21 listopada 2024

Zemsta

Wybór warszawskiego Teatru Komedia nie jest przypadkowy. Zapowiedzi nowej odsłony starego dzieła słychać było od kilku miesięcy. Nie wiem, skąd dziennikarze wiedzieli, że będzie to wydarzenie kulturowe, a nie tylko kulturalne. Wiem jednak, że mieli rację.

Fot. Marek Zimakiewicz

Ile razy obejrzałem i przeczytałem „Zemstę”? Co najmniej kilkanaście. Niektóre frazy znam na pamięć. Mając piętnaście lat, przymierzałem się do jednej z ról. We wspomnieniach zachowałem aktorskie kreacje tuzów, mając jednocześnie jakiś niedosyt, którego nie potrafiłem dotychczas nazwać. Przypisywałem narastającą teatralną nudę otrzaskaniu z tekstem.

W wielu relacjach nie wypadało przecież przyznać, że bliźniacze realizacje w Teatrze Polskim w Warszawie, na Scenie STU w Krakowie i u Jaracza w Łodzi ciągną za sobą stereotyp postaci, scenograficzną tradycję i śmiech w tych samych miejscach. Że to wszystko stoi raczej nazwiskami i gagami niż rymami hrabiego. Fredro nowocześniejszy i przez to odważniejszy bywał już w „Ślubach panieńskich” czy w rozwiązłej kontynuacji „Mężów i żon”, zaprawianych przez Adama Hanuszkiewicza i jego naśladowców „Sztuką obłapiania”.

Aż tu nagle taka zmiana, co ciekawe, bez żadnych skrótów, marnych songów dla dzieci i młodzieży, szerokich gestów i kabaretowych skeczy. Wszystko od nowa rozczytane, poukładane i – co najważniejsze – na serio. Scenograficzna konwencja baru „Zamek”, współczesne kostiumy i rekwizyty, muzyka jazzowa i klubowa, gra na proscenium i wśród widowni, odwaga w wyciąganiu podtekstów i kontekstów – to świadectwo dojrzałości reżyserskiej Michała Zadary wspomaganego przez perfekcyjnych w każdym detalu aktorów. Wreszcie zobaczyłem „Zemstę”, z której wydobyto uniwersalizm przekazu.

Nie polskość, nie sarmatyzm, nie wady narodowe, ale ludzkie słabości, wszechobecną przemoc i zachłanność, które w założeniu twórców mają być zastąpione rządami prawa. Rozbrajanie wendety to coś innego niż kultywowanie zapętlonej eskalacji działań odwetowych. Mądrość płynie nie z emocji, ale umiejętności powstrzymywania pochopnych działań, poprzez zawieranie spisanych w umowach trudnych kompromisów. Zdolność honorowa, zastępując walkę na udeptanej ziemi talentem negocjacji (nie manipulacji!), wygrywa pogodne jutro: szczęście młodej pary (uwikłanej w niedopowiedzenia i zdrady) i spokój starych wyjadaczy (łaknących bezgranicznego szacunku, niezależnie od dorobku, który wciąż gloryfikują).

„Wdzięczność ludzi, wielkość świata – każdy siebie ma na względzie, a drugiego za narzędzie…” Anty-Zemsta oparta została na znanych z pozoru postaciach, tym razem przebranych za gangsterów i technokratów, nowoczesną bizneswoman, nie w ciemię bitą Klarę z pokolenia dorastających dziewcząt i młodego Wacława, który dość lekko traktuje zasady moralne. Wszystko już było i wszystko trwa nadal, niezmiennie, mimo stuleci, mimo kontusza zamienionego w garnitur i szabli przenicowanej na długopis. W Teatrze Komedia nie postawiono muru. Mur jest niewidoczny, stanowiąc tylko tło domyślne. Dlatego może podziały na grupy interesów bez rozrzuconych na środku sceny cegieł są jeszcze bardziej podkreślone.

Recenzja bez aktorskich nazwisk byłaby niepełna. „Zemsta” w reżyserii Michała Zadary z dużą pewnością nie mogłaby się udać bez Barbary Wysockiej (Podstolina), Arkadiusza Brykalskiego (Cześnik) i Bartosza Porczyka (Rejent). Wszyscy byli doskonali i rzetelni. Całość spinał jednak Maciej Stuhr – Papkin, jakiego świat do tej pory nie znał. Wielowymiarowy, komiczny poprzez tragizm zastanej sytuacji, konfabulujący na żądanie, pełen marzeń i sprzeczności, podejmujący się zadań wbrew sobie, aby tylko ktoś zechciał zabrać go do swojej bandy. Rozerwany wewnętrznie łoskot, pani matko, wielka rola, bez puszczania oka i taryfy ulgowej za medialną popularność.

W programie komedii reżyser pisze: „To opowieść o historii zemsty i historia zanikania zemsty (…). To jest również temat „Orestei” Ajschylosa, czyli mamy temat arcyteatralny – coś, czym teatr zajmuje się od samego początku. W jaki sposób da się przerwać ciąg zemsty? Odpowiedź Fredry brzmi: poprzez urzędników i nudne prawo cywilne. Ta odpowiedź jest wspaniała! My często zapominamy, po co jest prawo, i wtedy trzeba takiego Fredry, by nam o tym przypomniał.  Żebyśmy się nie mścili, tylko mogli zawierać umowy”. Naiwność? Cóż bez niej warta byłaby sztuka? Ale dzięki temu jest o czym myśleć, pisząc felietony.

Jarosław Wanecki

Aleksander Fredro „Zemsta”, reż. Michał Zadara, Teatr Komedia, premiera 19 kwietnia 2024 r.