9 grudnia 2024

Biedni pacjenci, biedni filozofowie, biedni felietoniści

W bieżącym sezonie problematyka funkcjonowania ochrony zdrowia w Polsce jest dosyć modna – pisze wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej dr Krzysztof Madej w felietonie dla „Gazety Lekarskiej”.

Foto: pixabay.com

Początkowo chciałem napisać: „w bieżącym sezonie politycznym”, ale ugryzłem się w język (a może w klawiaturę), bo tak się jakoś dzieje, że używanie słów: „polityka” czy „polityczny” ma wydźwięk pejoratywny. To zapewne za sprawą odstręczającego stylu, w jakim polityka jest w naszym kraju uprawiana. Należałoby więc raczej uczenie, współcześnie i eufemistycznie mówić o „komunikacji społecznej” i to na dokładkę „w przestrzeni medialnej”.

Całe życie zbiorowe i społeczne kształtowane jest przez politykę i polityków, a my się wzbraniamy, ażeby nazywać rzeczy po imieniu. Najlepszym, moim zdaniem, dowodem na tę właściwość w kierowaniu i reformowaniu życia zbiorowości jest właśnie medycyna instytucjonalna. O paradoksie (!), więcej w niej polityki niż refleksji wywodzącej się z tej dyscypliny medycznej, która nazywa się zdrowiem publicznym.

Mamy więc w tej chwili niebywałą erupcję doniesień medialnych, traktujących o tzw. służbie zdrowia. W tym pojęciu mieści się zarówno medycyna uprawiana w wymiarze jednostkowym, jak i zbiorowym, praca lekarzy, pielęgniarek i innych profesjonalistów z tzw. zawodów medycznych, a także wszelkie instytucje związane z medycyną i ochroną zdrowia, głównie zakłady opieki zdrowotnej. Z wyjątkiem Ministerstwa Zdrowia.

Ministerstwo Zdrowia jakoś mi pojęciowo do „służby zdrowia” nie pasuje. Jest gdzieś indziej, wyżej, no i nie ciąży na nim ten zakres odpowiedzialności, który tradycyjnie przypisujemy „służbie zdrowia”. Podobnie, do pojęcia „służba zdrowia” bardziej pasują publiczne zakłady opieki zdrowotnej, bo niepubliczne to raczej opieka medyczna.

Oczywiście to medialne ożywienie wywołane jest w pierwszym rzędzie pandemią i wszystkimi perturbacjami, jakie w ochronie zdrowia i w życiu społecznym ona niesie. Ostatnio protest środowisk zawodów medycznych też podniósł falę rozważań o przyszłości systemu ochrony zdrowia. Pandemia zakażeń wirusem SARS-CoV-2 jest unikalnym doświadczeniem ludzkości, wywołującym w różnych krajach specyficzne dla nich skutki. W Polsce, oprócz licznych podobieństw z innymi krajami w zastosowaniu środków walki z wirusem, mamy swój obszar egzotyki.

Protest pracowników ochrony zdrowia to w ciągu ostatnich 30 lat zjawisko cykliczne. Każda formacja polityczna i każda kadencja samorządu miała swój protest. Wynika to, moim zdaniem, z takiego psychologicznego mechanizmu, że zapewnienia i obietnice zestawione z nadziejami wyrażanymi na początku, po przejęciu władzy nie spotkały się z realizacją lub choćby próbą realizacji na koniec. Myślę jednak, że jest jeszcze jeden mechanizm, który skłania różnych komentatorów życia społecznego, publicystów, felietonistów, a nawet – jak będzie poniżej – filozofów do refleksji nad medycyną w wymiarze społecznym. Zdaje się, że niektórzy politycy i dziennikarze powoli zaczynają uświadamiać sobie skalę kryzysu, przyszłe skutki przeszłych zaniechań i dzisiejszych kłopotów.

Przykładem niech będzie kryzys demograficzny w środowiskach fachowych pracowników medycyny. Te średnie wieku lekarzy i pielęgniarek wskazują, że za 5-6 lat może być naprawdę ciężko. Stąd te gwałtowne i dramatyczne próby ratowania systemu: plany importu lekarzy spoza Unii Europejskiej na zasadzie wyjątku i odstępstwa od przyjętych w Unii reguł zatrudniania lekarzy, otwieranie wydziałów lekarskich, gdzie się da, choćby w szkołach zawodowych, kredyty na odpłatne studia lekarskie (będą pieniądze, będą pod nie tworzone miejsca szkoleniowe), ci różni asystenci lekarzy czy pomocnicy chirurgów i szereg innych pomysłów.

Z racji hobbystycznych zainteresowań, staram się swoim osobistym radarem skanować tę falę publikacji i szukać w nich wiarygodnych recept. Zawsze w takich razach każdy z nas, a już w szczególności felietonista, który szuka pojedynczych fenomenów, najdobitniej ilustrujących ogólne prawidłowości, ustawia sobie ranking zdarzeń, które zrobiły największe wrażenie, czyli co mi się z tego powodu najbardziej podobało.

Jestem trochę jak ten mały Jasio, który był w kinie na ciekawym filmie. Po powrocie do domu rodzice pytają go, co mu się w kinie najbardziej podobało? Wentylator, odpowiedział Jasio. Otóż największe wrażenie zrobił na mnie felieton Jana Hartmana w „Polityce” z 8 września br. (nr 37) pt. „Biedni lekarze”. Profesor Hartman jest filozofem z nieskrywanymi ciągotami politycznymi i wśród jego zainteresowań znajduje się bioetyka. Z tego powodu wypowiada się niekiedy i pisze o bioetyce, a więc o tym, co nas, w „Gazecie Lekarskiej”, interesuje szczególnie, czyli o medycynie i ochronie zdrowia.

