Zimna wojna. Co zrobi Karol Nawrocki?
Czy prezydentura 2025-2030 będzie czasem ideologicznego zamrożenia ochrony zdrowia? A może konfrontacji z rządem, która sparaliżuje jakiekolwiek zmiany? Na razie pewne jest jedno: kampania dobiegła końca, ale polityczny spór o zdrowie dopiero się zaczyna.

Wybory prezydenckie wygrał obywatelski kandydat wspierany przez Prawo i Sprawiedliwość, przekreślając tym samym nadzieje koalicji rządzącej na autostradę dla pomysłów trzymanych w zamrażarce z obawy przed prezydenckim wetem. Wybory pokazały, że nie było warto, a zapowiedzi premiera dotyczące „planu B” i determinacji w zmienianiu Polski, realizacji obietnic itp. mają duże szanse pozostać na papierze.
Do końca nie wiadomo
Ochrona zdrowia była i jest jednym z obszarów, których dotyczy to w sposób szczególny. Nikt nie ma wątpliwości, że zmiany – zarówno strategiczne, systemowe, jak i dotyczące punktowych rozwiązań – są po prostu konieczne. Czy prezydent Karol Nawrocki skorzysta z deklaracji Donalda Tuska i będzie współpracować, czy przeciwnie – użyje wszelkich możliwych środków, by blokować plany koalicji? I wreszcie, czego można się spodziewać po prezydenturze 2025-2030, jeśli chodzi o obszar zdrowia?
Mówiąc najbardziej ogólnie: do końca nie wiadomo. Poglądy głoszone w trakcie kampanii wyborczej sytuują Karola Nawrockiego między Prawem i Sprawiedliwością a Konfederacją i w wielu kwestiach wydają się być bliższe temu drugiemu ugrupowaniu. Widać to zarówno w sprawach światopoglądowych (aborcja, in vitro), jak i obszarze zdrowia publicznego (szczepienia ochronne).
Z drugiej strony, Karol Nawrocki próbuje – w sprawach systemowych – wrócić do źródeł, czyli do roku 2015.
Głosi hasła, jakich nie powstydziłaby się Beata Szydło, o planach prywatyzacyjnych obecnej koalicji mających leżeć u podstaw ustawy o szpitalnictwie niemal identycznej z tą, którą przygotowywał najdłużej urzędujący minister zdrowia w rządach PiS, Adam Niedzielski, a która w niektórych aspektach szła dalej niż obecnie projektowane rozwiązania. Kampania nie musi się w stu procentach przełożyć na rzeczywiście podejmowane decyzje. Ale z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że tym razem rozbieżności nie będą jaskrawe.
Nie tylko aborcja
Prezydent wielokrotnie w trakcie kampanii opowiadał się „za życiem”. Tylko w jednej sprawie, czyli przesłanki związanej z czynem zabronionym, zajął stanowisko, z którego można wnioskować, że nie poprze zmian idących w kierunku delegalizacji. – Jestem katolikiem, więc moje generalne stanowisko jest oczywiście za życiem – mówił Karol Nawrocki wiosną, pytany w trakcie jednego ze spotkań o to, czy aborcja powinna być legalna, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu.
Zaznaczył, że w tej sytuacji decyzja należy do kobiety. – Z tego dramatu, z tego zła, często jest wiele miłości i wiele dobra, gdy kobieta podejmuje decyzję o urodzeniu takiego dziecka – dodał.
Nie wydaje się również możliwe, by Karol Nawrocki opowiedział się przeciw przesłance związanej z sytuacją bezpośredniego zagrożenia życia kobiety, nawet gdyby taki pomysł na poziomie parlamentu (raczej kolejnego) powstał. Pewne jest natomiast, że koalicja pod przywództwem Donalda Tuska może zapomnieć o wszystkich projektach liberalizujących przepisy antyaborcyjne. Na stole pozostanie być może projekt powrotu do tzw. kompromisu aborcyjnego.
Co prawda sam Nawrocki w trakcie kampanii deklarował, że nie podpisze takiej ustawy, ale warto przypomnieć, że w ubiegłym roku kluczowi politycy Prawa i Sprawiedliwości, w tym sam prezes Jarosław Kaczyński, przyznali, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 r., który uznał tzw. przesłankę eugeniczną za niezgodną z konstytucją, był błędem. Po wygranych przez Nawrockiego wyborach „liberalne” skrzydło PiS wcale nie musi jednak dominować, a i sam prezes partii może – ponownie – zmienić zdanie w sprawie tego, czy parlament może, czy nie może ingerować tak bardzo w kwestie sumienia obywateli.
