeczeństwa z możliwościami finansowymi i gospodarczymi państwa – dodaje. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu propozycje zawarte w końcowym dokumencie staną się podstawą długofalowej polityki zdrowotnej, nawet jeśli wygrałby PiS, a resortem zdrowia dalej kierowałby obecny minister. Czy w oparciu o ten dokument powstanie program zdrowotny PiS na kolejne lata? Czy Ministerstwo Zdrowia, niezależnie od tego, kto zasiądzie w najważniejszym gabinecie przy ul. Miodowej, na serio zacznie wdrażać przynajmniej niektóre pomysły dyskutowane przez ostatnie kilkanaście miesięcy?