Bardzo trudno podejmuje się polemikę z tekstem, którego czytelnicy nie znają i prawdopodobnie po niego nie sięgną. Zawsze rodzi się też obawa, że polemika będzie nie z tym, co autor rzeczywiście napisał, lecz z własną już interpretacją. Z drugiej jednak strony każdy autor musi się liczyć z tym, że jego odczytanie, nawet gdy jest jednostkowe, stanowi rzeczywistość dla odbiorcy, z którą przecież można polemizować.

Streszczę więc „Biednych lekarzy” w punktach.

  1. Lekarze zarabiają nadmiernie dużo (są przepłacani), szczególnie w sektorze prywatnym, a także są ustawieni „pod kątem” firm farmaceutycznych. „Pracują na zbyt wielu etatach, a i tak trudno się do nich dopchać”. Mógłby ktoś odnieść wrażenie, że autor sugeruje wnioskowanie, że gdyby pracowali mniej, to dostęp byłby łatwiejszy.
  2. Lekarze mają powody obawiać się fali coraz większej liczby pozwów ze strony swoich pacjentów – i dobrze im tak. Niestety biegli powoływani w tych wieloletnich procesach są przypadkowi i niekompetentni.
  3. Sądy lekarskie mają taką wadę, że lekarze mają w nich z zasady przewagę nad pacjentami.
  4. W szpitalach nie powołano komitetów bioetycznych mających zadanie rozwiązywania konfliktów, skutkiem czego nie ma za grosz zaufania między pacjentami i lekarzami (nazywanymi przez prof. Hartmana „interesariuszami systemu”), rośnie między nimi agresja i przewrażliwienie.
  5. Retoryka etosu lekarskiego ma cechy wyznania religijnego i przez to nie pozwala na zestrajanie „interesów zdrowotnych pacjentów z ekonomicznymi interesami lekarzy”.
  6. Kodeks Etyki Lekarskiej „ocieka korporacjonizmem”, zleca przemilczanie nadużyć i konfliktów oraz cenzurę.
  7. Korporacja lekarska jest tak „okopana” w swoim sprzeciwie dla bycia ocenianą z zewnątrz, że nawet minister Arłukowicz, który zamówił u bioetyków opracowanie nt. konfliktów interesów w medycynie, nie dał rady zrobić z tego opracowania użytku.
  8. Korporacyjny konserwatyzm, nieprzewalczony paternalizm i zapóźnienie w budowaniu kultury bioetycznej w stosunku do Zachodu powodują taką irytację demokratyzującego się społeczeństwa, że wynikający z tego konflikt społeczeństwa z korporacją lekarską musi skończyć się zwycięstwem społeczeństwa. Wynika to z różnic liczebności stron konfliktu. Pacjenci to przecież całe społeczeństwo. Cóż to wobec coraz mniejszej garstki lekarzy.
  9. Medycyna to pole walki o pierwszeństwo w dostępie do leczenia, o pieniądze i stanowiska.

To przerażająca wizja sytuacji w ochronie zdrowia w Polsce. Oto stoją naprzeciwko siebie dwa zbrojne obozy i toczą bój okrutny, ażeby wydrzeć dla siebie od przeciwnika to, czego mu zbywa, a czego uważają oni, że tamci mają w nadmiarze. Wizja ta ma jednak pewną słabość kryjącą się w słowach „o pierwszeństwo w dostępie do leczenia”.

Z tego wynikałoby, że jednak nie ma nadmiaru w dostępie do leczenia. A może nie ma też nadmiaru w ilości pieniędzy. Bo, że nie ma nadmiaru w liczbie stanowisk, to wiadomo od zarania ludzkości. Czy taka diagnoza jest dobrym punktem wyjścia do leczenia chorej medycyny? To temat na inne rozważania. I nie ta wyliczanka pretensji była przedmiotem mojego szczególnego zainteresowania. To standardowy zestaw oskarżeń, jak to lekarze i te ich okropne izby lekarskie stoją na przekór potrzebom państwa i obywateli.

Najważniejsza jest pointa felietonu. Dlatego zacytuję prof. Hartmana wiernie i bez skrótów: „Rosnący napór roszczeń pacjentów i ich prawników, połączony z presją na ograniczenie kosztów leczenia, a nierzadko również z ideologią narzucaną przez władze, sprawiają, że wielu lekarzom po prostu się odechciewa. Przyjmują defensywną, samoobronną postawę, lecząc tak, aby minimalizować ryzyko terapeutyczne. Mają spokój, lecz pacjenci nie wychodzą na tym najlepiej. Jeśli nic się nie zmieni, lekarze i pielęgniarki wyjadą, w mniej dochodowych, a przy tym konfliktogennych dziedzinach, jak ginekologia i położnictwo, młodzi nie będą chcieli się specjalizować, aż w końcu system się zwinie w kłębek. Pieniądze nie wystarczą, żeby temu zapobiec. Nawet w medycynie pieniądze to nie wszystko”.

Święte słowa. Pewien filozof, którego bardzo sobie cenię, w jednym ze swoich wystąpień użył takiej sentencji: Kopernik odkrył prawdę o układzie słonecznym, wychodząc z błędnych, właściwych dla swojej epoki, założeń. Pozwólmy zatem innym błądzić, jeśli tylko autentycznie poszukują prawdy. Chyba, że chcemy się tylko żywić konfliktem. Jest bowiem taka naiwna wiara, że pokój społeczny zapanuje wówczas, gdy wszyscy wygrają wojny ze wszystkimi.

Krzysztof Madej