Aborcja nie wyczerpuje spektrum tematów światopoglądowych w obszarze zdrowia. Po wyborach prezydenckich miała wrócić sprawa dostępności bez recepty antykoncepcji awaryjnej. Funkcjonujący obecnie pilotaż jest co najwyżej półśrodkiem i na pewno nie spełnia swojej roli, choćby ze względu na odsetek aptek, które w nim uczestniczą i ich nierównomierne rozłożenie.
Mało kto pamięta, że kluby Trzeciej Drogi zaproponowały wiele miesięcy temu duże zmiany, jeśli chodzi o antykoncepcję w ogóle – w tym przede wszystkim refundowanie środków antykoncepcyjnych na większą niż obecnie skalę. Wydaje się, że obie sprawy rząd będzie musiał albo odłożyć na półkę, albo – przeciwnie – „odkopie”, by stworzyć możliwość do konfrontacji na polu ideologicznym.
Jest wreszcie kwestia programu finansowania in vitro ze środków publicznych. Tu, jak się wydaje, są największe realne powody do niepokoju o przyszłość rozwiązania, za którym jesienią 2023 r. opowiedziała się zdecydowana większość posłów, w tym duża część parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości. Po roku funkcjonowania program jest niewątpliwym sukcesem. Zakwalifikowało się do niego ponad 32 tys. par, ciążę potwierdzono u ponad 12 tys. kobiet, urodziło się około tysiąca dzieci.
Zgodnie z ustawą rocznie na program, który obowiązuje do końca 2028 r., rząd musi wydawać minimum pół miliarda złotych, ale minister zdrowia w tym roku już zapowiedziała dodatkowe 100 mln zł. Przyrzekła, że jeśli będą potrzeby, dodatkowe środki w budżecie się znajdą. O kwestię in vitro pytał Karola Nawrockiego w trakcie debaty telewizyjnej kandydat Koalicji Obywatelskiej. I doczekał się zaskakującej odpowiedzi. Nawrocki stwierdził, że „nie będzie wykazywał inicjatywy w sprawie in vitro”, bo jego światopogląd nie pozwala mu wspierać tego programu.
Zapewnił jednak, że „nie będzie przeszkadzał samorządom w realizowaniu programów”. Zupełnie tak, jakby nie miał świadomości, że od roku funkcjonuje na podstawie ustawy wieloletni program rządowy (na marginesie warto podkreślić, że w ciągu ośmiu lat samorządowych programów in vitro urodziło się ponad 11 tys. dzieci).
Zdrowie publiczne
Kandydat na prezydenta nie musi być specjalistą w tematach związanych ze zdrowiem, nie musi nim być również prezydent. Jednak przykład Karola Nawrockiego pokazuje, jak bardzo brakuje edukacji zdrowotnej. Tej, którą resort edukacji wprowadza z mizernymi rezultatami od września, Karol Nawrocki jednoznacznie się sprzeciwia. Dał temu wyraz, uczestnicząc w grudniu ubiegłego roku w demonstracji przeciwników nowego przedmiotu, pod hasłem „NIE dla deprawacji”.
Było to zresztą jedno z pierwszych publicznych wystąpień obywatelskiego kandydata namaszczonego przez Prawo i Sprawiedliwość. Sprzeciw wobec „seksualizacji dzieci” miał być jednym z głównych motywów kampanii, jednak po tym jak Rafał Trzaskowski i Donald Tusk opowiedzieli się za fakultatywnością edukacji zdrowotnej, temat zszedł na dalszy plan.
Można jednak założyć, że wróci, jeśli Ministerstwo Edukacji Narodowej poważnie traktuje zapowiedź, że po kilku miesiącach doświadczeń i ewaluacji może nastąpić zmiana decyzji w sprawie dobrowolności przedmiotu. A tego właśnie konsekwentnie domagają się przedstawiciele środowisk medycznych.
Nawrocki w sprawie edukacji zdrowotnej zajął stanowisko z jednej strony jako katolik, z drugiej – jak sam mówi – wolnościowiec, co w jego własnej interpretacji oznacza, że uznaje prymat rodziców we wszystkich decyzjach dotyczących dzieci. To może oznaczać na przykład, że przygotowywana zmiana przepisów, zgodnie z którą niepełnoletni mieliby zyskać prawo do konsultacji psychologicznych bez zgody rodzica, może spotkać się z prezydenckim sprzeciwem.
