11 października 2024

Wysiedleni (fragmenty)

Gdy ostatni worek zniknął z powierzchni murawy, Keller odwrócił się tyłem do żołnierzy i na sztywnych nogach podszedł do Granosików. Zatrzymał się, przekrzywił głowę i spod ronda zielonego kapelusza potoczył po nich wzrokiem. Najdłużej spojrzenie swoich jasnych, świdrujących oczu zatrzymał na Janie.

Jan poczuł, jak zaciska mu się żołądek.

– To wszystko? – spytał Keller.

– Tak – odparł Jan.

Niemiec, jakby nie dowierzał w usłyszaną odpowiedź, zrobił w tył zwrot i gestem ręki przywołał do siebie dwóch żołnierzy. Wydał im krótkie polecenie, po którym obaj udali się do stodoły.

Jan przełknął gorzko ślinę i z niepokojem spojrzał na Apolonię. Rano, gdy się obudziła, ani słowem nie wspomniał jej o ukrytym worku.

Keller z założonymi do tyłu ramionami, przedefilował kilka razy po murawie. Przy każdym nawrocie zerkał to na stodołę, to na Granosików.

Przy kolejnym przemarszu, jeden z buszujących w stodole żołnierzy wychylił się na zewnątrz i przywołał go do siebie.

Z wyrazem twarzy, jakby przebiegł przez nią prąd, Keller podążył w stronę otwartych na oścież wrót. Wkroczył na klepisko i spojrzał na leżący w słomie worek. Jego usta wykrzywiły się w grymasie zadowolenia.

W tej samej chwili odwrócił się na pięcie i tą samą drogą, którą przyszedł do stodoły, wypruł do Granosików. Zatrzymał się od nich w niedużej odległości. Wskazującym palcem przywołał do siebie Jana.

– Mówiliście, że to wszystko… – zawarczał.

– Tak – Jan z trudem wydobył głos przez zaciśnięte gardło.

– A zatem skąd wziął się tamten worek w stodole? Hę?!

– Nie wiem.

Jan, tyle na ile potrafił, starał się wytrzymać twarde spojrzenie Niemca. Czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła, a serce trzepie się jak u ptaka, mimo to postanowił nie okazywać po sobie słabości.

– Nie wiecie…

Keller ściągnął usta i zacisnął mocno zęby. W tej samej chwili zrobił gwałtowny wykrok do przodu i ściśniętą mocno pięścią uderzył Polaka w twarz.

Jan mając wrażenie, że w głowie rozbłysło mu tysiące gwiazd, runął na murawę.

– Ty kłamco! Chciałeś oszukać Rzeszę Niemiecką! – zaryczał Keller.

Leżący zwinął się w kłębek.

Zarządca odwrócił się do tyłu i przywołał do siebie najbliżej stojącego z karabinem żołnierza.

– Zastrzelcie go! I tak nie ma z niego większego pożytku! – wydał polecenie.

Przywołany żołnierz wysunął się przed Kellera, zsunął z ramienia karabin i wycelował w leżącego.

W tej samej chwili do Klausa podbiegła Apolonia. Jej twarz była blada jak kreda, a wątłe ręce, które wyciągnęła przed siebie, drżały jak w febrze.

– Błagam, zostawcie go! Sami wiecie, że żyje nam się bardzo ciężko! – wyrzuciła z siebie łamiącym się głosem.

Twarz Kellera spurpurowiała, a blizna znacząca policzek, stała się sinoczerwona. Jednym uderzeniem pięści powalił kobietę na ziemię.

Żołnierz przeładował w karabinie pocisk. Aniela mając wrażenie, że świat wali jej się na głowę, w jednej chwili stanęła między żołnierzem, a leżącymi na ziemi rodzicami.

– Mnie też zastrzel! – wbiła twardy i nieustępliwy wzrok w dwudziestokilkuletniego mężczyznę.

Keller zbliżył się do żołnierza, który ciągle celował w Jana, wyciągnął ramię i uniósł do góry lufę karabinu. Przebiegł wzrokiem po ciężko falujących pod bluzką piersiach dziewczyny i wyszczerzył żółte zęby w szerokim uśmiechu.

– Dobrze – powiedział z zadowoleniem w głosie. – Daruję mu, ale ty to odpracujesz.

Żołnierz na dany mu znak, odwiesił broń na ramię i wycofał się.

Jan i Apolonia z trudem wstali z ziemi. Oboje trzęsąc się i podtrzymując za łokcie, opuścili w dół przybite oblicza.

Klaus wycelował w Jana palcem.

– I na przyszłość: nie próbujcie tego więcej! – zawarczał.

Przeniósł wzrok na Anielę.

– A ty zgłosisz się do mnie w najbliższą sobotę o ósmej rano! Posprzątasz u mnie cały dom!

Dariusz Kaźmierczak
Laureat II miejsca w Konkursie Literackim „Przychodzi wena do lekarza” (2014) w kategorii „Proza”