Złowieszczy kaszel wiceministra
W czasach, kiedy w telewizji były tylko dwa programy… Wiem, że dla młodszych czytelników musiało to zabrzmieć jak: „Za siedmioma górami, za siedmioma lasami…”, ale naprawdę tak było. Proszę zapytać starszych. Albo obejrzeć archiwalne nagrania programów kabaretowych z tamtych lat.
Foto: freeimages.com
Jest na przykład taki monolog z festiwalu w Opolu, z 1984 r., w którym Bohdan Smoleń mówi: „Oni se dwa programy zrobili teraz. Jeden dla wojska, drugi dla rolników. Jeszcze będzie oświatowy, dla głupków”.
No więc w czasach, kiedy były tylko dwa programy w telewizji (nawet tego oświatowego jeszcze nie było), w przypadku jakiejś awarii, przerwy w nadawaniu, pojawiały się plansze. Z hasłem „Przepraszamy za usterki” albo „Za chwilę dalszy ciąg programu”.
Zdarzały się również (to już raczej jako wypełniacze czasu w oczekiwaniu na rozpoczęcie kolejnego punktu programu) zdjęcia łabędzia na stawie, ośnieżony krajobraz, ukwiecona łąka – tak zwane landszafty. W tle sączyła się romantyczna muzyczka i było miło.
Landszafty były uniwersalne – to znaczy, nie było tak, że w tym programie dla wojska pokazywano chabry z poligonu, a w tym dla rolników – łabędzia wyhodowanego na krajowej paszy. I często było tak, że plansza z romantyczną muzyką była dużo ciekawsza od tego, co się przed chwilą zerwało albo po chwili pojawiło na ekranie.
To wspomnienie dopadło mnie niedawno, kiedy przez media przetoczyła się dyskusja na temat wstrzymania emisji pewnego programu. Oskarżano telewizyjnych decydentów o wprowadzanie cenzury, decydenci bronili się, powołując na „przyczyny techniczne”.
Więc może by tak poszukać w magazynach planszy z ukwieconą łąką? Albo stworzyć coś nowego na podstawie tamtych sprzed lat – łabędź na ośnieżonym stawie z gromadą łabędziątek trzymających w dziobkach transparent z hasłem: „Za chwilę dalszy ciąg programu”?
W przypadku kłopotów technicznych (prawdziwych czy zmyślonych) pokazywać coś ładnego i grać romantyczną muzykę! To urywa niepotrzebne dyskusje. W tym samym czasie, w gazetach, pojawiały się regularnie komunikaty o tym, że ktoś: „Złożył rezygnację z zajmowanego stanowiska ze względu na stan zdrowia”.
W prywatnych rozmowach wyrażano wątpliwości, czy aby na pewno ten ktoś jest chory, ale oficjalnej dyskusji nie było – odszedł i już. Sekretarze, ministrowie, dyrektorzy ważnych państwowych przedsiębiorstw, podupadali na zdrowiu przy każdym politycznym zawirowaniu. Wystarczy, że kaszlnął w nieodpowiednim momencie i leciał z funkcji. Nie pamiętam, czy w cytowanym sformułowaniu pojawiał się przymiotnik „zły”.
Jeśliby teraz chcieć je przywrócić do łask (a przecież po to to piszę), proponowałbym bez „złego”. Informacja, że ktoś został pozbawiony stanowiska „ze względu na stan zdrowia” może mieć wówczas optymistyczny wydźwięk.
Bo może był po prostu zbyt zdrowy, żeby się marnować na takim stanowisku i w takim towarzystwie? Ta myśl też nie pojawiła mi się znikąd. Niedawno byłem świadkiem składania wypowiedzenia umowy o pracę przez jednego z moich kolegów.
W oficjalnym piśmie, jako powód rezygnacji z dalszego zatrudnienia podał: „Ze względu na stan zdrowia – od 12 grudnia mam stale: katar, łzawienie oczu, wysypkę, duszności i biegunkę”. Pani w kadrach była lekko zniesmaczona faktem, że w urzędowym piśmie podaje tak intymne informacje, ale uparł się, że tak ma zostać.
Tylko niektórzy domyślili się, o co Jackowi chodziło. Otóż data 12 grudnia, to oficjalny moment powołania na stanowisko nowego dyrektora, a wymienione dolegliwości to typowe objawy alergii. Ot, taka drobna pracownicza złośliwość na pożegnanie.
Artur Andrus
Dziennikarz radiowej „Trójki”, konferansjer i satyryk
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 5/2016