Drażliwe szczepienia
Prezydent deklarował jeszcze w czasie kampanii, ale również po wyborczym zwycięstwie, że jest zwolennikiem zniesienia obowiązkowych szczepień ochronnych. To hasło, które zdecydowanie popiera Konfederacja, ale też część posłów Prawa i Sprawiedliwości. Przy czym spośród różnych wypowiedzi Karola Nawrockiego dotyczących spraw zdrowotnych te związane ze szczepieniami można uznać za po prostu kompromitujące. I nie chodzi bynajmniej o „wolnościowe” poglądy.
W lutym jeszcze jako kandydat na prezydenta Nawrocki mówił w trakcie jednego ze spotkań, że jest przeciwny „przymusowym szczepieniom szczególnie ludzi dorosłych, ale także przeciwko przymusowym szczepieniom dzieci, z wyłączeniem tylko tych chorób, które są zagrożeniem generalnym dla populacji”, wymieniając tu „palio” i „chorobę Heinego-Mediny”.
Wywołało to lawinę komentarzy z wieloma wątkami, począwszy od tego, że szczepienia obowiązkowe nie oznaczają szczepień przymusowych, przez wytykanie niewiedzy w zakresie jednej z najgroźniejszych chorób, czyli polio, po oczywistość dla ekspertów – „zagrożeniem generalnym dla populacji” są wszystkie choroby zakaźne. Choćby odra, która dla dzieci i osób z obniżoną odpornością może skończyć się poważnymi powikłaniami ze zgonem włącznie.
Minęło kilka miesięcy, Karol Nawrocki wygrał wybory i kilka dni później w telewizji zapytany, czy podpisałby ustawę, która znosi obowiązkowe szczepienia, potwierdził: „Ja mam tu wolnościowe podejście od samego początku i to także się nie zmieniło. Oczywiście, doceniam te szczepienia, które wykluczają choroby cywilizacyjne. Uznaję, że rodzice z mocnymi wyjątkami czy osoby dorosłe mogą same decydować w zakresie swojego prowadzenia zdrowotnego”.
„Prowadzenie zdrowotne” czy też wybory zdrowotne to również przykład osobisty, postawa Karola Nawrockiego. I tu sprawy się komplikują. Z jednej strony zwycięzca wyborów może imponować dbałością o formę fizyczną, z drugiej – jeśli coś z kampanii prezydenckiej zapisze się w historii, to chyba obraz, jak aplikuje sobie pod wargę woreczek nikotynowy, snus.
Do końca nie wiadomo, na ile była to fizjologiczna potrzeba, na ile obliczony przez sztabowców „ukłon” w stronę młodszych wyborców, a na ile próba wciągnięcia kontrkandydata w testy na obecność narkotyków. Zasadnym będzie też pytanie, na ile stojący na pozycjach „wolnościowych” prezydent będzie skłonny współpracować z rządem przy regulacjach ograniczających dostęp do używek. O tym zresztą kandydat mówił również w trakcie kampanii, gdy był pytany np. o zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych.
Fundusz Medyczny 2.0?
W samej końcówce kampanii, podczas debaty transmitowanej w telewizji Republika (nie brał w niej udziału Rafał Trzaskowski), pojawił się – deus ex machina – temat Funduszu Medycznego za sprawą zbiórek prowadzonych na rzecz dzieci z DMD. Pieniądze przeznaczane są na rekordowo drogą terapię genową, której koszty wynoszą kilkanaście milionów złotych. „Rodzice dzieci zmuszeni są do błagania o pomoc, a państwo nie dokłada ani złotówki” – usłyszał kandydat na prezydenta.
„Mam poczucie, że ten wielki, społeczny, obywatelski czyn zbierania środków finansowych na dzieci chore na choroby rzadkie z jednej strony jest potrzebny i heroiczny, a z drugiej strony jest dowodem na dysfunkcjonalność państwa polskiego. To są środki, które powinny znaleźć się w funduszach na polską służbę zdrowia” – odpowiedział Karol Nawrocki.
Dodał, że „pewnym rozwiązaniem miał być Fundusz Medyczny, który funkcjonował za sprawą prezydenta Andrzeja Dudy i Ministerstwa Zdrowia za czasów Zjednoczonej Prawicy. To dawało prezydentowi realną szansę na reagowanie właśnie w tego typu sytuacjach. Ze względów politycznych fundusz ten został zlikwidowany. Ja doprowadzę do przywrócenia Funduszu Medycznego”.
Lista sprostowań tej wypowiedzi jest naprawdę długa. Po pierwsze, Fundusz Medyczny nigdy nie służył jako sposób finansowania terapii niezarejestrowanych w Europie i nierefundowanych w Polsce. Co prawda, Andrzej Duda, ogłaszając w 2020 r. plan powołania Funduszu Medycznego, również przywołał przykład zbiórek na leczenie. Jednak rozwiązania przyjęte w ustawie powołującej Fundusz Medyczny w żadnym razie nie eliminowały ani nie próbowały zastąpić tego mechanizmu (który funkcjonuje w wielu krajach, również bardzo bogatych).
