Bogowie umierają młodo
Nie wszyscy. Myślę tu przede wszystkim o artystach, których sztuka, talent i dar wzbudzania zachwytów nosiły cechy boskości. Młodo umarł Schubert (31), Mozart (35), van Gogh (37), Mendelssohn (38), Bizet (38), Caravaggio (39), Chopin (39), Słowacki (40), Caruso (48). Ale już nie Strawiński (89), Verdi (88), Goethe (83), Farinelli (82), Karajan (81), Battistini (72), Visconti (70), Szalapin (65), Niżyński (61).
Foto: freeimages.com
Najwcześniej z nich pożegnał się z tym światem Rudolf Valentino. Był bogiem kina niemego. W roku 1926, gdy miał zaledwie 31 lat, przeszedł w Nowym Jorku operację wyrostka robaczkowego.
Po paru dniach wywiązało się ropne zapalenie opłucnej, spowodowane przechłodzeniem płuc przez eter użyty do znieczulenia. Tę informację przytaczam z myślą o najmłodszych adeptach medycyny, jako refleksję o postępie, jaki zrobiła ta profesja od tamtych czasów.
Sierpniowego ranka, zapadając w śpiączkę, zdążył poprosić pielęgniarkę zaciągającą szpitalne zasłony: „Proszę pozwolić słońcu wejść. Chcę odejść do królestwa ciemności w pełnym świetle!”. Jakież to patetyczne i teatralne. W cztery godziny później już nie żył. Wiadomość ta uderzyła jak grom z jasnego nieba w publiczność na całym świecie.
Wokół boskiego nieboszczyka natychmiast rozpoczęły się zamieszki. Aby w zakładzie pogrzebowym ubrać go w smoking i przystroić biżuterią, ciało ze szpitala transportowano dla niepoznaki w wiklinowym koszu na bieliznę. Eksportacja trwała aż trzy dni.
Przed trumną przeszło dwieście siedemdziesiąt tysięcy ludzi, czego pilnowało aż 150 policjantów.
W dzień pogrzebu wokół hollywoodzkiego kościoła Saint Malachy ludzie wybijali szyby w sklepach, przewracali samochody, deptali się wzajemnie. Ponad setka dzieci zagubiła się w tłumie. Wnętrze kościoła zostało niemal doszczętnie ogołocone z wyposażenia, które wielbiciele kinowego bóstwa rozdrapali na pamiątkę.
Około sto osób na całym świecie próbowało popełnić samobójstwo. Udało się to tylko trzynastu, w tym matce trojga dzieci, spłodzonych zresztą z zupełnie kimś innym. Na kondukt żałobny krążący samolot sypał płatki róż. Po dotarciu do cmentarza okazało się, że nie ma kto pokryć kosztów pochówku.
Nie chciały tego dokonać dwie byłe żony Rudiego, ponieważ zostały pominięte w testamencie. Jego brat Alberto twierdził, że jest bez grosza. Nie kwapił się do tego również George Ullmann – impresario Valentino – twierdząc, że nagła śmierć gwiazdy pozbawiła go spodziewanych dochodów.
Aktualną narzeczoną boskiego nieboszczyka była nasza rodaczka Pola Negri, która szczelnie owinięta czarnymi welonami nie odstępowała od trumny.
Ale tylko do czasu, gdy otaczały ją tłumy żałobników w obecności reporterów i prasy. Później, już w kameralnym gronie odkrywała oblicze i dla wytchnienia chętnie oddawała się beztroskim konwersacjom przy katafalku. Ale za pogrzeb również płacić nie chciała.
Ogłoszono więc w pismach subskrypcję, która przyniosła zaledwie zawstydzające 200 dolarów, a w odpowiedzi na 2000 rozesłanych listów przysłano tylko 20 skromnych czeków.
Wreszcie po miesiącu opuszczone przez wszystkich najmłodsze bóstwo tłumów Rodolfo Guglielmi Valentino (bo tak się właściwie nazywał), aktor amerykański włoskiego pochodzenia został pochowany w murze cmentarza na koszt rodaka, skromnego kamerzysty Balbiniego, który był jego prawdziwym przyjacielem.
Myśląc o związkach medycyny ze sztuką, zastanawiam się, jak można nazwać ludzką chorobę, która w ciągu miesiąca z człowieka uwielbianego i adorowanego czyni przedmiot porzucony i zapomniany pod murami cmentarza tylko dlatego, że pamięć o nim kosztuje kilka dolarów.
Sławomir Pietras
Dyrektor polskich teatrów operowych
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 4/2016