Po drugie, Fundusz Medyczny w całości działał pod auspicjami Ministerstwa Zdrowia i choć nikt nie próbował deprecjonować roli prezydenta, to nie głowa państwa reagowała na potrzeby zdrowotne, ale eksperci i resort zdrowia. Ze środków Funduszu Medycznego, kiedy już realnie zaczął działać (czyli w 2022 r.), sfinansowano np. refundację terapii genowej w SMA (równolegle jednak funkcjonowały zbiórki, bo nie wszystkie dzieci spełniały kryteria przewidziane w programie lekowym). Dodatkowo, wbrew twierdzeniu Karola Nawrockiego nikt nie zlikwidował Funduszu Medycznego.
Co więcej, Ministerstwo Zdrowia nie raz dawało odpór postulatom rozdysponowania zgromadzonych w nim środków, twierdząc, że są one już zabudżetowane. I choć koalicja rządząca rzeczywiście ma zakusy likwidacyjne, z oczywistych przyczyn zagrożenia prezydenckim wetem nie powstał nawet projekt ustawy. I wreszcie – sugestia, że polski system ochrony zdrowia stać na wszystko lub powinno stać – nieuchronnie prowadzić musi do refleksji: w jaki sposób?
Składka i pierwszeństwo dla Polaków
Karol Nawrocki w trakcie kampanii zapowiadał, że nie zgodziłby się jako prezydent na obniżenie składki zdrowotnej dla przedsiębiorców (prezentując stanowisko identyczne z tym, które zaowocowało wetem prezydenta Andrzeja Dudy). Jednocześnie jednak obiecał – również w rozmowach ze Sławomirem Mentzenem, zabiegając o poparcie elektoratu Konfederacji, że nie podpisze żadnej ustawy, która zwiększałaby obciążenia podatkowe.
A w najbliższych latach, co dobitnie pokazują analizy ekonomistów, bez zwiększenia obciążeń składkowych praktycznie niemożliwe będzie nie tylko zrównoważenie finansów ochrony zdrowia, ale przede wszystkim utrzymanie obecnego, dalekiego od doskonałości poziomu funkcjonalności systemu oraz dostępności do świadczeń.
Zgodnie z hasłem wyborczym „Po pierwsze Polska, po pierwsze Polacy” Karol Nawrocki zapowiadał w pierwszym etapie kampanii inicjatywę ustawodawczą w sprawie gwarancji pierwszeństwa Polaków w dostępie do świadczeń zdrowotnych. Ten pomysł nie wywołał entuzjazmu. Przede wszystkim dlatego że problemem nie są korzystający ze świadczeń w ramach publicznego systemu uchodźcy z Ukrainy – a to przecież w nich wymierzone było wyborcze hasło.
Polacy dobrze wiedzą, że kolejki do leczenia były rzeczywistością systemu na długo wcześniej. Dlatego w drugiej części walki o fotel prezydenta Nawrocki stawiał bardziej na obietnicę przeprowadzenia „największej od 1989 r. reformy zdrowia”. Miałaby się ona zrealizować przez powstanie Centrów Obsługi Pacjenta, zintegrowanego systemu, który „ułatwi pacjentom dostęp do świadczeń zdrowotnych, skracając kolejki od momentu diagnozy aż po rehabilitację”.
Co z podwyżkami?
Są mocne przesłanki, by twierdzić, że nowy prezydent zablokuje rządowe projekty zmian w ochronie zdrowia (oczywiście zakładając, że uda się je w ogóle uzgodnić na poziomie rządu i przeprowadzić przez parlament). Częścią tych zmian według zapowiedzi Ministerstwa Zdrowia miałaby być nowelizacja lub uchwalenie nowej ustawy o wynagrodzeniach minimalnych.
W końcówce kampanii Nawrocki twierdził, że Rafał Trzaskowski z pewnością ustawę „zmniejszającą” wynagrodzenia medyków podpisze, co zapewne można potraktować jako zapowiedź, że on tego na pewno nie zrobi. Czy taki projekt w ogóle powstanie, nie wiadomo, ale wszystko wskazuje, że również w tym obszarze współpracy między prezydentem a rządem trudno się spodziewać.
Małgorzata Solecka
Autorka jest dziennikarką portalu Medycyna Praktyczna i miesięcznika „Służba Zdrowia”
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 7-8/2025